Kluby z niemieckiej Bundesligi. Hiszpańskiej LaLiga. Włoskiej Serie A. Kluby z angielskiej Premier League oraz oczywiście niezawodne kluby węgierskie. Jeśli mielibyśmy w tym gronie wskazać niepasujący element, nie byłoby to szczególnie wielkie wyzwanie. A jednak, mimo tysięcy różnic jest coś, co łączy kluby z lig TOP 4 oraz Węgier. Jest to obecność w europejskich pucharach. Choć trudno w to na pierwszy rzut oka uwierzyć, Węgrzy mają szanse wystawić w przyszłym sezonie aż siedem eksportowych drużyn. Dokładnie tyle, co TOP 4.
Nie jest to oczywiście zasługa fenomenalnych wyników Ferencvarosu w tym sezonie Ligi Mistrzów, ani rajdu Honvedu po triumf w Lidze Europy. Jest to zasługa jednego człowieka, jednego fanatyka futbolu, który sukcesywnie rozbudowuje przy tym swoją strefę wpływów politycznych. Tym człowiekiem jest premier Węgier, szef partii Fidesz, Viktor Orban.
Ciekawostkę zamieścił na Twitterze użytkownik “zlotowkiforinty”, warto się temu zjawisku przyjrzeć bliżej.
Jakim cudem Węgry są w stanie wysłać w Europę aż siedem klubów, tyle co Anglicy i Niemcy?
- cztery miejsca są dość oczywiste, to węgierskie najlepsze kluby, wśród których jest już m.in. Akademia Ferenca Puskasa, twór założony przez Orbana w rodzinnym mieście
- piąte miejsce to dobrze znana w Polsce drużyna – DAC Dunajska Streda, trzecia siła ligi słowackiej, która ma 12 punktów przewagi nad Ruzemborokiem
- szóste miejsce obsadza TSC Topolya, czwarta lokata w lidze serbskiej
- siódmy może się stać Sepsi St. George, który w pierwszym półfinale Pucharu Rumunii ograł 5:1 Poli Iasi – w finale zamelduje się prawdopodobnie razem z FCSB, które może sobie zapewnić puchary drogą ligową
Robi wrażenie, co? Zwłaszcza, gdy spojrzymy na to z polskiej perspektywy – przecież i my moglibyśmy wysłać do pucharów nie tylko czwórkę z Ekstraklasy, ale też Pogoń Lwów, Polonię Wilno i Polonię Berlin. Okej, w Berlinie byłoby ciężko.
Jak do tego doszło? Zacznijmy może od samego Viktora Orbana, który układa sobie Węgry według własnej wizji już od dziesięciu lat przy niesłabnącym poparciu 2/3 społeczeństwa. Wyniki wyborcze mówią wszystko, w 2010 roku 68%, cztery lata później 66%, po zmianie ordynacji wyborczej procentowy wynik wyniósł blisko 50%, ale przy dodaniu mandatów z JOW-ów i tak Fidesz zgarnął 133 ze 199 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym. Mimo licznych zarzutów ze strony węgierskiej opozycji czy europejskich instytucji, Orban konsekwentnie robi swoje, nawet gdy decyzje które podejmuje są w najlepszym razie kontrowersyjne.
Bo też jak inaczej nazwać ten cyrk z Akademią Puskasa?
Trzecia siła ligi węgierskiej pochodzi z wioski liczącej 1500 mieszkańców, ale dysponuje przepięknym nowym stadionem na 4 tysiące miejsc. Wraz z nim powstała oczywiście baza treningowa, klub stał się obiektem zainteresowania ze strony licznych sponsorów, którzy ze sobie jedynie znanych przyczyn dostrzegli niezmierzony potencjał na peryferiach gdzieś pod Szekesfehervarem. Jak to się stało, że pośrodku niczego powstał nagle klub bijący się z budapesztańskimi potęgami z wieloletnią historią? Wieś Felcsut to nie jest taka zwyczajna Nieciecza. To miejsce, w którym wychował się Viktor Orban, miejsce w którym grał, nawet na poziomie II ligi i miejsce, w którym ma swoją letnią posiadłość, ponoć szczególnie cenioną przez całą jego rodzinę.
Który rodzic nie chciałby mieć za płotem topowej krajowej akademii i stadionu na 4 tysiące widzów?
Oczywiście to nie jest tak, że Orban wyjął sobie z kieszeni kilkadziesiąt milionów euro i z miejsca zbudował klub na europejskie puchary, w przerwach między podlewaniem swojego ogródka oraz rządzeniem Węgrami. Zrobiły to firmy, w większości nawet prywatne, choć jednocześnie obsługujące sporo zamówień publicznych. Kontrowersyjny, ale legalny sojusz. A co najważniejsze – czyste korzyści dla świata piłki. W końcu im więcej obiektów sportowych, tym lepiej, im bardziej profesjonalne akademie, im lepsza infrastruktura, tym węgierski futbol silniejszy.
Co ciekawe – Akademia Ferenca Puskasa na razie zamiast szkolić, korzysta z usług nieco starszych, często zagranicznych piłkarzy.
Obecnie gra tam na przykład Adam Gyursco, wypożyczony z Hajduka Split. Sam Ferenc Puskas ponoć nigdy nie był w Felcsucie, a jedyne, co łączy go z akademią, to fakt, że jeszcze przed śmiercią rozmawiał z Viktorem Orbanem, że przydałby się tego typu projekt. Cała machina zresztą ruszyła tak naprawdę po jego śmierci, ale tutaj akurat trudno cokolwiek zarzucić premierowi – hołd jest istotnie piękny, a może stać się jeszcze piękniejszy, gdy klub wykaże się w przyszłym sezonie w Lidze Europy.
Oczywiście Orban nie jest tak krótkowzroczny, by piłkarską potęgę budować jedynie w swojej rodzinnej wiosce. Hojnie rozbudowywana jest infrastruktura stadionowa, mocne wsparcie od krajowych gigantów mają również Videoton (obecne Fehervar), czy Ferencvaros. Przypomina to trochę rosyjską ligę, gdzie w piłce nożnej pieniądze chętnie zostawiają państwowe koncerny, ale i oligarchia, blisko zaprzyjaźniona z Viktorem Orbanem. To wszystko jednak z grubsza standard, nie tylko w państwach Europy Środkowej i Wschodniej. W końcu i u nas dużą część sportu finansują Spółki Skarbu Państwa, natomiast choćby w Czechach zaangażowanie w futbol chińskiego kapitału to efekt politycznych rozgrywek.
Inaczej sprawa wygląda z pozostałym trzema klubami.
Ale by dobrze zrozumieć, na czym polega fenomen Dunajskiej Stredy, Topolyi czy Sepsi, należy cofnąć się do traktatu z Trianon. Traktatu podpisanego 100 lat temu, w czerwcu 1920 roku, który do dzisiaj jest przedmiotem żywych dyskusji u naszych bratanków. To właśnie wtedy Węgry utraciły 2/3 powierzchni oraz ludności, a także dostęp do morza. Nagle okazało się, że większość Węgrów żyje poza granicami własnego państwa, nagle okazało się, że gigantyczna mniejszość narodowa wyrosła w kilku sąsiednich państwach jednocześnie. Przez lata ten temat był gdzieś w tle, na obrzeżach dyskusji. Ale w Europie ostatnich kilkunastu lat, gdzie narodowe więzi na powrót się umacniają, to wręcz wymarzony temat do robienia polityki.
– Państwa mają granice, narody ich nie mają – mówił przed paroma dniami Viktor Orban, cytowany przez Dominika Hejja, politologa współpracującego z UKSW w Warszawie. To oczywiste nawiązanie do Węgrów na obczyźnie, którzy za rządów Orbana mają bardzo konkretne wsparcie od macierzy. Do klubów sportowych jeszcze przejdziemy, ale to także wsparcie polityczne. Nie ma wątpliwości, że wprowadzenie 9 posłów do serbskiego parlamentu (!) to efekt rzetelnej pracy u podstaw wśród węgierskiej mniejszości.
Premier Orbán punkcie centralnym, a wokół krainy dawnych #Węgry po węgiersku. . Wszyscy z hasłem ‚jednoczymy się’. #kropka_hu #trianon pic.twitter.com/tozUJly0TZ
— kropka_hu (@kropka_hu) June 4, 2020
Węgry dbają o swoich w Serbii, na Słowacji, na Ukrainie oraz oczywiście w Rumunii.
Pamiętam relację kibiców z pociągu specjalnego, którym bratankowie podróżowali na mecz Rumunia – Węgry. Początkowo nie był ponoć wcale specjalnie nabity, ta sytuacja utrzymywała się do granicy z Rumunią. Ale potem, po wjechaniu do Siedmiogrodu, dosiadła się tak potężna grupa, że pociąg ledwo ruszył. W niektórych regionach Transylwanii Węgrzy jeszcze w 2011 roku stanowili ponad 70% całej ludności.
