Nie ma w historii Ligi Europy (i Pucharu UEFA) równie utytułowanego klubu co Sevilla. Pięć triumfów, stuprocentowa skuteczność w finałach. Jest to tym bardziej imponujące, że Andaluzyjczycy pierwsze zwycięstwo w tych rozgrywkach odnieśli stosunkowo niedawno, w 2006 roku. Co tu dużo mówić – od jakiegoś czasu mają po prostu patent na zwyciężanie tego turnieju. Dzisiaj stają przed szansą na wyśrubowanie własnego rekordu i odniesienie szóstego sukcesu. Tym razem w starciu z Interem Mediolan. Zapowiada się kozackie widowisko. Z tej okazji przypominamy okoliczności, w jakich Sevilla świętowała swoje dotychczasowe triumfy na europejskiej arenie.
(2005/06) SEVILLA FC 4:0 MIDDLESBROUGH FC
W sezonie 2005/06 Sevilla odrobinę rozczarowała w hiszpańskiej ekstraklasie. Wydawało się, że na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan jest już paka gotowa, by wywalczyć miejsce w topowej czwórce i zapewnić sobie udział w eliminacjach do kolejnej edycji Ligi Mistrzów. No ale skończyło się zaledwie – bo tak to chyba trzeba określić – na piątym miejscu w tabeli. Andaluzyjczycy zgromadzili wprawdzie tyle samo punktów co czwarta Osasuna, lecz przegrali oba ligowe starcia z ekipą z Pampeluny, więc uplasowali się oczko niżej. Pomimo korzystniejszego bilansu bramek. Warto jednak podkreślić, jak niewiele Sevilla wówczas straciła do wicemistrzostwa Hiszpanii. Drugie miejsce w stawce zajął finalnie Real Madryt, który zgromadził tylko o dwa punkty więcej od podopiecznych Juande Ramosa. Nie bez kozery “Królewscy” kilka lat później zatrudnili u siebie tego szkoleniowca.
Absolutnie poza zasięgiem Sevilli na krajowym podwórku była w tamtej edycji La Ligi jedynie FC Barcelona, napędzana przez niezapomnianego Ronaldinho i szereg innych gwiazd. Katalończycy w sezonie 2005/06 zdobyli mistrzostwo kraju, dokładając do tego również triumf w Champions League. Jednak w bezpośrednich starciach nie było widać aż tak wielkiej dysproporcji między Barcą a Sevillą. Blaugrana pokonała ekipę Los Nervionenses na wyjeździe 2:1, lecz przed własną publicznością przegrała 2:3.
Dlatego absolutnie nie ma przypadku, że drugie europejskie trofeum padło łupem właśnie Sevilli.
Sevilla FC 4:0 Middlesbrough FC (finał Pucharu UEFA 2006)
Drużyna ze stolicy Andaluzji mogła się w tamtym czasie pochwalić naprawdę kapitalnymi piłkarzami. Wystarczy spojrzeć, jaki tercet napastników miał do dyspozycji trener Ramos. Javier Saviola, Luis Fabiano, Frederic Kanoute. Trzech kozaków. Do tego znakomity Andres Palop między słupkami. Mnóstwo kreatywności w środku pola, gwarantowanej przez takich graczy jak Enzo Maresca czy Renato. Dynamika Jesusa Navasa, wówczas dopiero wkraczającego na wielką piłkarską scenę. No i oczywiście Daniel Alves na prawej obronie, dla którego Puchar UEFA wywalczony w 2006 roku był w zasadzie pierwszym znaczącym tytułem w karierze. Kto mógł wówczas przypuszczać, że Brazylijczyk kilkanaście lat później stanie się najbardziej utytułowanym graczem w historii futbolu? Nie można też nie wspomnieć Antonio Puerty, obiecującego wychowanka Sevilli, którego karierę przerwała przedwczesna śmierć spowodowana atakiem serca.
Droga Sevilli po pierwsze europejskie trofeum w historii klubu nie była lekka, łatwa i przyjemna. Przez fazę grupową Pucharu UEFA andaluzyjska drużyna przebrnęła gładko, ale później zaczęły się ciężary. W pierwszym meczu 1/8 finału Sevilla przegrała 0:1 z Lille. W rewanżu udało się odrobić straty i wygrać 2:0, ale zrobiło się gorąco. Obie drużyny kończyły mecz w osłabieniu i naprawdę wiele nie brakowało, a Francuzi sprawiliby psikusa. Jeszcze bardziej dramatyczny przebieg miały natomiast półfinałowe starcia z Schalke 04. W Niemczech padł bezbramkowy remis, a w rewanżu Sevilla zwyciężyła dopiero po dogrywce.
Gola na wagę awansu do finału zdobył wpuszczony z ławki Puerta.
