Reklama

Ekstraklasa będzie najbardziej interesującą ligą w karierze

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

28 sierpnia 2020, 12:11 • 14 min czytania 3 komentarze

Alexander Gorgon przyjeżdża do Polski z całą gablotą trofeów. Przez cztery lata w Chorwacji zdobył cztery tytuły (mistrzostwo i trzy puchary). Jak sam mówi – zdarzyło mu się walczyć nie tylko z Dinamem, ale też z siłami wyższymi. Wie jak pokonać hegemona nie tylko z Chorwacji, bo wcześniej w lidze  zdominowanej przez Red Bull Salzburg także sięgnął po tytuł z Austrią Wiedeń. Jeszcze rok temu podpisywał czteroletni kontrakt z Rijeką, gdzie nosił opaskę kapitana. Dlaczego zdecydował się na zmianę? Czemu Pogoń? Jak wyglądały kulisy detronizowania Dinama Zagrzeb? Czy został wychowany po polsku, jak wychowuje swoje dzieci i gdzie trzyma kosz? Wywiad z Alexanderem Gorgoniem. Zapraszamy.

Ekstraklasa będzie najbardziej interesującą ligą w karierze
Śmiesznie się składa, bo wychodzi na to, że wybierasz kluby z klucza rodzinnego. Twoja małżonka ma chorwackie korzenie, a po Austrii Wiedeń poszedłeś do Rijeki. Teraz grasz w Polsce, skąd wywodzą się twoi rodzice. Przypadek czy dzięki piłce chcesz przy okazji poznać korzenie swoje i rodziny?

Trochę jedno i drugie. Wszystko wyszło trochę przypadkowo – i Rijeka, i Pogoń. Ale z drugiej strony, gdy już pojawiły się takie możliwości, inaczej patrzy się na oferty będąc świadomym, że to kraje z korzeniami żony czy moimi. Oczywiście, że to wpłynęło na podjęcie decyzji.

Chyba lubisz w życiu stabilizację. Trudno uwierzyć, ale to dopiero twój trzeci klub w karierze.

Oczywiście, że lubię stabilizację. Nie jest tak łatwo zmieniać klub co sześć miesięcy, gdy ma się dwójkę małych dzieci. Z drugiej strony to brało się z tego, że w klubach, w których grałem, odnosiłem sukcesy. Moi pracodawcy byli ze mnie zadowoleni, dlatego przedłużało się kontrakty albo wypełniało je do końca. Finalnie tak wyszło, że to dopiero trzeci klub.

Nic nie wskazywało na to, że opuścisz Rijekę. Po trzech latach w Chorwacji podpisałeś jako 31-latek czteroletni kontrakt, rzecz w dzisiejszej piłce bardzo rzadko spotykana. A do tego byłeś kapitanem. Wyglądało tak, jakbyś miał być w Rijece do końca kariery, a tu nagle po roku zmieniasz klub.

Byłem mega wdzięczny, że klub miał do mnie takie przekonanie. Wyrobiłem sobie mocną pozycję w klubie i obdarzono mnie zaufaniem. Czułem się w Rijece bardzo swobodnie. Cała rodzina zresztą – – życie było tam idealne. Tak to w piłce jest, że czasami sytuacja może zmienić się z dnia na dzień. Nie byłem zadowolony z mojej sytuacji sportowej. Grałem coraz mniej. Wszystko zmieniło się w październiku, gdy przyszedł nowy trener, który zmienił system gry i postawił na innych zawodników. Decyzję, by coś zmienić, podjąłem po koronapauzie. Byliśmy w dobrej formie przed tą przerwą. Grałem. Po pauzie słabo zaczęliśmy. Byłem jednym z pierwszych, który wyleciał ze składu. Czasami tak jest – drużyna robi punkty, dobrze funkcjonuje, ciężko wrócić do jedenastki. Dość szybko po przerwie doszedłem do wniosku, że poszukałbym nowego wyzwania. Jestem zdania, że na takim poziomie mogę jeszcze spokojnie pograć, mam motywację i ambicje. Gdy w Rijece nie dostawałem tylu minut, ile sobie wyobrażałem, z niczego urodziła się propozycja Pogoni. Wiedziałem, że to dobry czas na nową przygodę.

Z drugiej strony to trochę zaskakuje, bo nie zostałeś odstawiony do szafy, przeplatałeś mecze w wyjściowym składzie z rolą rezerwowego. Z marką, jaką sobie wyrobiłeś, mogłeś zakładać, że w następnym sezonie uda się wrócić na stałe do składu.

Co mogę powiedzieć? Czasami ma się wewnętrzne przeczucie, jaki jest pogląd trenera na ciebie. Wyczułem, że będzie ciężko i będzie stawiał na innych. Jeden trener postawi na jednego zawodnika, drugi na drugiego. To normalne. Pierwszy raz zdarzyło mi się w karierze, że trener nie był do mnie tak przekonany, jak zawsze byłem do tego przyzwyczajony. Nie wiedziałem, na co mam czekać. Uznałem, że nie ma sensu.

Reklama
Rijeka tak łatwo cię puściła? Miałeś jeszcze trzy lata kontraktu, a do Pogoni odszedłeś za darmo.

Mam bardzo dobre relacje z dyrektorem sportowym i prezydentem klubu. Było prawie że rodzinnie. Podczas kryzysu związanego z wirusem, chorwackie kluby też obcinały zawodnikom pensje. Dogadaliśmy się, że zrezygnuję z jakiejś sumy, ale jeśli pojawiłaby się dla mnie satysfakcjonująca oferta, będę mógł odejść gratis. Ustaliliśmy to ustnie, typowe gentlemen’s agreement. I cieszę się, że wszystkie najważniejsze osoby w klubie dotrzymały słowa.

Warto docenić – wiadomo, jak to bywa w piłce z umowami ustnymi.

Po polsku tak się chyba nie mówi, ale jak się do lasu krzyczy, tak do ciebie wraca. Nigdy nie mogłem sobie w Rijece niczego zarzucić. Zawsze zachowywałem się profesjonalnie. I klub w ten sposób się odwdzięczył.

Dlaczego akurat Pogoń?

W tym momencie to była jedyna oferta. Dość szybko mnie przekonała. Byłem w swoim klubie nie za szczęśliwy i pojawiła się Pogoń, która od razu dała do zrozumienia, że jest mną bardzo zainteresowana. Pogoń przedstawia cały projekt, plany na przyszłość. Raz, że to Polska, moje korzenie – to już sam w sobie był wielki plus. Widać było, że są duże plany, buduje się nowy stadion, stawia się na młodzież. Są w Szczecinie zawodnicy, którzy grają ze sobą 2-3 rok. Klub próbuje się trzymać kupy, żeby coś z tego było, żeby ludzie się znali na boisku. Są długie kontrakty. Nie jest tak, że co roku kończy się umowa 7-8 zawodników. Są konkretne plany na następne lata. Cały pakiet mnie przekonał.

Kiedy był pierwszy kontrakt ze strony Pogoni? Mieli cię na celowniku od dawna, ale wcześniej nie było szansy, by cię sprowadzić.

Słyszałem z opowiadań, że był jakiś temat, chyba krótko przed przedłużeniem kontraktu w Rijece. Ale do mnie bezpośrednio to nie doszło. Widocznie nie było to nic konkretnego, agent nic mi nie przekazywał. Pierwszy raz się skontaktowali w tym oknie. Wszystko szybko załatwiliśmy. W ciągu dwóch tygodni od pierwszego kontaktu doszło do podpisu.

Co wiedziałeś o Pogoni, zanim po raz pierwszy się do ciebie odezwała?

Muszę przyznać, że bardzo mało. Prawie nic. Nie miałem za bardzo możliwości śledzenia Ekstraklasy. Musiałem trochę się doinformować, podzwonić, poczytać. Całkiem normalna sprawa.

Jest tylko jeden problem – ty przez cztery lata w Rijece zdobyłeś cztery trofea, w Austrii też zgarnąłeś mistrzostwo, a Pogoń w swojej  gablocie nie ma jeszcze nic.

