W Champions League jest mniej więcej tyle romantyzmu, co w zabraniu żony do Auchan, by w ramach rocznicy ślubu wybrała sobie nowy prodiż. Najlepiej ten tańszy. Szczególnie faza pucharowa wyzuta jest z tego “wyjątkowego pierwiastka”, którego wielu w futbolu na najwyższym poziomie wciąż poszukuje. Tacy ludzie muszą brać do ręki lupę, by znaleźć punkty zaczepienia. Mogą nimi być ciekawe historie poszczególnych graczy. Trenerzy, którzy ponad pragmatyzm stawiają cieszącą oko grę. Ekipy, które oszukały system i, jak na przykład Ajax, wdarły się na salony jako przedstawiciele drugiego szeregu. W końcu mogą nim być pieniądze. Milionerzy ucierający nosa multimilionerom czy miliarderom to też jakiś materiał na opowiadanie dla romantyków futbolu, bo przepaść zasypywana jest przecież sposobem. Przez lata wielu bezstronnych kibiców właśnie z tego względu na szyi wieszało szalik Atletico Madryt. Ale tego Atletico już nie ma.
Precyzyjniej rzecz ujmując – nie ma drużyny, która budowana jest po taniości, a i tak potrafi rozpychać się łokciami pomiędzy krezusami. Obecność w klubie Diego Simeone (a niedługo to będzie już dziewięć lat!) to oczywiście gwarant określonego stylu, pewnej etyki pracy i – nie bójmy się tego słowa – wartości. W związku z tym, znaleźć możemy wiele cech wspólnych pomiędzy drużyną, która sezon 2013/14 kończyła finałem Ligi Mistrzów i była o włos od zwycięstwa w całej edycji, a tą dzisiejszą.
Ale nakłady finansowe to już zupełnie inna bajka.
Ciekawie jest uzmysłowić sobie tę różnicę. I to nawet nie po to, by zżymać się na fakt, że Los Colchoneros dołączyli do wyścigu zbrojeń, o którym spokojnie można powiedzieć, że wymknął się spod kontroli, ocierając się wręcz o szaleństwo. Taki przegląd rachunków sprawia, że:
- po latach jeszcze bardziej można docenić to dawne, dochodzące do finału LM Atletico,
- zobaczymy, że koniec końców klub z Madrytu chyba zdaje test z wydawania dużych pieniędzy.
Zresztą zobaczcie sami.
Ile kosztowała ta drużyna, która tylko w fazie pucharowej LM odprawiła z kwitkiem AC Milan, FC Barcelonę i Chelsea, a nosa potęgom utarła przecież również na własnym podwórku, sięgając po mistrzostwo (kwoty w euro, za transfermarkt.pl)?
- Thibaut Courtois – wypożyczony z Chelsea za 1,2 mln
- Juanfran – kupiony z Osasuny za 4,25 mln
- Miranda – ściągnięty z Sao Paulo bez kwoty odstępnego
- Diego Godin – kupiony z Villarrealu za 8 mln
- Filipe Luis – kupiony z Deportivo La Coruna za 12 mln
- Tiago – ściągnięty z Juventusu bez kwoty odstępnego, po wcześniejszym wypożyczeniu za 1 mln
- Gabi – kupiony z Realu za Saragossa za 3 mln
- Raul Garcia – kupiony z Osasuny za 13 mln
- Koke – wychowanek
- David Villa – kupiony z FC Barcelony za 2,1 mln
- Diego Costa – kupiony z Realu Valladolid za 1 mln
Patrząc tylko na kwoty odstępnego, za mniej niż 50 baniek. I to sporo mniej. Za jednego Nathana Ake! Mocno zbliżoną kwotę bowiem właśnie wykłada Manchester City za holenderskiego obrońcę Bournemouth, który spadł z Premier League. Najdroższy zakup Atleti w tamtych czasach to Raul Garcia. Przy czym to nie tak, że w tym przypadku sięgnięto głębiej do kieszeni, by w końcu coś ugrać. Po prostu tak wyszło… Te 13 baniek wyłożono przed sezonem 2007/08. “Cholo” pewnie nie było jeszcze wtedy nawet w planach drużyny – siedział na bezrobociu po zakończeniu roboty w Estudiantes La Plata.