Puerta w euforii po trafieniu przeciwko Schalke
Sevillę trochę wówczas krytykowano, że zdobywa bardzo mało bramek pomimo imponującej na papierze siły ognia. – To prawda, za mało sytuacji zamieniamy na gole – przyznał niechętnie szkoleniowiec zespołu na łamach El Pais przed decydującym starciem Pucharu UEFA. Po czym obiecał poprawę tego elementu gry. I słowa dotrzymał.
Finał okazał się widowiskiem dość jednostronnym, choć pewnie nie aż tak bardzo, jak wskazuje jego końcowy rezultat. Przeciwko Sevilli stanęła ekipa Middlesbrough. Ciekawa drużyna, pełna weteranów. Takich jak choćby Jimmy Floyd Hasselbaink, Mark Viduka, Ray Parlour czy Gareth Southgate. Andaluzyjczycy nie mieli jednak litości dla oponentów i zdemolowali ich w Eindhoven aż 4:0. Wynik spotkania otworzył Luis Fabiano, którzy wykorzystał asystę Daniego Alvesa. Bohaterem meczu został jednak Enzo Maresca, który w końcówce – gdy Boro totalnie się już odsłoniło – strzelił dwa kolejne gole, a przy trafieniu ustalającym wynik zapisał na swoim koncie asystę. – Gdybym wykorzystał swoją sytuację przy stanie 0:0, może mielibyśmy szansę – wściekał się wspomniany Viduka. Southgate nie miał jednak wątpliwości: – Byliśmy bez szans. Szacunek dla Sevilli, są zdecydowanie lepszym zespołem od nas.
Czy Juande Ramos uciekał się do jakiś psychologicznych sztuczek, by przygotować swój zespół do finałowego starcia? Nic z tych rzeczy. – Ramos nie był mistrzem komunikacji z zawodnikami – przyznał Frederic Kanoute. – Przemawiał konkretnie i zwięźle. Wiedział, czego od nas chce. Przed meczem przekazał nam dwie, trzy wiadomości. Potem je powtórzył. Tego się od niego nauczyłem. Jeżeli trener daje piłkarzom zbyt wiele informacji przed startem spotkania, to oni zaczynają się gubić na boisku. Ramos to rozumiał. Zawsze przygotowywał doskonałą taktykę. Dlatego tak często pokonywaliśmy Real i Barcelonę. Dlatego zdobywaliśmy trofea.
(2006/07) SEVILLA FC 2:2 (karne 3:1) RCD ESPANYOL
W kolejnym sezonie Sevilla była gotowa do napisania jeszcze piękniejszej historii niż w poprzednich rozgrywkach. Jose Mourinho zwykł mawiać, że dla wielu drużyn – zwłaszcza tych, które nie zaliczają się do ścisłego grona największych piłkarskich potęg Starego Kontynentu – kluczowym przedsezonowym wzmocnieniem często jest brak osłabień. Portugalczyk coś o tym wie. Jego triumf w Lidze Mistrzów z FC Porto opierał się właśnie na tym, że po zwycięstwie w Pucharze UEFA udało się zatrzymać w klubie kluczowych zawodników. I z Sevillą było podobnie. Juande Ramos przed startem rozgrywek 2006/07 dostał do dyspozycji skład bez żadnych znaczących ubytków. Ba, do drużyny Los Nervionenses dołączyli tacy gracze jak Christian Poulsen, Andreas Hinkelm, Javier Chevanton czy Aleksand Kierżakow (zimą).
Efekt? Piorunujący. 3:0 z Barceloną w starciu o Superpuchar Europy. To była demonstracja siły ze strony Sevilli i wyraźny sygnał, że podopieczni Ramosa mają zamiar powalczyć w nadchodzącym sezonie o pełną pulę. Tak w kraju, jak i w Europie.
Sevilla FC 3:0 FC Barcelona (Superpuchar Europy 2006)
Ostatecznie do kompletu triumfów zabrakło Andaluzyjczykom tylko mistrzostwa kraju. A było naprawdę blisko. Barca nie imponowała już formą tak bardzo jak w poprzednich latach. Real dowodzony przez Fabio Capello okrutnie się męczył i wydzierał rywalom punkty z gardła, regularnie notując potknięcia. W pewnym momencie sezonu naprawdę się wydawało, że powiedzenie “gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta” znajdzie potwierdzenie w przebiegu zmagań w hiszpańskiej ekstraklasie i Sevilla pogodzi odwiecznych rywali.
Ale najlepszy okazał się jednak Real Madryt. O losach tytułu zadecydowało słynne El Tamudazo. Wspominaliśmy na Weszło: “Po trzydziestu sześciu kolejkach Real Madryt zgromadził na swoim koncie 72 punkty. Barcelona – też 72 punkty. Sevilla – 70 punktów. Andaluzyjczycy mieli korzystny bilans bezpośrednich spotkań z Realem, Real z Barcą, a Barca z Sevillą. Totalny młyn. W przedostatniej kolejce sezonu 2006/07 teoretycznie najłatwiejsze zadanie miała przed sobą Sevilla, mierząca się z bardzo przeciętną w tamtym sezonie Mallorcą. Real Madryt grał natomiast na wyjeździe z Realem Saragossa, należącym do ligowej czołówki. Z kolei Barcelonie przyszło rozegrać na Camp Nou derby miasta i skrzyżować miecze z Espanyolem”.