Jestem przyzwyczajony do tego, że gram w topie, o tytuły. Nie ma nic nudniejszego niż gra w środku, gdy nie masz szans pójść ani góry, ani na dół.

Reklama
Pogoń przez lata tak właśnie gra.

Na ile będę mógł wprowadzić takiego ducha wygrywania, zrobię to. Kto wie, może to będzie przełomowy rok i powalczymy o jakiś tytuł? Byłoby naprawdę fajnie. Widać teraz po transferze Kucharczyka, że klub chce w końcu coś osiągnąć.

W razie czego jak się czujesz na pozycji numer dziewięć? To temat, który powraca od pół roku w Pogoni. Teraz też typowego napastnika nie zakupiono.

Muszę przyznać, że bardzo rzadko grałem na dziewiątce. Nie jestem jeszcze tak długo z drużyną, ale moim zdaniem z Adamem Frączczakiem z przodu mamy prawdziwą dziewiątkę. Mam nadzieję, że dopisze mu zdrowie. Jestem przekonany, że może dać drużynie bardzo dużo. Widać to na treningach. Mamy w ofensywie zawodników, którzy mogą grać na wielu pozycjach, to może być nasz atut.

A ty? Do dziewiątki w ogóle nie jesteś przewidziany?

Myślę, że nie. To musiałby być plan C albo nawet D.

Gdy widzieliśmy się w Wiedniu w 2016 roku mówiłeś, że w Austrii Wiedeń brakuje ci trochę wielkich meczów, atmosfery kibiców i między innymi z tego powodu chciałeś spróbować czegoś nowego. Odnalazłeś to w lidze chorwackiej?

No… może pierwszym sezonie na domowych meczach. Jeśli chodzi o stadiony, atmosferę, kibiców – w Chorwacji też jest cienko. Dużo robi stara infrastruktura, przez którą ludzie nie przychodzą na stadiony. Mało jest stadionów, które miałyby choć jedną krytą trybunę. Jak zaczyna padać, wszyscy są mokrzy. Jeszcze dużo pracy przed Chorwacją.

Stadiony cię przyciągnęły do Ekstraklasy?

Jak najbardziej. Może nie śledziłem Ekstraklasy regularnie, ale czasem obejrzało się mecz czy skróty. Od razu było czuć atmosferę dużych stadionów. Jestem przekonany, że w mojej karierze to będzie najbardziej interesująca liga. Może nawet też najmocniejsza.

Nie miałeś w momencie podpisania kontraktu z Rijeką wrażenia, że mogłeś trafić do lepszego miejsca? Miałeś wtedy w Austrii zawrotne liczby – 19 bramek i 8 asyst. Mogłeś śmiało liczyć na coś więcej, zwłaszcza mając kartę na ręku.

Tak, na dobrą sprawę wszystko miało być inaczej. W tamtym czasie postawiłem niestety na nieprawidłowego agenta. Chciałem być lojalny, więc nigdy nie wchodziłem w interesy z innymi ludźmi. Wierzyłem mu do końca. W pewnym momencie wyczułem, że to już nie ma sensu, coś nie gra. Miałem dobry sezon w Austrii, a na początku sierpnia byłem dalej bez klubu. W tym momencie zgłosiła się Rijeka i wiedziałem, że to już ostatni dzwonek. Plan był początkowo taki, by zagrać tam jeden dobry sezon i nadrobić ten stracony krok. Cała historia rozwinęła się inaczej – znaleźliśmy z rodziną nasz drugi dom, miałem bardzo dużo sukcesów z klubem, poznałem wielu przyjaciół, którzy stali się wręcz rodziną. Tak wyszło, że spędziliśmy tam aż cztery lata. Ale tak, plany były inne. Mimo to jak teraz spojrzę do tyłu, to najlepszy czas w mojej karierze. 

Kiedy grałeś w Rijece, pojawiały się oferty z lepszych lig?

Nie. Nigdy nie miałem wielkich ofert.

A gdy odchodziłeś z Austrii Wiedeń, w jaką ligę realnie celowałeś?

Zawsze marzyłem o Primera Division. Nie wypaliło. Trzeba być też zadowolonym z tego, co się osiągnęło. Jak tak spojrzę w przeszłość – może nie był to najwyższy poziom, ale w obu klubach zdobywałem tytuły.

To prawda, że do Rijeki rekomendował cię Nenad Bjelica?

Tak. Z tego, co wiem, Nenad Bjelica jest blisko z prezydentem Rijeki. Pytali się go o zdanie o mnie. Tak wyszło, że też maczał w tym trochę swoje palce.

Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że w Chorwacji cieszysz się statusem supergwiazdy i to największa różnica pomiędzy tym, jak funkcjonowałeś w Austrii. Mógłbyś rozszerzyć to pojęcie?

Supergwiazda brzmi ekstremalnie. Miałem na myśli to, że w Chorwacji piłkarze mają inny status niż w Austrii. To wielka różnica. Jesteś w Rijece, która ma mniej niż 200 tysięcy mieszkańców. Gdy grasz dla nich, w tym obszarze to największy klub. Gdy jeszcze masz do tego sukcesy, twój klub grał w Lidze Europy, wszyscy cię kochają. Status sportowców w Chorwacji jest większy niż w Austrii. A szczególnie we Wiedniu, gdzie masz dużo obcokrajowców, duży miks kulturowy. Piłka nie jest w takim mieście tak ważna, jak w znacznie mniejszej Rijece.

Cztery lata, cztery trofea w lidze, w której jest taki hegemon jak Dinamo Zagrzeb. Raz, ze sportowo przewyższa całą ligę, dwa – głośno mówi się o tym, że nie wszystkie rzeczy związane z działalnością Dinama są czyste. Masz poczucie, że te cztery trofea w takiej lidze, przy takim rywalu, mają o wiele większą wagę niż gdziekolwiek indziej?

Pierwszy rok, gdy zdobyliśmy mistrzostwo i puchar, był rewelacyjny. Walczyliśmy nie tylko z Dinamem, ale też z wyższymi siłami. Tak mogę powiedzieć, nie chcę wchodzić w detale.

Czy wyższe siły biegają po boisku, mają gwizdek i pokazują kartki?

Bez komentarza!

Hasło kibiców Rijeki to „sami przeciwko wszystkim”. Też tak się mogliście czuć podczas sezonu mistrzowskiego.

Poznałem to hasło właśnie w trakcie tego pierwszego sezonu, gdy dochodziło na boisku do ekstremalnych sytuacji. I wtedy też je zrozumiałem. Było dużo numerów. To hasło istniało już wcześniej. W następnych latach straciło na ważności. Uspokoiły się wszystkie sytuacje, można powiedzieć, polityczne.

Pamiętam, jak już zdobyliśmy podwójną koronę, spadła z nas ogromna presja. Wszyscy już nie mogli się doczekać tego końca. Z jednej strony nikt nie mógł wciąż w to uwierzyć, ale z drugiej nie wiem czy by nas rozgrzeszono, gdybyśmy nie zdobyli tych tytułów. Wszystko szło jak po maśle. Dinamo oczywiście zawsze będzie – mam na myśli przede wszystkim powody finansowe – numerem jeden. Produkują niesamowitych zawodników, do tego mogą sobie pozwolić na to, by sprowadzić bardzo dobrych piłkarzy. W następnych latach będą dalej dominować ligę chorwacką. A puchar to puchar. To bardziej sprint, gdy mistrzostwo to maraton. Sprint jest łatwiej wygrać. Nam się udało trzy razy – rewelacja.

Świętowanie musiało być solidne. Wasz trener Matjaż Kek powiedział wprost do mediów: ”będziemy pili teraz przez trzy dni”. Smaczku dodaje fakt, że mistrzostwo odebraliście na stadionie Dinama Zagrzeb.

