Reklama

Mecz “cudów” w Gdyni

redakcja

Autor:redakcja

23 czerwca 2020, 21:12 • 4 min czytania 23 komentarzy

Gdy widzimy, że Arka Gdynia jest w potrzebie, a w perspektywie ma mecz z bezpiecznym Zagłębiem Lubin, nie ukrywajmy, w głowie pojawia się jedna myśl – że Miedziowi zaprzyjaźnionej drużynie odpuszczą. Śmierdzące na kilometr spotkanie obu drużyn widzieliśmy nie dalej niż trzy lata temu, więc trudno mówić o jakiejś prehistorii. Jak było dzisiaj? Ujmijmy to tak. Widzimy dwie możliwości – albo piłkarze Zagłębia odegrali zaangażowanie i chęć zdobycia punktów tak przekonująco, że kolejną wizytę w Gdyni zaliczą po to, by powalczyć o Złotego Lwa, albo Arka rzeczywiście uznała, że już najwyższy czas spiąć poślady i powalczyć o trzy punkty. Zdobyła je po bardzo ciekawym meczu. 

Mecz “cudów” w Gdyni

No nijak nie przypominało to tego, co widzieliśmy w 2017 roku. Wtedy na znak protestu wszystkim graczom wystawiliśmy notę jeden. Dziś nie potrafilibyśmy tego zrobić, bo na pałę mocno zapracował tylko jeden gracz. Oczywiście nikomu nie zabronimy doszukiwania się drugiego dna – życzmy powodzenia, a my przechodzimy do meczu.

Cuda, cuda ogłaszają

Zawarte w tytule cuda to wydarzenia, których kompletnie się nie spodziewaliśmy. Po pierwsze – bardzo dobry mecz Fabiana Serrarensa. Tak, nie regulujcie odbiorników – Holender miał udział przy wszystkich trzech golach Arki, a także zdobył tak długo wyczekiwany punkt do klasyfikacji kanadyjskiej. Na gola co prawda jeszcze sobie poczeka, ale asysta to w jego przypadku też całkiem sporo. Po drugie – niemal równie dobre zawody rozegrał Oskar Zawada, który nie zapunktował (sędzia anulował mu gola za faul na Jończym), ale napędzał dziś Arkę. Po trzecie – dublet ustrzelił Maciej Jankowski, dla którego były to pierwsze bramki w tym roku, bo ostatnio regularny był tylko w byciu beznadziejnym. Po czwarte – swój najgorszy mecz na poziomie Ekstraklasy zagrał Alan Czerwiński. Po piąte – Dominik Jończy, który czerwiec poprzedniego roku spędzał na młodzieżowych mistrzostwach Europy we Włoszech, w Gdyni zagrał chyba jeszcze gorzej niż kilka miesięcy temu Damian Oko, co wydawało się niemożliwe.

Dobra, to teraz trochę chronologii, by uporządkować sytuację. Początek meczu to lekkie przeciąganie liny. Arka wyszła na prowadzenie w 23. minucie, gdy Nalepa wykorzystał jedenastkę. Podyktowana została za rękę Czerwińskiego – obrońca Miedziowych swoją łapą blokował strzał wspominanego Serrarensa. Grę jednak prowadzili goście. Spokojnie mogli wyrównać. Najpierw dobrą okazję zmarnował Białek, a później – jeszcze lepszą – Starzyński. A skoro tak, to drugą sztukę wrzucili gospodarze. Piłkę przy wyprowadzeniu fatalnie zgubił Jończy, Nalepa dograł do Serrarensa, a ten nie zgłupiał. Wręcz przeciwnie – przytomnie wyłożył futbolówkę Jankowskiemu.

Oczywiście Arka nie byłaby sobą, gdyby nie skomplikowała sobie sytuacji. Jeszcze przed przerwą po indywidualnej akcji Starzyńskiego trafił Białek i ciśnienie skoczyło.

Reklama

Kluczem słupek Bohar

Jazda bez trzymanki zaczęła się gdzieś chwilę przed 60. minutą. Wcześniej warto odnotować tylko zmarnowaną setkę przez Dancha. Potem Arka dopięła swego. No, prawie. Zawada już zdążył się ucieszyć z pierwszego gola w sezonie i – co absurdalne – zaczął kogoś po nim uciszać, ale sędzia Raczkowski dopatrzył się nadepnięcia Jończego. Chyba słusznie, chłop był dziś wyjątkową pierdołą, ale tutaj ucierpiał. Czyli – wracając do Zawady – absurd wspomnianej cieszynki był podwójny.

Po chwili to Zagłębie zapakowało bramkę. Kapitalną bombą sprzed pola karnego popisał się Drazić. Więcej! Minęła ledwie minutka, a Miedziowi mogli być na prowadzeniu, ale w świetnej sytuacji Bohar strzelił w słupek. Jeszcze Żivec próbował dobijać, ale piłka odbiła się dość niefortunnie.

Normalnie Arka w tym momencie cofnęłaby się i poszanowała ten punkt. Jednak tym razem było inaczej. Dziś podopieczni Mamrota pokazali cojones, a swoją kandydaturę do miana piłkarza meczu zgłosił Młyński. Umówmy się – pokręcić Czerwińskim nie jest łatwo, niewielu skrzydłowym się to w tej lidze udało. A młodzieżowiec z Gdyni najpierw zrobił to chwilę przed wyłożeniem piłki do Jankowskiego, a później wymusił na obrońcy faul, który skutkował drugą żółtą kartką. Kawał dobrej roboty.

Osłabione Zagłębie jeszcze powalczyło. Trochę z Arką, bo kotłowało się w polu karnym Staniszewskiego. A trochę z sędzią, bo dwa razy Miedziowi domagali się karnego (raczej bezpodstawnie). I tyle. Porcja solidnego futbolu. Gdynianie z czystym sumieniem mogą usiąść, by śledzić mecz Wisły Kraków. No, z prawie czystym. Powinni pluć sobie w brodę, że takiej determinacji nie pokazali przeciwko Białej Gwieździe i kilka dni temu w Płocku.

Najnowsze

Komentarze

23 komentarzy

Loading...