Jakub Czerwiński od zawsze wyglądał nam na gościa, który potrafi rozbiegać to, co niektórych piłkarzy eliminuje z gry na kilka tygodni. Musimy jednak przyznać, że w tym sezonie i tak nas zaskoczył. Całkiem poważną kontuzję kolana przyjął jak katarek. Leczyć oczywiście musiał się znacznie dłużej, ale śladu na jego grze ta przerwa nie pozostawiła żadnego.
W tym momencie macie pełne prawo zadać to samo pytanie, które niegdyś wygłosił Kolec, Stolec czy jak mu tam było. Zresztą…
No na to wygląda. Czerwiński w poprzednim sezonie był najlepszym obrońcą w Ekstraklasie i jednym z głównych architektów zdobycia mistrzowskiego tytułu przez Piasta. No, przynajmniej naszym zdaniem, bo Ekstraklasa wybrała Aleksandara Sedlara. Chyba dlatego, że Serb strzelił sześć goli – i okej, ale trzeba było jasno powiedzieć, że chodzi o najlepszego napastnika wśród obrońców, a nie defensora. Poza tym fakt, że Czerwińskiego nie było nawet wśród nominowanych był po prostu kompromitujący.
Potwierdził to też początek nowych rozgrywek, w trakcie których były zawodnik między innymi Legii i Pogoni był w bardzo wąskim gronie piłkarzy mistrza Polski, którzy nie spuścili z tonu. Bardzo pewny w tyłach, w przeciwieństwie do Placha i Koruna nie walił baboli, które kosztowały Piast odpadnięcie z pucharów. Na dokładkę wyręczał napastników, bowiem strzelił zarówno BATE, jak i rywalowi z Rygi. W lidze dalej profesura.
Niestety w połowie sierpnia zderzył się na treningu z Plachem. Tak nieszczęśliwie, że uszkodził kolano, doszło między innymi do zwichnięcia rzepki. Podwójne nieszczęście. Raz, że pokrzyżowało mu to plany, bo w końcówce okienka miał szansę na fajny zagraniczny transfer. Dwa, że było to potężne osłabienie dla Piasta. Tomas Huk okazał się transferowym niewypałem, a ograniczenia Piotra Malarczyka chyba wszyscy znamy.
Ma to zresztą swoje poparcie w liczbach. Jak Piast punktował z Czerwiński w składzie? Zdobywał średnio 1,83 pkt na mecz. Bez niego ta średnia wynosi niecałe 1,59 pkt.
Ale różnicę jeszcze wyraźniej widać, gdy popatrzymy na tracone gole.
Gdy Czerwińskiego nie było, Piast tracił średnio niecałe 1,12 gola na mecz.
Gdy Czerwiński grał, średnia ta wynosi tylko 0,61 bramki na spotkanie!
Kozak. Jak już wspomnieliśmy, prawie półroczna przerwa od grania w lidze nie wpłynęła negatywnie na to, jak wygląda. Na dzień dobry Czerwiński zapakował bramkę Zagłębie Lubin – chyba po to, by zakomunikować wszystkim swój powrót, a później znów zaczął wymiatać w defensywie. Słabsze momenty? Jeśli już, to przegrany mecz z Rakowem, ale nawet w tym przypadku nie można mówić o zawalonym spotkaniu. Po prostu występ strącającym poprzeczkę, którą Czerwiński zawiesił sobie na poziomie topowego stopera naszej ligi.
I teraz zastanawiamy się, co z nim zrobić. Rok temu został skrzywdzony kosztem Sedlara, teraz szyki pokrzyżowała mu kontuzja, przez którą opuścił kilkanaście spotkań, a mimo to i tak kusi, by ogłosić go najlepszym obrońcą sezonu. Byłby w tym element gdybania, bo nikt nie wie, czy nie wpadłbym w dołek pomiędzy sierpniem a grudniem, gdy cały Piast przeżywał trudniejsze chwile. Ale czy byłoby to aż tak bardzo niesprawiedliwe?
Pomyślimy. Na razie Czerwiński po raz kolejny ląduje w jedenastce kozaków.
Badziewiacy? Po raz piąty gościmy choćby napastnika Rakowa, Sebastiana Musiolika. Po słabym początku sezonu przez jakiś czas sprawiał naprawdę dobre wrażenie, strzelił kilka goli (konkretnie pięć), ale chyba już mu się znudziło. Ostatni raz trafił w połowie lutego w meczu z Legią, a gra przecież regularnie. Zawsze wychodził w pierwszym składzie i tylko raz został ściągnięty z boiska przed czasem. To się nazywa mieć zaufanie!
Towarzycho ma zacne. Jest choćby Michał Helik, który w środku tygodnia zagrał koncert z Legią. W weekend dał koncert, że tak to ujmiemy, w drugą stronę. Ale to nie jest jedyny dobry piłkarz, którzy zawalił. Dusan Kuciak ma spore szanse na tytuł najlepszego bramkarza sezonu, a z Lechem Poznań bronił na poziomie Thomasa Daehne.
Fot. FotoPyK
Czy warto obejrzeć ostatni odcinek Ligi Minus? A czy Moder potrafi uderzyć z dystansu?