Sevilla wypuściła z rąk swoją szansę. Zremisowała bezbramkowo z Mallorcą. Barca wyłożyła się na starciu derbowym i tylko “Królewscy”, choć w dramatycznych okolicznościach, przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę.
To nie był pierwszy przypadek w tamtym sezonie ligowym, gdy Andaluzyjczycy przegrywali w bardzo newralgicznym momencie, wypuszczając z rąk okazję na mistrzostwo Hiszpanii. Chyba trochę brakowało im głębi do skutecznej rywalizacji na wielu frontach. Trzeba bowiem zaznaczyć, że Puchar Króla padł łupem właśnie podopiecznych Juande Ramosa. No i Sevilla obroniła również Puchar UEFA. Ostatni raz takiego wyczynu dokonał Real Madryt w połowie lat osiemdziesiątych.
Sevilla FC 2:2 (karne 3:1) RCD Espanyol (finał Pucharu UEFA 2007)
O ile w poprzednim sezonie Los Nervionenses w paru dwumeczach mieli pewne kłopoty, by zapewnić sobie awans, tak w 2007 roku urządzali swoim kibicom niebywałe wręcz horrory. Już w fazie grupowej szło im dość przeciętnie, ale prawdziwe przeboje zaczęły się dopiero wiosną. 1/8 finału, starcie z Szachtarem Donieck. Na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan pada wynik 2:2, znacznie korzystniejszy dla Ukraińców. Choć i tak mieli oni prawo odczuwać niedosyt, bo wyrównującego gola stracili dopiero w 88 minucie gry. Ale prawdziwe znaczenie pojęcia “niedosyt” piłkarze Szachtara poznali tak naprawdę dopiero tydzień później. W rewanżu prowadzili 2:1 i wydawało się, że awans mają już w kieszeni, gdy w piątej minucie doliczonego czasu gry Andres Palop wpakował piłkę do siatki.
W dogrywce gospodarzy dobił Javier Chevanton.
– To dramat, jeden wielki dramat. Jestem załamany, chciałbym cofnąć czas – opowiadał Mariusz Lewandowski w rozmowie z Gazetą Wyborczą. – Normalnie przy rzutach rożnych w naszym polu karnym było pięciu, najwyżej sześciu Hiszpanów. W tej ostatniej akcji przylecieli wszyscy. Łącznie z bramkarzem. Naszych dwóch zawodników stało przy obu słupkach, kolejnych dwóch w okolicach szesnastego metra. I właśnie tych dwóch, co byli przy słupkach, zabrakło. Powinni stamtąd odejść, bo dwóch Hiszpanów w polu karnym było niepilnowanych. To był moment, piłka trafiła do Palopa. I stał się dramat. Gdybyśmy wybili piłkę po tym dośrodkowaniu z rogu, gralibyśmy dalej. Pokonalibyśmy faworyta bukmacherów, obrońcę trofeum. Awans byłby historyczny, Szachtar nigdy nie grał w ćwierćfinale europejskich pucharów. A tak… Dupa zbita.
– Kiedy wyrównali, jakby nas kosą ścięli – dodał “Cycuś”. – Cały zespół. Nie było szans na reakcję. No i spora premia też przeszła koło nosa. Same nieszczęścia. Odpadliśmy w takich okolicznościach, że chyba z góry nie było nam pisane dalsze granie. Takie mecze jak nasze z Sevillą zdarzają się raz na sto lat.
Palop tonie w objęciach kolegów po wyrównującym golu
Na tym nie skończyły się wymagające przeszkody na drodze do obrony tytułu. W ćwierćfinale Sevilla wygrała bardzo trudny dwumecz z Tottenhamem. A na kolejnym etapie rozgrywek los skojarzył ją z Osasuną, która w poprzednim sezonie miała przecież na Andaluzyjczyków patent. I w pierwszym meczu półfinałowym znów wygrała 1:0. W rewanżu Sevilla okazała się jednak lepsza i wywalczyła awans do finału. Gdzie czekał kolejny hiszpański zespół – tym razem Espanyol. Ten sam, który utarł nosa lokalnym rywalom i przesądził w ten sposób o losach mistrzostwa Hiszpanii. W finale Pucharu UEFA ekipa “Papużek” potwierdziła, jak niewygodnym potrafi być rywalem dla faworytów. W podstawowym czasie gry padł wynik 1:1, w dogrywce obie ekipy również dały sobie po razie, choć Espanyol grał w osłabieniu.
O końcowym rozstrzygnięciu zadecydowały więc w Glasgow karne. I znów na pierwszy plan wysunął się Andres Palop, który obronił w fantastycznym stylu aż trzy uderzenia. Po stronie Sevilli spudłował jedynie Dani Alves.
