Reklama

Sequel lepszy od „jedynki”. Milewski i Tuszyński ZNÓW to zrobili

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

06 lipca 2020, 12:51 • 2 min czytania 25 komentarzy

Świat filmu od lat staje przed dylematem – kręcić sequel hitowej historii, a może odpuścić sobie i spocząć na laurach wspaniałej „jedynki”? Druga część „Nagiego instynktu” to komplety szajs, przy „Batman i Robin” można wydłubać sobie oczy, sequel „Głupiego i głupszego” wywołuje fizyczny ból. Nakręcenie „dwójki” to wyzwanie, wszak twórca musi unieść ciężar oczekiwań po udanym debiucie serii. Patry Tuszyński i Sebastian Milewski stali przed nie lada wyzwaniem – czy można jeszcze lepiej spieprzyć sytuację z cyklu „ich dwóch, bramka jedna”?

Sequel lepszy od „jedynki”. Milewski i Tuszyński ZNÓW to zrobili

Nie wierzyliśmy, a jednak było to możliwe. Najpierw jednak recenzencki rzut oka na debiut tych dwóch zdolnych reżyserów. Na deskach kieleckiego teatru oddali hołd pamiętnej akcji Jacka Kiełba w barwach Śląska. Byliśmy zatem świadkami puszczenia oka do klasyki polskiego futbolu, ale wszystko było przywdziane w nowoczesne barwy. Milewski pilnuje, by koniecznie spalić. Tuszyński czeka, aż Milewski na pewno spali. Podaje idealnie w tempo. Spalony, gola nie ma, Kiełb ociera łezkę nostalgii z kącika oka.

Poprzeczka została zawieszona niezwykle wysoko. Walory artystyczne? Totalna dziesiątka. Wykonanie? Jakby ćwiczyli to całe życie. Timing, role drugoplanowe, stroje – wszystko było dopięte na tip-top. Właściwie można byłoby gifa z tego akcji wysłać do Sevres i uznać za wzorzec „ordynarnego spieprzenia stuprocentowej sytuacji bramkowej”.

Czy potrzebowaliśmy sequela? Tak, choć nawet o tym nie wiedzieliśmy

Na szczęście wydawnictwo „Milewski&Tuszyński Misses” lepiej znało nasze najgłębsze pragnienia. I w niedzielę obudzili nostalgię, rozgrzali oczekiwania, zaspokoili potrzebę ekscytacji.

Reklama

Ktoś mógłby powiedzieć – trudniej w sytuacji Tuszyńskiego było strzelić w poprzeczkę niż w bramkę. I właśnie w tym cały kunszt. Byle dziad potrafi strzelić z dwóch metrów do pustej bramki. To łatwiejsze niż zabranie lizaka siedmiolatkowi. Ale obić tu aluminium? No, to już pewien wyczyn.

Milewski z kolei miał tu – jak to mówią panowie w telewizjach – feeling i doskonale zdawał sobie sprawę, że musi pójść na akcję w stylu koszykarskiego alley-oopa. Idzie w ciemno. Wie, na którą kępkę trawy spadnie piłka po tym zagraniu Tuszyńskiego na klepkę z poprzeczką. Milewski trafia do siatki. Sędzia po VAR odgwizduje spalonego. Aż wracają wspomnienia z Kielc, widownia wiwatuje, twórcy „La Casa de Papel” patrzą z niedowierzaniem – „dwójka” jednak może być lepsza od „jedynki”.

Cholernie mocno ściskamy teraz kciuki za to, że „T&M Company” dostarczą nam trzecią serię tego komedio-dramatu. Wtedy Peter Jackson z tą swoją trylogią „Władcy Pierścieni” może schować się w kantorku na miotły.

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

25 komentarzy

Loading...