Cholera, jak ten czas zapieprza. Jeszcze niedawno czytaliśmy w 99% artykułach dotyczących Borussii Dortmund słynne zdanie „warto przypomnieć, że w BVB gra trzech Polaków”. Wydawałoby się to być prawie, że wczoraj, gdy na plecach trójki z Dortmundu chcieliśmy podbijać Euro 2012. Cieszyliśmy się, bo w końcu mieliśmy znaczących graczy z pola w Europie. Cóż, nadal ich mamy, ale wraz z końcem sezonu 20/21 padnie ostatni polski bastion w BVB. Robert Lewandowski podbija Europę z Bayernem, Kuba Błaszczykowski zajmuje się ratowaniem Wisły Kraków, ostał się jeszcze Łukasz Piszczek, ale tylko przez moment. Ogłosił bowiem, że za rok kończy się jego przygoda w niemieckim klubie.
– Drodzy Kibice BVB! Sezon 2020/2021 będzie moim ostatnim w w barwach BVB. Chcę się cieszyć tym sezonem tak bardzo, jak to tylko możliwe. W ciągu ostatnich kilku lat razem z moimi kolegami lubiłem brać odpowiedzialność za kierowanie zespołem będąc w radzie drużyny i jako wicekapitan. Teraz chciałbym jednak aktywnie przekazać pałeczkę innym w tym aby to oni przejęli odpowiedzialność za zespół. Z tego powodu zdecydowałem się zrezygnować ze stanowiska wicekapitana, a także ustąpić miejsca w radzie drużyny. Oczywiście nadal będę pomagać bo wiem, że moje zdanie w szatni jest cenione i nadal będę wszystkim służył dobrą radą – napisał Piszczek w swojej wiadomości do fanów.
Coś się ostatecznie skończy więc za rok, ale już teraz Piszczek chce usuwać się w cień, rezygnować z pewnych przywilejów, by faktyczny koniec nie był tak drastyczny. Nie chcemy specjalnie lukrować, ale kurde, nie da się Łukasza nie lubić i doceniać jego charakteru – woli zbudować kogoś innego, kto zostanie w BVB na dłużej, zamiast samemu trzymać sobie miejsce choćby w roli wicekapitana, wiedząc, że niedługo odejdzie.
Klasa, duża klasa.
W zasadzie przez jakiś czas nie było wiadomo, czy Piszczek w ogóle zostanie na choć kolejny sezon w Borussii, ale obie strony uznały, że mogą sobie jeszcze pomagać przez 12 miesięcy. Łukasz czuje się na siłach, by prezentować odpowiedni poziom, Borussia widziała, że wciąż będzie go potrzebować. Piszczek zagrał przecież ponad 2000 minut w Bundeslidze, ze średnią not 3,54 w Kickerze, kapitanował w końcówce sezonu ligowego czy obu meczach z PSG.
Wiadomo, nie był to ten sam piłkarz co kilka lat temu, wieku nie oszukasz, ale cholernie daleko mu było do odcinania kuponów. Jak trener chciał, to grał w trzyosobowym bloku defensywnym, jak była potrzeba obsadzić wahadło, to też się odnajdywał. Potrafił się dostosować, nie narzekał, trzymał przyzwoity poziom.
Ciekawi jesteśmy, jaka rola przypadnie mu w kolejnym roku – czy to będzie człowiek do zadań specjalnych, który wejdzie na boisko w wypadku konkretnej potrzeby, w końcu do klubu trafił Meunier, czy jednak dalej będzie łapał regularne minuty. Tak czy tak: jego kariera w Dortmundzie była śliczna.
Na większe podsumowania jeszcze przyjdzie czas, ale cholera… 363 spotkania dla BVB, dwa mistrzostwa Niemiec, dwa Puchary, trzy Superpuchary, finał Ligi Mistrzów. Będzie tam wspominany przez lata.
A co dalej? Gra dla jego ukochanych Goczałkowic. Każdemu wypada życzyć takiej kariery, tylko pytanie, ile będziemy czekać na następnego Piszczka?
Fot. Newspix