To mógł, to miał być mecz sezonu. Jeszcze nie tak dawno temu wydawało się, że to właśnie dzisiaj na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej odbędzie się kluczowe w kontekście tytułu mistrzowskiego spotkanie. Że goniący Legię Piast będzie miał okazję złapać kontakt, doskoczyć do warszawskiego zespołu tak blisko, iż skrobnie go po piętach. Że – od drugiej strony patrząc – podopieczni Vukovicia będą mogli pozbawić złudzeń ciągle wierzącego w sukces rywala z Gliwic. Wyniki ułożyły się jednak tak, iż dzisiejszy mecz siłą rzeczy miał temperaturę pokojową. I – co gorsze – piłkarzom ona odpowiadała.
Co mogło w dzisiejszym meczu nakręcić Legię, skoro po ostatnich porażkach Piasta tytuł ma już praktycznie w kieszeni? Wydaje się, że chęć zemsty. Za dwie przegrane w trakcie tego sezonu, ale przede wszystkim za poprzednie rozgrywki, w trakcie których gliwiczanie sprawili, że tytuł wrócił na Górny Śląsk. Okazało się jednak, że na tym paliwie piłkarze Legii nie są w stanie zajechać zbyt daleko. I to nawet pomimo tego, że tym razem to goście – tak dla odmiany – musieli przez niemal całą połowę grać w osłabieniu.
I może przejdźmy od razu do tej sytuacji, bo na pierwszą część gry szkoda naszego i waszego czasu. Poza indywidualną akcją Luquinhasa, którego strzał zatrzymał Plach, działo się niewiele. Dla mocnej u siebie Legii była to w zasadzie kontynuacja tego, co pokazała w środku tygodnia w Białymstoku. Ale wtedy do akcji wkroczył Bartosz Rymaniak. Przerwał zmowę piłkarskich nudziarzy i na początku drugiej połowy, w ciągu niecałych dwóch minut, obejrzał dwa żółte kartony.
My doceniamy. Waldemar Fornalik, który wstawił go do składu pierwszy raz po przerwie, licząc, że zabezpieczy tyły, pewnie trochę mniej.
To zmieniło obraz nudnego meczu, ale najlepsze jest w tym to, że nie tak, jak mogliśmy zakładać. Kilka chwil później Rymaniakowi postanowił dorównać Wszołek. Drugiej żółtej kartki co prawda nie dostał, ale kompletnie, konkretnie bez sensu zahaczył w rogu pola karnego Milewskiego. Piast miał rzut karny. Na gola zamienił go Felix. Kolejna, trzecia z rzędu, wygrana gliwiczan w Warszawie zawisła w powietrzu.
Tym bardziej, że dość długo Piast umiejętnie odpierał ataki. Bardzo dobrze w obronie radzili sobie Czerwiński z Kirkeskovem. Błędów nie popełniał Korun, a w ostateczności można było też liczyć na Placha. Albo na Pekharta, który z taką samą łatwością dochodził do okazji strzeleckich, co je marnował. Gdy mając przed sobą pustą bramkę, nie trafił w futbolówkę zagraną przez Rochę, wydawało się, że lepszej okazji Legia sobie już nie stworzy. I w sumie nie stworzyła, ale Rosołek potrafił wykorzystać nieco trudniejszą i pięć minut przed końcem zamienił na gola wrzutkę Karbownika. Mamy mieszane odczucia. Z jednej strony do bramki były blisko, a Konczkowski z Korunem zamiast kryć, wybrali się do Łazienek, ale z drugiej – Plach miał piłkę na łapie, a wbił ją do sobie do siatki. Chyba powinien zrobić więcej.
Swoją drogą Rosołek umie w ważne gole:
- dał zwycięstwo z Lechem,
- wyrównał z ŁKS-em, gdy do 70. minuty Legia przegrywała,
- zapewnił punkt z mistrzami Polski.
Punkt, bo Legia nie zdążyła już ugrać więcej. Był jeszcze strzał Gwilii, który nerwowo wybił przed siebie Plach, ale na tym koniec.
Oznacza to tyle, że na mistrza jeszcze trochę poczekamy. Ale niedługo. Piast zdobył cenny punkt w walce o tytuł wicemistrzowski, ale jednocześnie kolejny powód, by pluć sobie w brodę.
Fot. FotoPyK