– Ani przez moment nie pomyślałem w trakcie finału, że ten puchar nam ucieknie – twierdził Juande Ramos. – Choć powinniśmy byli zamknąć mecz jeszcze przed dogrywką. Potem wyszliśmy na prowadzenie, ale jeden z niewielu ataków rywali przyniósł im bramkę, a nam cierpienie. Na szczęście Palop w karnych zaufał swojej intuicji, która go nie zawiodła. Tak się należy zachowywać. Wyobrazić sobie, w którym kierunku uderzy przeciwnik i rzucić się w tę stronę. (…) W Sewilli zebrała się grupa młodych ludzi, którzy nigdy wcześniej niczego nie wygrali, ale wraz z kolejnymi sukcesami zaczęli wierzyć w swoje możliwości. Dokonaliśmy wielkich rzeczy.
(2013/14) SEVILLA FC 0:0 (karne 4:2) SL BENFICA
Na kolejne europejskie trofeum przyszło andaluzyjskiej drużynie zaczekać aż siedem lat. Sevilla w sezonie 2013/14 to była już zupełnie inna drużyna. Przede wszystkim z innym szkoleniowcem, bo zespołem zarządzał już wówczas Unai Emery. Ale i kadrowo zespół z Estadio Ramon Sanchez Pizjuan diametralnie się zmienił. O sile zespołu stanowili tacy gracze jak Ivan Rakitić, Vitolo, Vicente Iborra, Kevin Gameiro, Carlos Bacca, Alberto Moreno, Coke czy też Fernando Navarro. No i rzecz jasna Jose Antonio Reyes, niestety również już nieżyjący.
Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że to faktycznie co najmniej solidna paczka. Prawda jest jednak taka, że sezon 2012/13 nie zwiastował żadnych wielkich sukcesów Sevilli w kolejnej kampanii. Emery przejął drużynę już w trakcie rozgrywek i wyciągnął ją z zapaści, ale koniec końców Andaluzyjczycy zajęli zaledwie dziewiątą lokatę w lidze. Nic specjalnego. Awans do europejskich pucharów wywalczyli absolutnie psim swędem. Jako że finaliści Pucharu Króla zakwalifikowali się do Ligi Mistrzów, przywilej gry w kwalifikacjach do Ligi Europy przypaść miał siódmej sile La Ligi. Sęk w tym, że szósta i ósma drużyna w tabeli (Malaga i Rayo Vallecano) zostały obłożone zakazem gry w europejskich rozgrywkach. Zatem prawo gry w pucharach otrzymała dziewiąta w stawce Sevilla.
Ku zgrozie Śląska Wrocław. Podopieczni Stanislava Levy’ego wpadli na Sevillę w decydującej rundzie eliminacji i zostali całkowicie zmiażdżeni. 9:1 w dwumeczu, nie było czego zbierać.
Śląsk Wrocław 0:5 Sevilla FC (eliminacje Ligi Europy 2013/14)
W lidze podopieczni Emery’ego zaczęli wprost fatalnie. Po kilku kolejkach zamykali tabelę hiszpańskiej ekstraklasy i andaluzyjskie media aż huczały od plotek o planowanej zmianie na stanowisku szkoleniowca. Jednak drużyna dość szybko podźwignęła się z kryzysu formy. Wprawdzie w październiku zdarzyło się jej jeszcze w kompromitującym stylu przegrać 3:7 z Realem Madryt, ale wkrótce potem zespół zaczął regularnie i w miłym dla oka stylu zwyciężać. Zwłaszcza imponować musiał triumf 4:0 w derbach miasta z Betisem. To co najlepsze Sevilla przygotowała jedna na rundę wiosenną. Od 23 lutego do 20 kwietnia 2004 roku Los Nervionenses przegrali tylko jeden mecz ligowy. Odnieśli w tym okresie dziewięć zwycięstw. Znowu pokonali Betis. Wzięli rewanż na Realu Madryt.
Wówczas nikt już nie kwestionował pracy Emery’ego. Było jasne, że to właściwy człowiek, na właściwym miejscu. Swoje początkowe niepowodzenia Emery tłumaczył uczciwie własnymi błędami taktycznymi: – Początkowo ustawiałem Rakiticia jako jednego z dwóch środkowych pomocników. Miał wokół siebie skrzydłowych, przed sobą napastników. Kreował mnóstwo szans. Ale w takim zestawieniu nie odzyskiwaliśmy piłek w środkowej strefie. Zostawialiśmy rywalom za dużo przestrzeni.
Dlatego Sevilla wraz z upływem sezonu zaczęła coraz częściej wychodzić na boisko w formacji 4-2-3-1. Ktoś z dwójki Gamiero – Bacca musiał się zadowolić rolą zmiennika. Nie było to przyjemne doświadczenie dla tych napastników, bo obaj znajdowali się w niezłej formie, ale dzięki temu zabiegowi zespół odzyskał balans między ofensywą a obroną. I skończył ligę na solidnym, piątym miejscu.
