Zagrałem kiedyś piętnaście minut w sparingu juniorów pewnej klubowej drużyny. Nie dostałem ani jednego podania. Raz typ mnie okiwał na skrzydle. Ale jak ktoś mnie pytał, mówiłem, że było nieźle, bo w jednej sytuacji tak się ustawiłem, że jakbym dostał podanie, to bym na pewno strzelił bramkę.
Wbrew narracji, według której jak Lewandowski nie strzeliłby dziś gola, to wyschłaby Wisła, uważam, że Lewy zagrał słaby mecz. Mam nadzieję, że jeszcze za to nie zabierają obywatelstwa. Ale takie czasy, że i w tym malkontenctwie kryje się zawoalowane docenienie. Polak rodak strzela gola w półfinale Ligi Mistrzów, wtarabania się do finału, a jest przestrzeń, żeby wybrzydzać.
Najlepszym piłkarzem Bayernu byli Neuer i Gnabry. Mecz może dla niektórych miał letnią temperaturę, bo Bayern trafił dwa razy do trzydziestej minuty, ale ciekawa rzecz:
Według map xG Michaela Caleya, ten mecz w zasadzie niczym się nie różnił od starcia Lyonu z Manchesterem City. Caley sprytnie dodał nawet, że Lyon stworzył z Bayernem lepsze okazje, niż stworzył z The Citizens.
Tam wpadły trzy, teraz nie wpadło nic.
“Football is football, you know”, jak powiedziałby Takesure Chinyama swą nieomylną frazą, którą da się wykorzystać zawsze.
Awansował zespół lepszy, ale też jakby Lyon szybko wyszedł na prowadzenie – a miał ku temu podstawy – ten mecz mógł się potoczyć zupełnie inaczej. Nawet chwalony Neuer zaraz na początku, gdy uciekał Depay, mógł być lobowany, ale Holender nie zaryzykował.
To mógł być mecz, w którym brakowałoby lepszej gry Lewandowskiego.
Nie mówiąc o tej sytuacji, o której teraz możemy sobie zażartować, że szalona asysta. Że tak chciał. Że coś tam. Ale gdyby to była sytuacja na ostrzu noża, o wynik, o przełamanie w meczu, a tutaj takie brownforbesowanie przed całym światem – no, do żartów byłoby mniejsze pole. Lewy zagrał lepiej po zmianie stron, w końcu strzelił bramkę pieczętującą zwycięstwo. Ale ciężar w kluczowym momencie tego meczu wzięli inni, tak jak on brał ciężar z Chelsea. Taka jest moja prawda tego meczu.
Co oczywiście nie zmienia w niczym faktu, że jak wczoraj przypomniałem sobie, że Lewandowski strzelił w tym sezonie Ligi Mistrzów czternaście bramek w ośmiu meczach, do tego dorzucając worek asyst, to złapałem się za głowę i tak się ciągle trzymam.
Tyle słabszy mecz z Lyonem odbiera mu w skali roku, jak to, że z Barceloną najjaśniejszym blaskiem świecili inni, a on zrobił “tylko” bramkę i asystę.
Jak z PSG też, w trzecim kolejnym najważniejszym meczu Ligi Mistrzów, Bayern wygra, ale to kumple będą mieli najważniejsze żętoy, również nie zmieni to za wiele. Zrobił już dość i jeszcze trochę. Gra najlepiej w karierze. I tak mu prawie każdy w tej drużynie wisi jakieś piwo na Oktoberfest.
Ale chciałbym, naprawdę chciałbym, żeby zagrał w finale wielki mecz.
Był w nim bezapelacyjnie pierwszoplanową postacią. Krupierem tego spotkania. Stoję w nieustającym rozkroku pomiędzy wspominaniem zachwytami nad tym, że Andrzej Niedzielan wyjeżdża do Nijmegen, Żurawski w Szkocji jest podpisany na plakacie “Magic”, a Saganowski trafia w Lidze Mistrzów w gównomeczu z Villarrealem przegranym 3:6. Pamiętam, że nawet kapitalna przygoda Krzynówka w Bayerze to tylko faza grupowa.
To kazałoby mi zachować pokorę.
Doceniać ten mecz z Lyonem, bez względu na wszystko. Nawet to jakieś zgranie głową, po którym Gnabry ewidentnie źle pobiegł. Albo to, że Lewy znalazł się w jakiejś sytuacji i skasztanił.
Ja wiem, do czegoś, co wyprawia obecnie Lewandowski, nie ma porównania. I, choć samodzielnie w dużej mierze przyczynił się do zmiany postrzegania polskich piłkarzy za granicą, wyważając następcom drzwi, tak nie zdziwię się, jak takiego fenomenu – Polaka nie wśród najlepszych na świecie, przez moment, tylko na stałe, a obecnie o jeden mecz od zostania w danym roku/sezonie najlepszym – już więcej nie zobaczę. Ludzie tak długo nie żyją.
A przecież najbardziej imponuje mi to, że poza boiskiem praktycznie samodzielnie zmienił mentalność polskich piłkarzy. Całego pokolenia. Sam jeszcze – wiem z dobrego źródła – był w szatni, w której “kto nie pije, ten kapuje”. Sam jeszcze wyjeżdżając z Polski miał kompleksy, liczył tylko na to, żeby szybko nie wrócić. Nie sądził, że może być taki dobry.
