Bayern po siedmiu latach wreszcie ponownie dobił do finału Ligi Mistrzów. Sukces ten ma wielu ojców. Robert Lewandowski – wiadomo, klasa sama w sobie i dzisiejsze jedno czy dwa pudła tego nie zmienią. 9 meczów, 15 goli – jak słusznie zauważył Gary Lineker, cały Olympique Lyon zdobył w tej edycji o jedną bramkę mniej. Za występ z Barceloną morze pochwał spłynęło na Thomasa Muellera. Pełnię swoich możliwości znów prezentuje Manuel Neuer. Rozbłysła gwiazda Alphonso Daviesa. Niesamowicie gra Joshua Kimmich. Ostatnimi czasy w monachijskim zespole wyrósł nam jednak kolejny as, który jeszcze nie zawsze jest na pierwszym planie.
Serge Gnabry stał się w minionych miesiącach piłkarzem światowej klasy, bez niego tego finału mogłoby nie być.
I nie chodzi tylko o jesienne cztery gole z Tottenhamem, po których usłyszeli o nim wszyscy. W 1/8 finału, jeszcze przed koronawirusem, to on do spółki z Lewandowskim kwestię dwumeczu z Chelsea praktycznie załatwił już w Londynie, dwukrotnie wykorzystując podania Polaka. Z Barceloną to on pokazał największą klasę w momencie, gdy rywale mieli remis i doszli do dwóch innych świetnych sytuacji – asysta do Perisicia, a później kunsztowne wykończenie akcji z Goretzką. Zrobiło się 3:1 i z „Barcy” zupełnie zeszło powietrze.
Dziś to on zrobił największą różnicę w okresie, gdy Lyon wrzucał wyższy bieg i mógł już prowadzić co najmniej 2:0.
Ekambi jeszcze nie do końca przetrawił swój strzał w słupek, gdy Gnabry zachwycił. Z niczego zrobił coś wielkiego. Dostał piłkę będąc w położeniu, które w żaden sposób nie zwiastowało czegoś złego dla Francuzów.
On jednak nic sobie z tego nie robił. Znakomicie przyjął do środka, od razu gubiąc jednego z przeciwników. Potem się rozpędził, wygrał starcie fizyczne i nie dał się przewrócić, by na koniec uderzyć nie do obrony sprzed pola karnego. I to lewą nogą, co warto podkreślić, bo mówimy o zawodniku preferującym nogę prawą.
Ten gol jest majstersztykiem, na dodatek wykonanym w momencie absolutnie kluczowym. Po bramce 25-letniego skrzydłowego Lyon wyhamował i trochę stracił rezon. Drugie trafienie padło już głównie dzięki „uprzejmości” Lewandowskiego, który zmarnował sytuację z gatunku tych nie do zmarnowania. Było pozamiatane.
Gnabry to już od kilku lat był bardzo dobry piłkarz. Przez angielski futbol został wypluty, nie przebił się w Arsenalu, a wypożyczenie do West Bromwich tylko go dobiło. Musiał wrócić do Niemiec i dopiero tam okrzepł na dobre w seniorskiej piłce.
-
sezon w Werderze – 11 goli i 2 asysty w Werderze Brema
-
sezon w Hoffenheim (na wypożyczeniu z Bayernu) – 1o goli i 7 asyst w zaledwie 22 meczach
-
pierwszy pełnoprawny sezon w Bayernie – 30 meczów, 10 goli, 7 asyst
Statystyki te dotyczą samej Bundesligi. W niej chłopak potrafił się regularnie wyróżniać, ale jeszcze w ubiegłym sezonie Ligi Mistrzów, w siedmiu spotkaniach nie zdobył żadnej bramki (miał dwie asysty). Z tym najwyższym z najwyższych poziomów w piłce klubowej jeszcze nie do końca się oswoił. Dopiero w tej edycji stał się gotowy, by błyszczeć na całego.
Jego liczby za sezon 2019/20 muszą robić wrażenie:
-
Bundesliga: 31 meczów, 12 goli, 11 asyst
-
Liga Mistrzów: 9 meczów, 9 goli, 2 asysty
-
Puchar Niemiec: 5 meczów, 2 gole, 1 asysta
-
razem: 45 meczów, 23 gole, 14 asyst
Do tego należy doliczyć sześć bramek i dwie asysty z jesiennych spotkań reprezentacji Niemiec. Sztos.
Gnabry sprawił, że już od dawna nikt w Monachium nie płacze po Robbenie. Od jego postawy w finale może zależeć równie dużo co od Lewandowskiego, Muellera, Kimmicha czy Neuera. Jeszcze niecały rok temu – nie do pomyślenia.
Fot. Newspix