No właśnie tak sobie było! Było świętowanie, ale drugiego dnia trener Kek wszystkich zaczynał ustawiać na baczność. Parę dni po ostatnim meczu z Dinamo mieliśmy jeszcze finał w pucharze, znów z Dinamo. Przegraliśmy ostatni mecz w lidze z nimi 2:5. Ale nie muszę mówić, w jakim stanie niektórzy zawodnicy grali, jak się wcześniej świętowało 2-3 dni! Pojechaliśmy już na luzie. Ale nawet dobrze, że przegraliśmy ten ostatni mecz w lidze. Mogliśmy znowu złapać ziemię pod nogami. W finale daliśmy do pieca i znów pokonaliśmy Dinamo.

Co jest większym sukcesem – wygraniem ligi chorwackiej nie będąc Dinamem czy austriackiej, nie będąc Salzburgiem?

Wielokrotnie byłem o to pytany. Myślę, że oba tytuły były przepiękne. Nie chcę ich porównywać, bo były bardzo podobne do siebie. I z Austrią, i z Rijeką było tak, że dość szybko byliśmy liderem. Zazwyczaj Dinamo czy Red Bull grali przed nami w sobotę, wygrywali, prześcigali nas, a potem my musieliśmy ich przeskoczyć. Presja, presja, presja. Powracam znowu do małej sprawy z tą wyższą mocą – w Chorwacji była straszna walka jeszcze z tym, więc to kosztowało nas jeszcze więcej energii. Ale nie śmiałbym nigdy porównywać tych tytułów ze sobą. Przepiękne sezony, świetne drużyny, dopasowane charaktery. Wszystko szło.

Jak patrzysz na Rijekę, sądzisz, że może stać się na stałe drugą chorwackiej piłki?

Dobre pytanie. Gdyby nie koronawirus, powiedziałbym z pełnym przekonaniem, że tak. Ale w sumie każdy klub po takim kryzysie inaczej funkcjonuje. Jeden szybciej się otrząśnie, drugi będzie potrzebował więcej czasu. Nie jestem pewny, czy Rijeka będzie w stanie w najbliższym czasie obronić drugie miejsce. Teraz było trzecie. Zawsze będą pewnie w top4, ale w każdym roku może się coś zmieniać.

W jakich okolicznościach dostałeś opaskę kapitańską? To też duża sprawa, gdy obcokrajowiec dostaje opaskę.

Po Matjażu Keku przyszedł Igor Biscan, który wypytywał się bardzo dużo byłego drugiego trenera, jaka jest sytuacja w drużynie, kogo widzi jako kapitana. Padło między innymi moje nazwisko. Naszym kapitanem był bramkarz. Biscan zadecydował, że wolałby mieć jako kapitana zawodnika z pola. Było to dla mnie wielkie wyróżnienie. Niby byłem obcokrajowcem, ale nigdy nie czułem się jak obcokrajowiec Bardzo szybko zintegrowałem się z drużyną, szybko nauczyłem się języka.

Po jakim czasie?

Po roku dałem pierwszy wywiad po chorwacku.

To całkiem szybko.

Po 1,5 roku czułem się coraz swobodniej, po dwóch latach mogłem na luzie się komunikować.

Łatwiej ci było nauczyć się chorwackiego z racji tego, że świetnie mówisz po polsku?

Tak. To był główny powód. Masz bardzo dużo podobnych słów. Nawet, jeśli czegoś nie zrozumiesz, słowa są tak podobne, że możesz się domyślić. Myślę, że łatwiej się nauczyć chorwackiego znając polski niż na odwrót. Polski jest cięższy w wymowie niż chorwacki.

Czujesz się naturalnym liderem szatni?

Siebie samego określiłbym raczej jako spokojnego. Nie jestem tym, którego cały czas się słyszy. Próbuję moją pracą na boisku, na treningach, występami, pokazać, że pracuję dla drużyny. Codziennie staram się być profesjonalistą i wzorem dla młodych. To mój styl. Nie jestem tym, który dużo gada.

Wiadomo, tak samo jak charyzma to nie krzyk. Masz naturalny autorytet?

To już niech inni ocenią.