Dokładając do tego triumf w Lidze Europy.
Sevilla FC 0:0 (karne 4:2) SL Benfica (finał Ligi Europy 2014)
Droga do ponownego sukcesu na europejskiej arenie była dla Sevilli straszliwie wybrukowana. Już pal licho kilka niepotrzebnych remisów w fazie grupowej i pewne kłopoty z wyeliminowaniem Mariboru na wiosnę. Potem zaczęły się prawdzie schody. W 1/8 finału Ligi Europy los skojarzył ze sobą… dwie ekipy z Sewilli. W lidze Betis dwukrotnie oberwał od lokalnych rywali, ale w Europie wszystko wskazywało na sukces Los Verdiblancos. Starcie na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan zakończyło się triumfem gości 2:0. Z takich rezultatów naprawdę rzadko udaje się wykaraskać. Wydawało się, że jest już pozamiatane i Betis gra dalej.
Jednak przed rewanżem Emery zdołał natchnąć swoich zawodników. On, w przeciwieństwie do Juande Ramosa, lubił od czasu do czasu wygłosić w szatni kwiecistą, podnoszącą na duchu przemowę. Tym razem jego sztuczki zadziałały. Jose Antonio Reyes wyprowadził Sevillę na prowadzenie, drugiego gola dorzucił Carlos Bacca. Wynik 0:2 oznaczał dogrywkę, a potem rzuty karne. Konkurs jedenastek zaczął się dla przyjezdnych fatalnie – swoje uderzenie zepsuł Vitolo. Potem jednak piłkarze Sevilli byli już bezbłędni, mylił się tylko Betis.
– Unai miał niesamowitą umiejętność, by obudzić w nas pewność siebie, nawet gniew. Niewielu trenerów to potrafi – opowiadał Coke. – Przed przyjściem do Sevilli byłem drugoligowcem. Nikt mnie nie znał. Tymczasem Unai postawił na mnie od pierwszego meczu i obudził we mnie możliwości, o których sam nie miałem pojęcia, że w ogóle we mnie drzemią. Nigdy mu tego nie zapomnę.
Piłkarze Sevilli celebruję remontadę w konfrontacji z Betisem
Oczywiście dramatyczne derby Andaluzji to nie był koniec pucharowych perturbacji dla ekipy Emery’ego. W kolejnej rundzie Sevilla trafiła na FC Porto i znów przegrała pierwsze spotkanie. Tym razem jednak udało się odrobić straty bez większych trudności. Inaczej ułożył się natomiast półfinałowy dwumecz z Valencią. Bardzo ważny dla szkoleniowca, który wcześniej pracował na Estadio Mestalla. U siebie Sevilla wygrała 2:0. Jednak po siedemdziesięciu minutach rewanżu przegrywała 0:3. Nosił więc wilk razy kilka, ponieśli i wilka? Otóż nie. W czwartej minucie doliczonego czasu gry Stephane Mbia wpakował piłkę do siatki po rozpaczliwym wrzucie z autu.
– Starałem się pobudzić drużynę. Widziałem, że piłkarze są podłamani. Po trzecim golu dla Valencii część z nich pospuszczała głowy. Nasze marzenie się rozpływało. To ja musiałem pokazać, że cały czas wierzę w sukces – wspomina Emery. Który rzeczywiście szalał przy linii, nie zważając na wrzaski kibiców Valencii. Trener Sevilli był lżony do tego stopnia, że jego rodzice, którzy byli początkowo obecni na meczu, postanowili opuścić trybuny i końcówkę spotkania obejrzeli w hotelowym pokoju.
Sevilla starała się zdusić oponentów pressingiem, ale bez skutku. Valencia broniła się roztropnie. – Właściwie nie mieliśmy już żadnej taktyki. Nie było czasu się nad niczym zastanawiać. Po prostu atakowaliśmy – przyznał Coke. – W ostatnich sekundach spotkania wrzuciłem piłkę z autu na wysokości pola karnego. Federico Fazio, który grał już wówczas jako napastnik, zdołał strącić tę piłkę, a Stephane Mbia wpakował ją do siatki. Do dziś nie wiem, jak do tego doszło. Takie momenty przeżywa się raz w życiu.
W finale z Benficą bramki nie padły i po raz kolejny Sevilla zatriumfowała w europejskich rozgrywkach po rzutach karnych. Bohaterem konkursu jedenastek został Beto, choć dostępu do lizbońskiej bramki strzegł przecież nie kto inny, tylko Jan Oblak. Sędzia Felix Brych był później oskarżany, że pozwalał portugalskiemu golkiperowi na zbyt wiele jeżeli chodzi o opuszczanie linii bramkowej, no ale cóż. Stało się. Klątwa, którą na swój były zespół rzucił przed dziesięcioleciami Bela Guttmann po raz kolejny dała o sobie znać. Benfica tradycyjnie przegrała finał europejskich rozgrywek, a Sevilla wywalczyła pierwsze trofeum po przemianowaniu turnieju na Ligę Europy.