Oczywiście sukcesów na dwóch frontach drużyny z sezonu 2013/14 – choć Simeone miał żelazną jedenastkę – nie byłoby, gdyby nie ławka. Zapleczu też warto się przyjrzeć. Spośród graczy, którzy siedzieli na ławce w trakcie finału, najdroższy był Toby Alderweireld, za którego trzeba było zapłacić Ajaksowi siedem baniek. Ale już pozostała szóstka (Aranzubia, Mario Suarez, Diego, Jose Sosa, Cristian Rodriguez, Adrian Lopez) to łączny koszt w wysokości… 4,8 miliona zachodniej waluty! W ramach ciekawostki można powiedzieć, że za jednego Suareza udało się później wyciągnąć przy transferze wychodzącym trzy razy tyle. Oczywiście nie można zapominać też o Ardzie Turanie, którego zabrakło w finale z powodu kontuzji, ale wcześniej odegrał wielką rolę. On kosztował 13 baniek.
Z powyższej perspektywy za wielkie marnotrawstwo i niewypały Atletico w teorii mogą uchodzić Josuha Guilavogui i Leo Baptistao. To były dwa największe transfery przed omawianym sezonem. Za pierwszego Los Colchoneros zapłacili dziesięć milionów euro, a za drugiego dali siedem. Obaj pograli dla “Cholo” jesienią, ale już zimą trafili na wypożyczenia (kolejno do Wolfsburga i Realu Betis). I choć żaden z nich w Atletico już później nie zaistniał, to z czasem udawało się odzyskać nawet te zainwestowane kwoty.
Gdyby sezon 2013/14 był odcinkiem serialu “Przyjaciele”, w przypadku Atletico mógłby nosić nazwę: “Ten, który wiele rzeczy postawił na głowie”. Przy czym to nie jest tak, że przed tym sezonem klub ze stolicy Hiszpanii nie potrafił się szarpnąć i wydać na piłkarza więcej. Gdy pojawiła się okazja, szczególnie dotycząca napastnika, zdarzało się.
- 40 milionów euro zapłacono FC Porto za Falcao (sezon 11/12)
- 21,7 miliona kosztował Sergio Aguero, który przyszedł z Independiente (06/07)
- 21 milionów wydano na Diego Forlana z Villarrealu (07/08)
- 20 baniek trzeba było zabulić Benfice za Simao (07/08)
Między 15 a 20 milionów euro kosztowały też transfery z piłkarskiej prehistorii. Latem 1999 roku Jimmy Floyd Hasselbaink trafiał do Hiszpanii z Leeds United za 16,7 miliona, a dwa lata wcześniej jeszcze o bańkę droższy był Christian Vieri, który przychodził z Juventusu. Generalnie jednak to tylko pojedyncze strzały, które bardziej potwierdzają teorię, że transferowe eldorado w Atletico zaczęło się po finale z 2014 roku. I trwa do dzisiaj.
Spróbujmy powtórzyć manewr z podliczeniem wyjściowej jedenastki. Spojrzeliśmy na rewanżowy mecz w Liverpoolem.
No to tak:
- Jan Oblak – kupiony z Benfiki za 16 mln
- Kieran Trippier – kupiony z Tottenham za 22 mln
- Stefan Savić – kupiony z Fiorentiny za 25 mln
- Felipe – kupiony z FC Porto za 20 mln
- Renan Lodi – kupiony z Athletico Paranaense za 20 mln
- Koke – wychowanek
- Thomas Partey – wychowanek
- Saul Niguez – wychowanek
- Angel Correa – kupiony z San Lorenzo za 7,5 mln
- Joao Felix – kupiony z Benfiki za 126 mln
- Diego Costa – kupiony z Chelsea za 66 mln
Oczywiście trzech gości, którzy przeszli przez szkółkę i rezerwy, w wyjściowym składzie na taki mecz to rzecz godna podziwu. Różnica pomiędzy omawianymi składami jest jednak wyraźna – 45,55 mln do 302,5 dużych baniek. Tego nie da zamknąć się w stwierdzeniu, że czasy się przez te sześć lat zmieniły. Oczywiście, że się zmieniły, ale nie aż tak.
Tym bardziej, że takie porównanie nie do końca oddaje skalę zmian. Znów spójrzmy na ławkę rezerwowych. Jeden Alvaro Morata, który pojawił się na placu w trakcie dogrywki, kosztował więcej niż wyjściowa jedenastka z sezonu 2013/14 (dokładnie 56 milionów euro). Thomas Lemar? Tu mowa o 70 milionach! Do tego Marcos Llorente za 30 baniek, Sime Vrsaljko – za 16. Zmianę myślenia najlepiej pokazuje jednak przykład Jose Gimeneza, również rezerwowego. Urugwajczyk trafił do Altetico jeszcze w starych czasach, dokładnie przed sezonem 2013/14, w którym rozegrał trzy spotkania. Był powoli przygotowywany do roli świetnego obrońcy, którym dzięki pracy z “Cholo” się stał, choć nie kosztował kroci. Przyszedł bezpośrednio z Danubio FC za ledwie 900 tysięcy euro. Przecież w teorii to transfer, na który stać kluby z naszej Ekstraklasy.