Jak najlepiej jednoczyć ich wokół wspólnej sprawy, jeśli nie poprzez najdoskonalsze narzędzie budowania tożsamości? Sport zostawia tutaj daleko w tyle każdą inną formę nacisku. Dla emigrantów, którzy zakładają własne polskie kluby w Szwecji czy Anglii to miejsca, w których mówią, myślą i grają po polsku. Co tydzień spotykają się we własnym gronie, co tydzień przypominają sobie, gdzie jest ich prawdziwy dom i jaka jest ich tożsamość – tak przynajmniej oni sami tłumaczą ten fenomen. A jak to musi wyglądać na terenach, które kiedyś były rdzennie węgierskie? Gdzie tę węgierskość stale się pielęgnuje i kultywuje?
Sepsi OSK Sfântu Gheorghe, reaktywowany – kto by się spodziewał! – w 2011 roku. Klub z Rumunii, z regionu, w którym mniejszość węgierska jest właściwie większością. Sama miejscowość Świętego Grzegorza to ponad 50 tysięcy mieszkańców z czego ponad 80% to Węgrzy. Sprawdziłem to na stronie miasta, gdzie oczywiście do wyboru obok języka rumuńskiego i angielskiego jest również węgierski, a każda nazwa własna w nawiasie ma wpisany węgierski odpowiednik.
Czy kogoś zaskoczy, że reklamy na koszulkach Sepsi to węgierskie firmy? Czy kogoś zaskoczy, że Węgry inwestują w infrastrukturę tego klubu?
To jest zresztą schemat, który swobodnie można przekleić w przypadku Dunajskiej Stredy i Topolyi. Pamiętacie jeszcze, na jakim stadionie występuje DAC? MOL Arena, przy czym koncern MOL jest nie tylko sponsorem tytularnym, ale i współwłaścicielem obiektu oraz jednym z fundatorów remontu stadionu. MOL to oczywiście Magyar Olaj, czyli węgierski państwowy koncern paliwowy. Topolya? Słuchajcie, może to przypadek, ale w 2013 roku wróciła do starej, węgierskiej nazwy, niedługo potem ogłosiła budowę nowego stadionu, teraz wywalczyła awans do europejskich pucharów, z węgierskim trenerem, prezesem i asystentem trenera.
Świetna historia – najpierw Viktor Orban osobiście angażuje się w kampanię partii węgierskiej mniejszości w Serbii. Następnie rząd prowadzi w tym regionie inwestycje infrastrukturalne, klub korzysta na tym na wszystkie sposoby – pojawiają się w okolicy węgierscy sponsorzy zainteresowani reklamą, oddawane do użytku są boiska dla akademii oraz stadion dla dorosłej drużyny. Klub z Topolyi ustąpił w tym sezonie jedynie duopolowi z Belgradu oraz Vojvodinie Nowy Sad.
Viktor Orban na stulecie traktatu z Trianon doprowadził do tego, że może jechać na mecz węgierskiej drużyny w europejskich pucharach do trzech sąsiednich państw, jeśli oczywiście akurat nie będzie miał ochoty obejrzeć dobrej piłki w stołecznym Budapeszcie, albo w swojej rodzinnej wiosce. Oczywiście, takie rzeczy już się działy. Żrinjski Mostar to chorwacki klub w Bośni, Shkendija Tetowo to Albańczycy z Macedonii, można tak wymieniać długo. Ale chyba pierwszy raz w historii budowanie politycznej sieci wpływów w sąsiednich państwach za pomocą futbolu ma tak ogromny rozmach. Kacper Sosnowski ze sport.pl wyliczał, że to łącznie nawet 50 milionów euro, oczywiście jedynie oficjalnymi drogami, przez Węgierski Związek Piłki Nożnej oraz specjalny fundusz wsparcia dla Węgrów poza granicami państwa. Do tego dochodzą potężne inwestycje państwowych koncernów oraz firm założonych przez przyjaciół Orbana.
Jeden z nich, Lorinc Meszaros, to były wójt wsi Orbana, obecnie jeden z najbogatszych Węgrów. Oczywiście hojny sponsor.
Jeszcze raz próbuję sobie wyobrazić to w Polsce, FK Lida z Pucharem Białorusi, Polonia Wilno jako trzecia siła ligi litewskiej i Pogoń Lwów, walcząca z Dynamem Kijów i Szachtarem Donieck. Na koszulkach reklamy Orlenu oraz firm przyjaciół premiera, na trybunach kartoniady i flagi w polskich barwach. No a do tego pucharowicz z rodzinnej wioski premiera, takiej pokroju Niecieczy.
Stulecie Trianon za nami. Stulecie Jałty za 25 lat. Mamy mało czasu!