(2014/15) SEVILLA FC 3:2 DNIPRO DNIEPROPIETROWSK
Przed startem kolejnych rozgrywek w kadrze Sevilli doszło do wielu istotnych przetasowań. Przede wszystkim – drużynę opuścił niekwestionowany lider zespołu, Ivan Rakitić, którego zgarnęła do siebie FC Barcelona, przebudowująca środkową strefę. Tottenham skusił się z kolei na Federico Fazio, a Liverpool ściągnął do siebie Alberto Moreno. Unai Emery nie znalazł się zatem w równie komfortowej sytuacji co Juande Ramos przed laty. Chciał wprowadzić Sevillę na wyższą półkę, podobnie jak jego poprzednik, ale najpierw musiał połatać kilka wyrw powstałych w trakcie okna transferowego. Inna sprawa, że otrzymał całkiem niezłych następcą do dyspozycji. Sevillę wzmocnili Ever Banega, Grzegorz Krychowiak, Aleix Vidal czy Iago Aspas.
Zwłaszcza ci dwaj pierwsi doskonale wpasowali się w styl preferowany przez Emery’ego. Banega w Sevilli wyraźnie odżył, z kolei Krychowiak wskoczył na najwyższe obroty i zbudował nazwisko. Argentyńczyk trenera znał zresztą jeszcze z czasów wspólnej pracy Valencii. Wywiązała się między nimi bardzo mocna więź.
Pisaliśmy na Weszło: “Nie wszyscy trenerzy potrafili zaakceptować zawodnika tak często irytującego bezczelnością i niesubordynacją. Najlepiej z Everem Banegą i jego ekscesami radził sobie zdecydowanie Unai Emery. Najpierw w Valencii, potem w Sevilli. Dla Emery’ego argentyński pomocnik rozegrał w swojej karierze przeszło dwieście spotkań. Pod jego wodzą osiągnął bez wątpienia życiową formę. – Unai jest dla mnie jak ojciec – przyznał Banega. – Bardzo wiele się od niego nauczyłem. Całkowicie odmienił mój sposób gry. Dowiedziałem się dzięki niemu, jak wywierać presję. Jak zbliżać się do bramki dzięki naciskowi na przeciwnika. Nigdy nie byłem na boisku indywidualistą, ale wcześniej nie pracowałem dla zespołu. Emery to zmienił. Przede wszystkim jednak wpłynął na mnie jako człowieka”.
Banega w objęciach Emery’ego
Jeżeli chodzi o rozgrywki ligowe, Sevilla ponownie zajęła piąte miejsce. Z olbrzymią przewagą nad resztą stawki i minimalną, bo ledwie dwupunktową stratą do najniższego stopnia podium, na którym znalazło się Atletico Madryt. Emery miał czego żałować, bo ostatnie miejsce gwarantujące udział w Champions League zajęła Valencia.
Sevilla fenomenalnie spisywała się przed własną publicznością, ale zdecydowanie zbyt często zbierała baty w delegacjach. 0:4 z Atletico. 1:5 z Barceloną, 1:3 z Valencią, 1:2 z Realem Madryt, 3:4 z Realem Sociedad… Na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan andaluzyjska drużyna była niemalże nie do pokonania, ale gdy trzeba było ruszyć się na wyjazd, po prostu rozczarowywała. Na dodatek Emery coraz częściej starał się rozgrywać wyjazdowe spotkania bardzo zachowawczo, co irytowało kibiców, pożądających bardziej efektownych widowisk. No ale kibice nie mogli się zbyt długo gniewać na trenera, gdyż ten dodatkowe atrakcje zapewniał im w Europie. W 2015 roku Sevilla obroniła tytuł w Lidze Europy i to w naprawdę wielkim stylu. Tym razem bez heroicznego odrabiania strat i strzałów rozpaczy w ostatnich sekundach.
Faza pucharowa LE to był pokaz siły w Sevilli. Najpierw dość gładkie zwycięstwo w dwumeczu z Borussią Moenchengladbach. Potem rozbicie Villarrealu. Następnie chyba najbardziej wyrównane starcie z Zenitem Petersburg. No i wreszcie półfinałowa konfrontacja z Fiorentiną. 3:0 u siebie, 2:0 na wyjeździe. Włosi zostali po prostu rozjechani andaluzyjskim walcem.
W finale naprzeciw Sevilli stanęło Dnipro Dniepropietrowsk. Mecz w Polsce doskonale pamiętany. Po pierwsze dlatego, że odbył się na Stadionie Narodowym w Warszawie. Po drugie – jedną z bramek zdobył wspomniany Krychowiak.
