Piątek na zapleczu Ekstraklasy sprawił, że I liga znów będzie ciekawa. Albo inaczej – będzie jeszcze ciekawsza. Warta wykorzystała porażkę Stali i zbliżyła się do wicelidera na dwa punkty. Z kolei Zagłębie Sosnowiec po raz pierwszy od sierpnia znalazło się w strefie spadkowej. Dziś nieoczywistym bohaterem przełamania warciarzy był napastnik, który w pewnym momencie był już jedną nogą poza klubem.
Był taki czas w Warcie, gdy w zespole pojawiło się kilka urazów. W kadrze brakowało napastnika, bez formy był Michał Przybyła. W klubie przypomniano sobie o istnieniu Łukasza Spławskiego, który też długo leczył kontuzje, a że w Warcie nie wiązano z nim przyszłości, to został odstawiony na bocznice. Trenował indywidualnie, nie musiał przychodzić na zajęcia grupowe. Petr Nemec, ówczesny trener, zadzwonił do Spławskiego i zapytał:
– Łukasz, przyjdź proszę na trening jutro, dobra?
No i Spławski przyszedł. Z Wartą się nie pożegnał, przedłużono z nim umowę i w zespole “Zielonych” występuje nieprzerwanie od 2013 roku, gdy przyszedł z Nielby Wągrowiec. To nigdy nie był napastnik, który strzelał masę goli. Ma sporo mankamentów, gołym okiem widać jego niedostatki. Ale – jakkolwiek dziwnie to brzmi – tyłem do bramki gra znakomicie. I to nie jest szyderka, bo przecież o wielu napastnikach prześmiewczo mówi się, że jedyny ich atut, to gra plecami do bramki rywala. Ale Spławski w tym elemencie jest znakomity. Dobrze odnajdywał się w systemie na dwóch napastników, ale i wypracowywał tuziny goli dla środowych pomocników czy skrzydłowych.
Zadaniowiec, który zdobył już sześć punktów
W klubie żartowano nawet, gdy doznał urazu barku, że już lepiej byłby, gdyby złapał jakieś kontuzji kostki czy kolana. Bo rękoma w trakcie meczu pracuje zdecydowanie najczęściej. Natomiast w tym sezonie grał niewiele. Jesień stracił przez wspomnianą kontuzję. W listopadzie zaczął wchodzić z ławki – raczej jako zadaniowiec, miał utrzymywać się przy piłce, zgrywać górne piłki. Zagrał minutę z Chojniczanką, minutę ze Stomilem, osiem minut z Bełchatowem. I w tym trzecim meczu zdobył bramkę na wagę zwycięstwa.
Dziś w Sosnowcu wystąpił po raz pierwszy w tym sezonie od pierwszej minuty. I zagrał tak, jak grał jeszcze na poziomie III czy II ligi – znów był nieoceniony w ataku pozycyjny, ponownie przesuwał stoperów rywali jak mu się tylko podobało. No i – jak przystało na zawodnika grającego dobrze tyłem do bramki – gola też strzelił stojąc tyłem do bramki. I to lobem. Warta przeprowadziła atak lewą flanką, piłka po wrzutce spadła za plecy Spławskiego, stoperzy zostali uziemieni, bramkarz wyszedł za daleko, a napastnik gości sprytnym lobem z półobrotu przerzucił nad nim piłkę.
Warta do przerwy mogła spokojnie prowadzić 3:0, ale znakomite sytuacje zmarnowali Janicki (Spławski okradziony z asysty) i Kuzdra. Gospodarze też mieli swoje okazje – Pawłowski przecież stanął oko w oko z Lisem, Małecki strzelał z ostrego kąta… No, ale goli z tego nie było. W efekcie gospodarzy żegnało gromkie “wypierdalać” podczas schodzenia do szatni.
Wydawało się, że sosnowiczanie jeszcze mogą powalczyć po przerwie. Ale wydawało się bardzo krótko, bo w Ławniczak wykorzystał dośrodkowanie z rzutu rożnego i potężną główką pod poprzeczkę nie dał szans bramkarzowi. Przy prowadzeniu 2:0 było właściwie jasne, że poznaniacy takiego prowadzenia już nie wypuszczą. Zagłębie nie składało jednak broni – Karbowy posłał bombę z dystansu, Małecki strzelał z bliska głową dwukrotnie, ale dwukrotnie bronił Lis. Bramkarz Warty też śmiało może aspirować do miana gracza meczu, bo o ile wyciągnięcie sam na sam z Pawłowski było jeszcze dobre, acz nie fenomenalne, tak obrona tej dobitki ex-wiślaka to solidny kandydat do interwencji sezonu.
Liga jest (jeszcze) ciekawsza
Warta tym samym przerwała passę trzech meczów bez zwycięstwa i przy porażce Stali z Sandecją zmniejszyła stratę do drugiego miejsca już tylko do dwóch punktów. Do końca sezonu pozostały poznaniakom starcia z GKS-em Tychy, zdegradowaną już pewnie wtedy Chojniczanką oraz Stomilem. Stal ma z kolei na rozkładzie Chrobrego, też Chojniczankę i właśnie Zagłębie Sosnowiec. W obu przypadkach widzimy mecze, w których kandydaci do awansu mogą się wyłożyć.
A co do Zagłębia – po raz drugi w tym sezonie sosnowiczanie zlatują do strefy spadkowej. Ostatni raz byli w niej po trzeciej kolejce. Dzisiaj były momenty, były szanse strzeleckie, ale była też nieskuteczność Warty, któremu sosnowiczanie mogą zawdzięczać to, że gospodarze nie dostali pięciu piłek do siatki. W końcówce spotkania rzut karny jeszcze zmarnował Kupczak, choć mamy wrażenie, że warciarz zachował się honorowo, bo mamy baaaaaaardzo poważne wątpliwości co do słuszności tej jedenastki… Cóż, I liga nas zahartowała już tymi dziwnymi decyzjami arbitrów.
Zagłębie Sosnowiec – Warta Poznań 0:2 (0:2)
Łukasz Spławski (39.), Aleks Ławniczak (50.)
fot. NewsPix