By dopełnić obraz szastającego hajsem Atletico, wspomnijmy jeszcze o pozostałych transferach, które przebijały najdroższego piłkarza z kadry w sezonie 2013/14. Chodzi o sprowadzenie: Griezmanna (54 mln), Martineza (37,1 mln), Vitolo (36 mln), Gameiro (30 mln), Gaitana (25 mln), Hermoso (25 mln), Rodriego (25 mln), Carrasco (24,8 mln), Martinsa (22,5 mln), Mandżukicia (22 mln), Vietto (20 mln), Luisa (16 mln), Cerciego (15 mln), Kalinicia (14,5 mln).
Od pamiętnego finału w Lizbonie Los Colchoneros wydali na nowych piłkarzy łącznie niecałe 872 miliony euro.
Real Madryt, na którego transferowe szaleństwa kibice Atletico przez lata patrzyli z zazdrością, wybulił w tym czasie “tylko” 804 bańki. Gwoli formalności – w przypadku FC Barcelony pękł w tym czasie miliard.
Skoro wyliczanki już za nami, zastanówmy się w końcu, czy w ogóle można się na Atletico ze względu na to wszystko obrażać. Od razu musimy zaznaczyć, że nie widzimy tu jedynej słusznej odpowiedzi. Dlatego postanowiliśmy podrzucić wam tylko kilka tropów.
NIE, jeśli zwrócisz uwagę na to, że ogólny bilans transferowy klubu ze stolicy wcale nie jest tak tragiczny. Dużo wydali, ale też sporo do nich wracało. Owszem, przepłacali, ale w czasie, w którym wydali 872 miliony, zarobili 758 baniek. Nie do końca porzucili też swoje podejście. Pokazuje to choćby przykład Lucas Hernandeza, którego wychowali, wypromowali i sprzedali za 80 milionów, ale też wielu zawodników, którzy przychodzili za duże pieniądze, ale byli rozwijani i odchodzili za jeszcze większe. Na Rodrim po zaledwie jednym sezonie zarobiono na czysto 55 milionów.
TAK, jeśli patrzysz na wyniki w sposób zerojedynkowy. No bo co Atletico dało wydanie takiej fortuny? Kolejne mistrzostwo Hiszpanii? Nie, to z sezonu 2013/14 jest ostatnie. Upragniony triumf w Lidze Mistrzów? Nie, raz udało się dojść do finału (2015/16), gdzie było jeszcze bliżej, ale znów, tym razem po karnych, lepszy okazał się Real. Nawet w krajowym pucharze Atletico ani razu nie doszło do finału. Wszystkie wywalczone w tym czasie trofea to: Liga Europy (2018), Superpuchar Europy (2018), Superpuchar Hiszpanii (2014).
NIE, jeśli za sukces uznajesz samo doszlusowanie do Barcelony i Realu, czy – patrząc szerzej – europejskiej czołówki. Przecież mogło być Atletico kolejnym jednorazowym wybrykiem. Drużyną, która po finale w Lizbonie i zwycięstwie w La Liga wróci do swojego miejsca w szeregu. Udało się jednak zbudować coś trwałego. Koke i spółka cały czas nie spadają z pudła w Hiszpanii (dwa wicemistrzostwa, cztery brązowe medale), a w Champions League prócz wspomnianego finału ugrali też półfinał, dwa ćwierćfinały (na razie) i 1/8 finału. A gdy już raz odpadli w grupie, to na pocieszenie sięgnęli po wspomnianą Ligę Europy.
TAK, jeśli jesteś wspomnianym na wstępie futbolowym romantykiem. Bo oczywiście można uważać, że Los Colchoneros mogli dalej osiągać podobne wyniki, ciągle bazując na świetnym skautingu i rozwijaniu graczy, którym wcześniej trochę brakowało do miana gwiazd futbolu.
Niełatwa, nie do końca oczywista sprawa. Przy czym od zdobycia dodatkowego argumentu dzielą Atletico trzy spotkania, najpierw to dzisiejsze z RB Lipsk. Losowanie było korzystne, udało się trafić do słabszej części drabinki. A skoro Hiszpanie wyrzucili za burtę Liverpool, nie muszą bać się nikogo.
Fot. 400mm.pl/newspix.pl