Sevilla FC 3:2 Dnipro Dniepropietrowsk (finał Ligi Europy 2015)
Relacjonowaliśmy po tamtym spotkaniu: “Emery zagrał va banque, potem lekko się wycofał, ale koniec końców triumfował. Rzucił all-in, mając mocne karty. Dnipro, szalenie groźne z kontry, nie wytrzymało na dłuższą metę chorego tempa narzuconego przez Sevillę i kontrolowanego przez Krychowiaka. Potwierdziły się słowa prezesa Castro: – Dnipro pełne entuzjazmu? Entuzjazmu Sevilli nikt nie pobije.
Dziadek namalowany na oprawie Sevilli pamięta kilka ważnych wydarzeń. Po raz pierwszy pojawił się na derbach Andaluzji w 2005 roku. Potem na finałach Pucharu UEFA w Eindhoven i Glasgow. Był też na finale Copa del Rey i wreszcie przed rokiem w Turynie. Dziadek z oprawy Sevilli kojarzy się ze zwycięstwami. Zwycięstwami, które w tych rozgrywkach, stały się dla jego klubu regułą. 2006, 2007, 2014, 2015. Zmieniają się tylko aktorzy. Dziś w rolach pierwszoplanowych wystąpiło dwóch. Jeden niedawno był rybakiem i kontrolerem biletów. Drugi znów potwierdził, że jest piłkarzem klasy światowej. Ale po raz pierwszy zrobił to w swoim kraju”.
Ten drugi to oczywiście Krychowiak. A pierwszy? Carlos Bacca, autor dwóch trafień w finale. Kolumbijczyk rzeczywiście zaledwie sześć lat przed triumfem w Warszawie pracował jeszcze jako – mówiąc nieładnie – kanar. Debiut w seniorskiej piłce zaliczył w wieku 22 lat. – Na dwadzieścia minut przed końcem meczu był bezbramkowy remis. Trener wpuścił mnie wówczas po raz pierwszy na boisko, a kibice zaczęli buczeć, bo nie rozumieli, po co daje mi szansę w takiej chwili. Nikt mnie nie kojarzył. Dwie pierwsze piłki, których dotknąłem, zamieniłem na gole. Ten dzień odmienił moje życie. Mogłem skończyć pracę w autobusie i zacząć zarabiać na piłce – opowiadał Bacca.
(2015/16) SEVILLA FC 3:1 LIVERPOOL FC
Sezon 2015/16 miał dla Sevilli słodko-gorzki smak. Ponownie za gorzkie akcenty odpowiadała postawa zespołu w lidze. O ile w poprzednich rozgrywkach można było po prostu lekko gderać na temat postawy Los Nervionenses w spotkaniach wyjazdowych, tak później stała się to już prawdziwa pięta achillesowa podopiecznych Unaia Emery’ego. Aż trudno w to uwierzyć, ale Sevilla przez cały sezon hiszpańskiej ekstraklasy nie wygrała ani jednego spotkania poza własnym stadionem. Na dodatek na finiszu sezonu drużyna kompletnie się posypała, przegrywając aż siedem z ostatnich dziewięciu ligowych meczów. Stało się jasne, że coś we współpracy na linii trener-drużyna się po prostu w andaluzyjskiej ekipie wyczerpało i w szatni potrzeba nowego człowieka.
Tak też się stało. Po sezonie Emery pożegnał się z Sevillą i został szkoleniowcem Paris Saint-Germain, natomiast Sevillę przejął Jorge Sampaoli, który wprowadził klub do Champions League ścieżką ligową, co nie udało się jego poprzednikowi. Byłoby jednak dość przykre, gdyby puentą udanej przecież kadencji Emery’ego na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan nie był jakiś triumf. Tak się na szczęście nie stało.
W finale Pucharu Króla lepsza od Sevilli okazała się Barcelona. Ale w Lidze Europy ekipa Emery’ego znów nie miała sobie równych. Wygrała te rozgrywki po raz trzeci z rzędu. Hat-trick. Tego nie dokonał wcześniej jeszcze nikt.
Sevilla FC 3:1 Liverpool FC (finał Ligi Europy 2016)
Właściwie sam fakt, że Sevilla kolejny raz broniła tytułu w LE był efektem niepowodzenia. Andaluzyjczykom przysługiwało bowiem miejsce w fazie pucharowej Champions League, ale tam zajęli zaledwie trzecią lokatę i spadli z powrotem do mniej prestiżowych rozgrywek. Inna sprawa, że trafili do piekielnie trudnej grupy z Juventusem, Manchesterem City i Borussią Moenchengladbach. W sumie w takim towarzystwie nawet trzecie miejsce wypada docenić. Decydujące o miękkim lądowaniu w Lidze Europy okazało się zwycięstwo z Juve w ostatniej kolejce grupowych zmagań. Sevilla wygrała po bramce Fernando Llorente, byłego piłkarza “Starej Damy”, który pełnił w andaluzyjskim zespole rolę napastnika-zadaniowca obok bardzo bramkostrzelnego Kevina Gameiro. Do składu Sevilli dołączył też między innymi Jewhen Konoplanka, wcześniej gwiazdor… Dnipro.