Jego następcy, na jego przykładzie, wiedzą, że mogą. Wiedzą, że może żarcie jarmużu nie jest ciekawą anegdotą przy piwku, ale jednak strzelanie bramek w Lidze Mistrzów już owszem. Lewy to nie tylko jego gra, jego gola – zasięgi ma o wiele dalsze, na całą polską piłkę.
Ale właśnie ta wyjątkowość chwili sprawia, że jestem głodny jeszcze więcej.
Tu się piszą być może mecze, które będę wspominał przy kominku. Tu swoje bardzo istotne – wieńczące w pewnym sensie? – takty rozgrywa w naszych warunkach wszechkariera. Nawet Lewy też nie jest wieczny, ma mimo tej formy bliżej niż dalej. I chciałbym, by zawodnik, który ubiega się o miano najlepszego na świecie, w najważniejszym meczu dał tego dobitny dowód. Pokazał właśnie tu, gdy cały świat patrzy, tę wielkość, którą czasem w takich momentach pokazywali Messi, Ronaldo czy inny Maradona.
To mi się marzy.
Ale znowu rozkrok: przecież jak zaczynałem interesować się piłką, jarałem się bramkami Marka Citki w przegranych meczach.
Nie marzyło mi się, że Polak wjedzie na taki poziom.
Tak właśnie apetyt rośnie w miarę jedzenia.
***
Bartosz Białek, który wyjeżdża do Wolfsburga, przypomina mi trochę Lewego. Podkreślam, TROCHĘ, już żeby tak nie nurzać się w przesadzie. Uważam, że jak Białek osiągnie ułamek tego, co osiąga Lewanowski, i tak będzie można mówić o sukcesie.
Młody jest silnym chłopiskiem, ale na pewno nie jakimś czołgiem, który trzeba trafić w głowę, żeby wpadło. Umie szukać przestrzeni na boisku i szybko podejmuje decyzje, chyba z papierami na to, by częściej podejmować te trafne. To dziś cechy poszukiwane mocno. Szczególnie w połączeniu z odwagą gry i zupełnie przyzwoitą techniką użytkową.
Buduje nawet to, że Białek w sumie w juniorach sporo grał głębiej. Wygląda na taką klasyczną dziewiątkę, a on kiedyś występował za napastnikiem, często dogrywał. Myślę, że papiery ma z każdej strony wyglądające interesująco.
Czy powinien zostać w ESA?
Pewnie specjalnie by na tym nie stracił – jeśliby się nie połamał. W Zagłębiu gwarantowane minuty, cyknąłby parę goli. I tak odszedł, tylko z większym ograniem, a także lepszą kartą przetargową. Teraz w sumie wyjeżdża jako gość, który strzelił w Ekstraklasie dziewięć trafień. W młodym wieku, ale wciąż – dziewięć trafień w lidze, która zajmuje jakieś tam 31/32 miejsce w rankingu UEFA.
No ale właśnie. Spójrzmy gdzie jesteśmy. Sam się na tym często łapię, że siedzimy w naszej bańce polskiej piłki, ze szczególnym uwzględnieniem ligi, a tymczasem tu idą wielkie pieniądze do klubu z grupy spadkowej rozgrywek, które sąsiadują w rankingu UEFA z Liechtensteinem. Być może Białek większe wyzwania od jutra będzie miał na treningach. Zapłacili za Białka pięć milionów euro – nie jakiś transferowy rekord Wolfsburga, ale nie też na tyle mało, żeby dać mu zdechnąć w rezerwach.
Reguły nie ma. Na każdego Kapustkę znajdzie się Zieliński, Krychowiak, Milik.
Ja jestem zdania – idź, zobacz, spróbuj. Jak się odbijesz, młody jesteś – jeszcze zdążysz wrócić. A czasem ta winda może już nie podjechać.
Poza tym jakoś przekonania nie mam, że jakby Kapustka rok dłużej pograł w ESA, to dziś nosiłby opaskę kapitańską w Leicester. Według mnie zupełnie inne czynniki niż więcej meczów w Ekstraklasie decyduje o być albo nie być na Zachodzie.
***
Tak, wiem, że sanepid rozdaje karty w eliminacjach, nie UEFA. Prawo krajowe a nie jakaś tam europejska federacja.
Sytuacja ze Slovanem, który ma grać rezerwami (!) na Wyspach Owczych. Względnie teraz sprawa zespołu z Kosowa, który może sobie zebrać drużyny z innych klubów kosowskiej ligi (śmierdzi fejkiem, ale takie czasy, że kto wie).
Czy macie wątpliwości, że jakby trafiło na wielki klub, na ważne granie, to by też tak gładko dopuszczono do cyrku? Czy pozwolono by, żeby tak lekko szastać walkowerami?
Slovan to duża firma w naszym regionie, z wynikami z zeszłej jesieni, rozwijająca się, wysoko mierząca. Miliony idą w ruch, żeby ten klub działał, jak działa. Ale w skali Europy – jego głos nie znaczy nic. Podejrzewam, że UEFA ma gdzieś te całe eliminacje. To jest tylko przyczynek do prawdziwego grania. Na Słowacji się pooburzają, ale tam, gdzie głosy są słyszalne, to będzie informacja siódmego rzędu.
Ale w sumie, zróbmy rachunek sumienia: kto się przejął oburzeniem Drity, pozbawionej rewanżu z Linfield?
A kto pomyślał “jaka to różnica, przecież i tak za wiele nie pograją?”.
Otóż ta sama narracja za chwilę może wykończyć nas.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK