Jorge Masvidal chciał oszukać wszelkie możliwe systemy przygotowywania się do starcia w MMA. Do zestawienia walki wieczoru wskoczył tydzień przed terminem. Musiał błyskawicznie przygotować wagę, zejść o 20 funtów w ciągu sześciu dni. Czekał go lot ze Stanów Zjednoczonych do Abu Dhabi, seria testów na koronawirusa, błyskawiczna seria treningów na otrzaskanie się ze stylem walki rywala. „Gamebred” zrobił tyle, ile mógł. Ale na Kamaru Usmana to było za mało. UFC 251 podtrzymało dominację Nigeryjczyka w wadze półśredniej. Z Abu Dhabi do domu z pasami mistrzowskimi wracają też Petr Yan oraz Aleksander Volkanovski.
Organizacja UFC od miesięcy próbuje grać na nosie koronawirusowi. Jako pierwsi na świecie przeprowadzili zawody MMA w erze pandemii, a Dana White z dumą opisywał, jak to są doskonale przygotowani organizacyjnie są do tych wielkich imprez. Ale testów oszukać się nie da. Już na poprzednich galach i tzw. fight-nightach zdarzało się, że któryś z zawodników wysypywał się z zestawienia, bo test wykazywał pozytywny wynik na obecność wirusa. Ale kto mógł się spodziewać, że Covid-19 wyłączy z rywalizacji zawodnika z walki wieczoru?
A to dotknęło właśnie Gilberta Burnsa ledwie tydzień przed zaplanowaną walką z Kamarą Usmanem. To starcie miało być ozdobą wyjątkowego UFC 251. Dlaczego „wyjątkowego”? Bo ziściły się wreszcie marzenia Dany White’a o tym, by zorganizować galę na prywatnej wyspie na Bliskim Wschodzie. Szef UFC co jakiś czas puszczał oko, że jest już coraz bliżej stworzenia show właśnie w takich warunkach, ale wreszcie dopiął swego. A tu dosłownie w przededniu wylotu zawodników do Abu Dhabi okazało się, że Burns nigdy nie poleci. Całą promocja walki Usman-Burns poszła na przepalenie w kominku.
Szybkie zastępstwo, równie szybka podwyżka
Czasu na narzekanie nie było – trzeba było zakontraktować zastępcę. I znaleziono go tam, gdzie jeszcze jakiś czas temu nikt się nie spodziewał. Jorge Masvidal był przecież skłócony z szefem UFC, bo otwarcie mówił o tym, że jego kontrakt z organizacją jest zbyt niski. Spór o kasę trwał, obie strony twardo obstawały przy swoich propozycjach. White musiał jednak zmięknąć, gdy znalazł się w nowej rzeczywistości – z pustymi narożnikiem przy gali wieczoru. Masvidal będący na fali po spektakularnym nokaucie na Benie Askrenie (najszybszy nokaut w historii UFC) i rozbiciu Nate Diaza wydawał się jedyną opcją do zastąpienia Burnsa w tym zestawieniu.
I udało się. Amerykanin dostał podwyżkę i niespodziewaną szansę w walce o tytuł wagi półśredniej. Błyskawicznie zrzucił wagę, dotarł na wyspę i stanął do walki z dominatorem tej kategorii. I tak jak Usman dominuje od pięciu lat każdego rywala w UFC, tak i w niedzielę rano nie dał szans Masvidalowi.
Możemy się oczywiście zastanawiać – co by było, gdyby „Gamebred” przeszedł normalny okres przygotowania się do walki, miał czas na dostosowanie się do stylu Usmana, nie musiał tak szybko zbijać wagi? Ale wciąż wydaje się, że wywodzący się z walki ulicznych Masvidal nie ma po prostu podjazdu do Nigeryjczyka. Ten pozwolił się jeszcze wyszumieć rywalowi w pierwszej rundzie, ale przez kolejne 20 minut w oktagonie nie pozostawił wątpliwości, że to on jest najlepszym zawodnikiem wagi półśredniej. Przygniatająca różnica w kontroli w parterze i klinczu, pięć obaleń, przewaga w wyprowadzonych ciosach. Oczywiście to nie była spektakularna jatka, a bardziej klinczowo-parterowe siłowanie i było widać po szefie UFC przy dekoracji zwycięzcy, że spodziewał się boju przyjemniejszego dla oka.
