Lechia Gdańsk dostała lekcję futbolu od Rakowa Częstochowa. Choć gospodarze do przerwy prowadzili, tak naprawdę to goście od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego grali swoją piłkę. W przeciwieństwie do wielu spotkań, w których podopieczni Marka Papszuna mimo bardzo dobrego ogólnego wrażenia nie zdobywali kompletu punktów, tym razem w parze z tym poszedł wynik.
Biało-zieloni zostali rozbrojeni. Mamy przekonanie graniczące z pewnością, że niewiele by wskórali nawet zachowując pełny skład do samego końca.
Raków od razu ustawił sobie mecz na własną modłę. Jeżeli się bronił, to całym zespołem, najbardziej wysunięty Gutkovskis czasami znajdował się na czterdziestym metrze od bramki Szumskiego. Formacje Lechii zostały rozciągnięte, więc rozgrywający obrońcy mogli posłać lagę do przodu albo próbować ominąć podaniem dwie zwarte linie rywala, żeby przetransportować piłkę do zawodników ofensywnych. Obie opcje w dziewięciu przypadkach na dziesięć były skazane na niepowodzenie. Gdy natomiast przyjezdni przejmowali futbolówkę, potrafili szybko kontrować dużą liczbą zawodników lub pograć dłużej w ataku pozycyjnym.
Pół biedy, że gdańszczanom nie szło z przodu. W tyłach wcale nie wyglądali lepiej.
Szczególnie kiepsko dysponowany był Michał Nalepa. Nie chodzi tylko o czerwoną kartkę, bo sygnały, że jest źle wysyłał znacznie wcześniej. To on został minięty przez schodzącego do środka Gutkovskisa, który będąc już na szesnastym metrze uderzył niecelnie w bardzo dobrej sytuacji. To też Nalepa przegrał 1 na 1 z Cebulą przed polem karnym, za co obejrzał “żółtko”, a Raków dostał rzut wolny z niezłej pozycji.
Aż wreszcie w 39. minucie stoper Lechii kopnął się w czoło i zaliczył stratę na rzecz Cebuli, który wyszedłby sam na sam, gdyby nie jego faul. Okej, piłkę również musnął, ale to nie tłumaczy tego, że przy okazji wszedł w obie nogi przeciwnika. Zjazd do bazy, słuszna decyzja sędziego, nie musiał samemu oglądać powtórek. A gdyby Paweł Raczkowski był mocniej wrażliwy na swoim punkcie, mógłby jeszcze odesłać pod prysznic zbyt ostro protestującego Dusana Kuciaka. Słowacki bramkarz przez moment chciał mu zabrać z ręki czerwoną kartkę, potem jeszcze żywiołowo dyskutował. Niech się cieszy, że dostał łagodniejsze upomnienie.
Byliśmy przekonani, że przy takim obrocie sprawy Raków jeszcze dołoży do pieca i spokojnie wypunktuje rywala, którego tak dobrze szachował. Tymczasem… Lechii wyszła akcja udająca się może raz na sto. Podanie Gajosa na dobieg, Haydary przywalił z daleka z mało oczywistej pozycji, Szumski lekko przysnął i zupełnie niespodziewanie zrobiło się 1:0.
Podkreślmy to ponownie: z przebiegu gry prowadzenie Lechii było skrajnie nielogiczne.
Znając łatwość, z jaką Raków często wypuszczał punkty – i ogólnie naszą ligę – można było zakładać, że w drugiej połowie drużyna Papszuna zacznie nerwowo walić głową w mur. Nie tym razem jednak. Częstochowianie pokazali klasę i zrobili to, co wypada zespołowi lepszemu piłkarsko mierzącemu się ze słabszym zespołem, który gra w dziesiątkę.
-
pierwsza akcja po przerwie: dośrodkowanie wprowadzonego w przerwie Bartla i niezwykle efektowne nożyce Marcina Cebuli na 1:1
-
po chwili rzut rożny Schwarza, zbiegający na bliższy słupek Gutkovskis sprytnie uderza głową, a rykoszet od Kopacza zupełnie myli Kuciaka, 1:2
-
na koniec Schwarz świetnie wypatrzył zamykającego Kuna, ten odegrał do Tijanicia, którego strzał Kuciak wybronił, ale wobec dobitki Gutkovskisa był bezradny, 1:3
Niedawny beniaminek przy optymalnej skuteczności zdobyłby jeszcze dwie bramki. Kuciak w stuprocentowych sytuacjach bronił strzały Kuna (dośrodkowanie Bartla) i nieskutecznego dziś Tijanicia (zabrał asystę Cebuli).
Wejście Bartla bardzo dużo dało, choć przecież Tudor poziomu raczej nie zaniżał. Skoro jednak Papszun wiedział, że trzeba będzie ciągle atakować cofniętą Lechię, potrzebny był ktoś z lepszym dryblingiem i większą fantazją. Czeski skrzydłowy na pewno zadowolił swojego trenera.
Numerem jeden został dziś jednak Cebula.
Możliwe, że to w ogóle jego najlepszy występ w Ekstraklasie. Załatwił wykluczenie Nalepy, pięknym uderzeniem wyrównał w kluczowym momencie, stworzył stuprocentową sytuację Tijaniciowi, wszędzie było go pełno. W Koronie Kielce ograniczał się do przebłysków, a w Rakowie szybko pokazał, na ile go stać. Czyżby osoba trenera robiła różnicę?
Lechia z tak marną jakością i tak krótką ławką może mieć problemy, żeby powalczyć o coś więcej niż spokojne utrzymanie. Raków natomiast odkuł się po pechowej porażce z Legią i – co tu kryć – rozbudził apetyty.
Fot. Newspix