Jeśli śledzicie nas nie od wczoraj, to wiecie, że trochę śmiejemy się z piłkarzy kolekcjonujących spadki. Kilka osób się na nas za to śmiertelnie obraziło, krzycząc o niesprawiedliwości, bo przecież nikt w pojedynkę klubu nie spuszcza. Jasne, jest w tym trochę racji, co nie zmienia faktu, że bawią nas niektóre zbiegi okoliczności. A wszystkim zniesmaczonym chcielibyśmy pod nos podsunąć przypadek Petteriego Forsella. Gdybyście robili to w jego stylu, nikt by złego słowa nie powiedział!
Oczywiście nie chcemy jeszcze niczego przesądzać, ale istnieje spore ryzyko, że okrąglutki Fin zleci z naszej ligi po raz drugi z rzędu. W poprzednim sezonie nie udało mu się utrzymać z Miedzią Legnica, choć długo wszystko wskazywało na happy end. Przypadek Korony jest inny. Z góry było wiadomo, że Forsell będzie jednym z liderów akcji ratunkowej. I choć ta prawdopodobnie się nie uda, niewiele będzie można mu zarzucać.
Powtórka z rozrywki
W poprzednim sezonie Miedź w walce o utrzymanie zapakowała ledwie 40 goli. Biorąc pod uwagę tę statystykę, 13 bramek, 1 asysta i 3 kluczowe podania Petteriego Forsella to kapitalny wynik. Maczał palce przy blisko połowie trafień drużyny Dominika Nowaka. A nie zapominajmy też o tym, że chłop poprowadził legniczan do półfinału Pucharu Polski (strzelając kolejne trzy gole). Kolejnego plusa można było stawiać przy jego nazwisku za wrażenia artystyczne – w lidze, w której komentatorzy chwalą piłkarzy głównie za próby strzałów zza pola karnego, pięć goli z dystansu to wynik budzący szacunek.
Na wypożyczeniu do HJK nie do końca mu wyszło, ale w Koronie błyskawicznie udowodnił, że jak na naszą ligę jest panem piłkarzem. W 10 meczach strzelił trzy gole, zanotował asystę i dwa kluczowe podania. W tym czasie kielczanie zdobyli jedenaście bramek. Nie trzeba mieć dyplomu potwierdzającego zwycięstwo w Kangurze, by policzyć, jak ważnym graczem stał się dla nowej drużyny. Praktycznie z marszu.
Jedna rzecz nieustannie nam w nim imponuje. I wcale nie chodzi o sylwetkę, bo o niej powiedziano już chyba nawet za dużo. Mamy na myśli to, że niby cała liga wie, jaka jest jego najsilniejsza strona, niby trenerzy powinni ustawiać swoje zespoły tak, żeby go zneutralizować, a on i tak zawsze znajdzie sobie miejsce i okazję, by pokazać kopyto. Wyobraźcie sobie, że jest dopiero pierwszym piłkarzem w tym sezonie (choć zaczął grać w lidze wiosną), który strzelił dwa gole bezpośrednio z rzutów wolnych. A przecież dodatkowo obił z nich słupek i poprzeczkę.
Czas na lepszy klub?
Pewnie nikogo nie zdziwimy, gdy napiszemy, że chcielibyśmy, by Forsell po dość prawdopodobnym spadku z Korony dalej w naszej lidze występował. Może zasłużył na szansę w lepszym klubie? Pamiętamy jego podejście do Cracovii i tak jak potrafimy uszanować stanowisko Michała Probierza, któremu wstyd było stawiać na kogoś z taką sylwetką, tak piłkarsko Fin powinien się obronić w zespole z tej półki. Skoro Koronę wybrał po to, by pozostać w orbicie zainteresowań selekcjonera fińskiej kadry w kontekście Euro, to w związku z przełożeniem mistrzostw kierować powinien się tym samym.
Ktoś chętny na kozaka?
A niech sobie spadają…
Analogicznie wśród badziewiaków znajdziemy gości, których po spadku ich zespołów, najchętniej pożegnalibyśmy na dobre. Umówmy się – za takim Gnajticiem nie zatęskni nikt. Bo nawet jak gość już zaliczył swoją drugą asystę w seniorskiej karierze (w 219. meczu, nie żartujemy, na pierwszą bramkę wciąż czeka), to chwilę później walnął na samobója. Również Pirulo z ŁKS-u najchętniej moglibyśmy spakować i odwieźć na lotnisko.
Ale rzecz nie dotyczy wyłącznie zagranicznych wynalazków. Spójrzmy na takiego Macieja Jankowskiego. Ktoś powie, że solidny ligowiec, ale prawda jest taka, że facet nie jest w stanie dać Arce żadnego impulsu w walce o pozostanie w lidze. Chętnie zobaczylibyśmy weryfikację na poziomie pierwszej ligi. No i nie jesteśmy przekonani, że wyszłaby pozytywnie dla byłego „Odkrycia roku”.
Fot. FotoPyK
Więcej opinii na temat Ekstraklasy znajdziesz w Lidze Minus.