Jeżeli chodzi o fazę pucharową Ligi Europy, zaczęła się ona dla Sevilli dość łagodnie. Od dwumeczów z Molde i FC Basel. Potem doszło natomiast do andaluzyjsko-baskijskiej batalii. Sevilla pokonała na wyjeździe Athletic Bilbao 2:1, by u siebie przegrać 1:2. Kolejny raz o powodzeniu pucharowej przygody podopiecznych Emery’ego miały zatem zadecydować rzuty karne. Piłkarze Sevilli byli bezbłędni, po stronie Bilbao pomylił się Beñat Etxebarria. Swoją drogą – aż dziw bierze, że w tym spotkaniu nie pokazano ani jednego czerwonego kartonika. Żółtych kartek sędzia Damir Skomina wlepił aż dwanaście.
Co było dalej? “Sevilla zmierzyła się z ukraińskim przeciwnikiem, Szachtarem Donieck. W Doniecku padł remis 2:2, a zatem kwestia awansu pozostawała otwarta. W rewanżu Los Nervionenses radzili sobie jednak nie najlepiej. Rozczarowywał zwłaszcza Ever Banega, który był już wówczas dogadany z Interem Mediolan i chciał sukcesem zwieńczyć przygodę z Sevillą. Nie mógł przecież wiedzieć, że bardzo szybko przyjdzie mu wrócić na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan. Emery widząc, że reżyser gry jego zespołu jest w podłym humorze, zadziałał niekonwencjonalnie. I ta opowieść dość dobrze świadczy o tym, jak niezwykła była w tym przypadku relacja na linii piłkarz-trener.
Ever Banega
Szkoleniowiec Sevilli bezceremonialnie zaprosił Banegę do swojego gabinetu i lwią część przerwy poświęci wyłącznie Argentyńczykowi. O resztę drużyny zatroszczył się jego asystent. – Nie zaskoczyło nas to – przyznał Coke. – Trener kochał Evera. Zresztą z wzajemnością. Traktował go jak syna i czasem też wściekał się na niego jak ojciec, który złości się na swoje dziecko. Niektóre z ich dyskusji bywały naprawdę ostre. Czasami Ever po takich rozmowach chował się w toalecie, pod prysznicem albo w szatni, żeby nikt nie widział jego łez.
– Rzeczywiście, zdarzało mi się płakać po rozmowach z trenerem – przyznał Argentyńczyk. – Zwłaszcza gdy zdałem sobie sprawę, że racja leży po jego stronie. Ale te dyskusje pomagały mi w rozwoju. Emery był dla mnie bardzo cierpliwy i wyrozumiały.
W drugiej połowie starcia z Szachtarem argentyński pomocnik zaprezentował się ze znacznie lepszej strony, a Sevilla odniosła zwycięstwo i zapewniła sobie udział w finale. Z kolei tam Andaluzyjczycy pokonali Liverpool, znów odwracając losy meczu po przerwie. Po pierwszej połowie przegrywali bowiem 0:1, a finalnie zwyciężyli 3:1. W trakcie przerwy Emery kazał uwierzyć swoim podopiecznym, że rozgrywają mecz na własnym stadionie, przy wsparciu swojej publiczności. No i piłkarze Los Nervionenses dali się ponieść tej motywacyjnej przemowie. Kiedy drużyna celebrowała kolejne zwycięstwo w Lidze Europy, Banega zbliżył się do Igora Emery’ego, brata trenera. – Musisz go jakoś namówić, żeby przeniósł się ze mną do Interu – szepnął mu do ucha”.
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:
- Tony kreatywności, znacznie mniej rozsądku. Historia Évera Banegi
- Książę Highbury, król Sewilli. Historia Jose Antonio Reyesa
Oczywiście zwycięstwa nad Liverpoolem nie należy przeceniać. Jasne, Juergen Klopp za sterami robi wrażenie, ale w 2016 roku to nie była jeszcze ta potęga, która potem zdobyła Ligę Mistrzów i mistrzostwo Anglii. Niemiecki szkoleniowiec dopiero zaczynał budować zespół wedle swojego zamysłu. Defensywa The Reds popełniała w finale kompromitujące błędy. Wystarczy zresztą spojrzeć na personalia. Klopp wymienił w kolejnych sezonach prawie cały skład, który w 2016 roku próbował postawić się Sevilli.
Niemniej – trzeci triumf w Lidze Europy z rzędu, a piąty w ogóle, to jest wyczyn, którego na pewno nie należy deprecjonować. Wygrywanie tych rozgrywek naprawdę stało się specjalnością Andaluzyjczyków. Niewykluczone, że dziś przekona się o tym Inter Mediolan. Roma, Wolverhampton i Manchester United mają już tę lekcję za sobą.
fot. NewsPix.pl