Nigdy nie mieszkałeś w Polsce na stałe, prawda?

Na stałe nigdy.

Jak często odwiedzałeś Polskę?

Do pewnego wieku dwa razy w roku. Na Boże Narodzenie i na wakacje. Czasem też na Wielkanoc. Na tydzień, dwa. Potem założyłem własną rodzinę i te rzeczy trochę się pozmieniały.

Lubiłeś te przyjazdy do Polski?

Tak. Rodziców cały czas ciągnęło do Polski. Jeszcze żyli moi dziadkowie. Przypominam sobie przepiękne wakacje z dziadkami na Mazurach. Przez cztery tygodnie byliśmy wolnymi dziećmi, bawiliśmy się, jeździliśmy po ośrodku na rowerach. Jeden z najpiękniejszych momentów dzieciństwa. Gdy się przyjeżdżało do Krakowa na święta Bożego Narodzenia, zawsze były święta z rodziną przy wielkim stole. Z kuzynem tak się rzadko widzieliśmy, że gdy musieliśmy się rozstać, to prawie płakaliśmy. Cała rodzina była bardzo związana. Parę rzeczy się pozmieniało, założyło się swoją rodzinę, czasami wyjdzie tak, że kontakt z czasem jest mniejszy.

Zostałeś wychowany po polsku.

Rodzice wtedy jeszcze nie znali na tyle dobrze niemieckiego, uczenie tego języka nie miałoby większego sensu. Niemieckiego nauczyłem się sam w parku i w szkole. W domu był forsowany polski. Tak się z siostrą wychowaliśmy.

Swoje dzieciaki też próbujesz wychowywać po polsku? Czy za duży miks kulturowy?

Kultura chorwacka i polska są bardzo podobne. I Chorwaci, i Polacy są bardzo związani z rodziną. Z dziećmi rozmawiam po polsku, żona – po niemiecku. Teraz w Chorwacji nauczyli się dodatkowo chorwackiego, mają też delikatny kontakt w przedszkolu z angielskim. Multikulti.

Skoro już teraz opanowały trzy języki, duża przyszłość przed nimi.

Teraz kończą pięć i sześć lat. Myślę, że każdy z rodziców powinien przekazywać rodzicom jak najwięcej. U nas tak wyszło, że były dwa języki w domu, a przez kraj, w którym mieszkaliśmy, doszedł trzeci. Ciekawa konstelacja. Rzeczywiście, w dzisiejszym świecie języki są bardzo ważne.

Wyślesz dzieci do polskiej szkoły?

Dałyby sobie bez problemu radę. Musimy jeszcze przemyśleć, co będzie dla nich najlepsze.

Odwieczna dyskusja pomiędzy Polską i Austrią – polski schabowy czy sznycel wiedeński?

Ha, dobre pytanie! Muszę powiedzieć, że schabowego za często nie jadłem. Dobry schabowy musiałby mnie więc jeszcze przekonać. Na razie stawiam na Wiener Schnitzel.

A gdzie w domu trzymasz kosz na śmieci?

Pod zlewem.

No to Polak!

(śmiech) W domu zawsze stał pod zlewem. Gdy czasami jestem u znajomych, otwieram drzwiczki, a tam zmywarka, to jestem w szoku!

Z jakimi oczekiwaniami wobec siebie przychodzisz do Ekstraklasy?

Dużo się pisało, dużo się mówiło, ale w piłce codziennie trzeba wszystko potwierdzać. Chcę mieć dobry sezon, zagrać dużo meczów, w każdym pokazać, na co mnie stać. Powalczyć z Pogonią o pierwsze miejsca, zajść daleko w pucharze.

Rodzina już zapowiedziała, że będzie przyjeżdżać na mecze?

Oczywiście. Szczególnie wszystkie mecze na południu. Będę męczył naszego kierownika o bilety dla rodziny!

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. Biuro Prasowe Pogoni Szczecin

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
1
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Cały na biało

Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby
Ekstraklasa

Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]

31
Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]
Ekstraklasa

Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Szymon Janczyk
19
Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Komentarze

3 komentarze

Loading...