Dla Usmana była to druga udana obrona pasa mistrzowskiego, a Nigeryjczyk kontynuuje swój zwycięski marsz przez UFC od 2015 roku.
Brutalny Yan, kontrowersyjny werdykt Volkanovski-Holloway
O ile krwi zabrakło nam w walce wieczoru, o tyle fani krwawego lania musieli być usatysfakcjonowani po walce o pas wagi koguciej. Petr Yan (lub – jak kto woli – Piotr Jan) rozbił w piątej rundzie Jose Aldo brutalnymi ciosami w piątej rundzie. Wydaje się, że sędzia bardzo późno zareagował na to, jak Rosjanin w ostatniej odsłonie tego pojedynku dopadł do legendy UFC i przez kilkadziesiąt sekund okładał go pięściami w parterze. Właściwie można byłoby tu podrzucić ten znany obrazek z Simpsonów z podpisem „stop, stop, he’s already dead!”.
Pas wagi piórkowej pozostał w rękach Alexandra Volkanovskiego, choć podejrzewamy, że słuszność tego werdyktu jeszcze długo będzie poddawana pod wątpliwość. Pięciorundowy bój był niezwykle wyrównany i nie dziwimy się, że Max Holloway nie mógł pogodzić się z decyzją sędziów. Nawet oni byli podzieleni w punktowaniu tego starcia, ale ostatecznie Burce Buffer odczytał wynik 48-47, 47-48, 48-47 dla Volkanovskiego.
Choć jeszcze kilka lat temu nie wyobrażaliśmy sobie, że starcie Namajunas-Andrade będzie pozbawione stawki mistrzowskiej, to jednak dziś Amerykanka z Brazylijką stoczyły walkę o to, która z nich w przyszłości spróbuje odebrać pas Weili Zhang. Namajunas walczyła niezwykle inteligentnie i choć kończyła walkę z mocno zapuchniętym lewym okiem i rozbitym nosem, to ona zasłużyła na zwycięstwo. Kontrola dystansu przełożyła się na przewagę w ciosach, a przewaga w ciosach na wygraną po niejednogłośnej decyzji. Namajunas wraca na zwycięski szlak po tym, jak ponad rok temu właśnie Andrade pozbawiła jej pasa mistrzowskiej po efektownym nokaucie przez brutalny rzut.
Tybura znów wygrywa, Czech wjeżdża od UFC z buta
Co poza tym? W pierwszym pojedynku karty głównej Amanda Ribas w zaledwie dwie minuty zakończyła starcie z Paige VanZant. Szybkie sprowadzenie do parteru, piękna balacha i było po zawodach. Karta wstępna stała z kolei pod znakiem kopania się po jajach. I piszemy to bez cienia szydery – niemal co drugie starcie sędziowie musieli wstrzymywać zawody po zabronionych kopach w krocze.
Z informacji istotnych dla polskich fanów – Marcin Tybura wygrał drugą walkę z rzędu w UFC. Polak prowadził dość nudną, acz skuteczną rywalizację z Maximem Grishinem. Dwie rundy dominacji w klinczu oraz skuteczne obalenie i kontrola w parterze w trzeciej rundzie pozwoliły mu na poprawienie swojego bilansu w UFC do 6-5. Spektakularny debiut w organizacji zaliczył z kolei Jiri Prochazka. O potencjale Czecha sporo było słychać już przed tą walką (bilans w MMA – 30 walk, 26 zwycięstw, 23 przez nokaut), ale dopiero zobaczenie go na własne oczy w oktagonie powiedziało nam z jakim gościem mamy do czynienia. Luzak, showman, ale i piekielnie skuteczny bokser, który w drugiej rundzie paskudnie silnym sierpowym zwalił z nóg Volkana Oezdemira. Po walce Czech otwarcie mówił o tym, że jego misją w UFC jest walka o tytuł i tylko to go interesuje w kolejnych latach.
Wyniki karty głównej:
- Kamaru Usman – Jorge Mavidal (przez jednogłośną decyzję)
- Alexander Volkanovski – Max Holloway (przez niejednogłośną decyzję)
- Petr Yan – Jose Aldo (przez TKO w 5. rundzie)
- Rose Namajunas – Jessica Andrade (przez niejednogłośną decyzję)
- Amanda Ribas – Paige VanZant (przez poddanie w 1. rundzie)
fot. NewsPix