We wczorajszych Weszłopolskich zajrzeliśmy za kulisy najbardziej spektakularnej akcji po restarcie ligi. Sebastian Milewski z dużym dystansem do siebie opowiedział o tym, dlaczego złamał linię spalonego. Ale nie tylko o tym – rozmawiamy o przestawieniu go na skrzydło, przepisie o młodzieżowcu, którego nie jest fanem i rozstrzygamy, czy gorsze wrażenie pozostawi po sobie ŁKS, czy zeszłoroczne Zagłębie Sosnowiec.
Co autor miał na myśli?
Chodzi wam o sytuację na Koronie, tak?
W zasadzie tylko po to dzwonimy!
Głupia akcja wyszła. Szczerze mówiąc, trochę było mi wstyd po tym meczu, że akurat tak zakończyliśmy tę akcję. Podczas spotkania było nawet widać, że ja nie byłem do końca świadomy, że jestem na spalonym. Wiedziałem oczywiście, że muszę trzymać tę linię i wydawało mi się, że jej pilnuję. Z tyłu głowy miałem, że mogę zaraz strzelić drugą bramkę, co jeszcze nigdy mi się nie przydarzyło w seniorach. Może przez to, że tak na siłę chciałem strzelić drugą bramkę, nie trzymałem linii. Nie zachowałem chłodnej głowy. Niestety, wyszła akcja, którą będziemy wspominać (śmiech).
Do kogo trener miał po tej akcji większe pretensje?
Wydaje mi się, że do mnie. Nie wiem, czy drugiego dnia trener rozmawiał z „Tuszkiem”, ale mnie się pytał, czy nie wiedziałem, że palę. Powiedziałem, że wydawało mi się z boiska, że jestem w linii z piłką. Ale jak potem obejrzałem te powtórki… Wyglądało tak, że byłem ciągle z pół metra przed linią piłki.
Biegłeś jak Usain Bolt!
No właśnie wiem, ani na chwilę nie zwolniłem. Oglądałem tylko dwa razy tę powtórkę, więcej nie chcę się nią katować. Od połówki szedłem cały czas na gazie i ani na chwilę nie zwolniłem. To mnie zgubiło. Cieszę się, że to nie była akcja, która mogła dać nam gola zwycięskiego albo na remis. Gdybym w takiej sytuacji nie trafił, na pewno byłoby nieprzyjemnie w szatni i ja sam miałbym znacznie gorsze samopoczucie. A tak po meczu podszedłem do tego pół żartem, pół serio, bo wygraliśmy i to było najważniejsze.
W szatni jest cały czas szydera z tego? Czy wszyscy już wiedzą, że lepiej nie zaczynać tematu?
Nie, jak ktoś się z tego śmieje, to nie mam pretensji, zresztą sam też to robię. O dziwo po tym meczu nie było zbyt wiele takich głupich komentarzy. Chłopaki jako takiej szydery nie mieli w szatni. Sam nie zaczynałem tematu (śmiech).
Patryk Tuszyński miał pretensje? Jakkolwiek spojrzeć – miałby asystę. Z drugiej strony to ty podawałeś do niego, gdy nie trafił z metra.
Nie, nie miał pretensji. Gadaliśmy o tym po odprawie drugiego dnia. Powiedziałem mu jak trenerowi, że wydawało mi się, że jestem na równi z piłką. Mateusz Spychała zasuwał mega do obrony, wydawało mi się, że gdybym zwolnił, przeciąłby podanie. Ale wtedy „Tuszek” pewnie sam by to kończył. Na pewno wyszlibyśmy lepiej z tej sytuacji, gdybym zwolnił i Patryk sam by strzelił.
Mieliśmy wrażenie, że na kolejny mecz ligowy z Górnikiem wyszedłeś z podwójną motywacją, żeby za wszelką cenę pokazać, że to był wypadek przy pracy. Trzeba przyznać, że to jeden z twoich lepszych występów, generalnie masz ostatnio lepszy czas.
Tak. Ale nie było też tak, że za wszelką cenę chciałem komuś coś udowodnić. W dwóch pierwszych meczach nie czułem się aż tak pewnie, bo wracałem po kontuzji, choć nie chciałbym się usprawiedliwiać. Zbyt bardzo się motywowałem przed tymi meczami, by się pokazać z jak najlepszej strony. Przed meczem z Górnikiem odpuściłem i mówiłem sobie, by zagrać bardziej na luzie. Dużo lepiej mi się grało. Zawsze mam te same rytuały przedmeczowe, przygotowuję się do każdego tak samo, ale już nie z taką świadomością, że muszę komuś coś udowodnić. Wiadomo – chcę w każdym meczu dobrze wyglądać. Na pewno, nie ma co ukrywać, ta bramka z Koroną dodała mi pewności siebie. Złapałem więcej luzu w dwóch ostatnich meczach.
Takie wrzutki zewniakiem jak w meczu z Górnikiem wychodzą ci na treningach?
Na pewno rzadko takie sytuacje zdarzają się na treningach, na meczach w sumie też. Ale to była sytuacyjna akcja. Widziałem, że Kris jest na dobrej pozycji, miałem piłkę blisko nogi, żeby podanie było szybkie, musiałem dać z fałsza. Szkoda, że nie zamienił tego na bramkę, bo była dobra okazja ku temu. Będę próbował w następnych meczach coś ciekawego pokazać.
Co sobie pomyślałeś za pierwszym razem, gdy Waldemar Fornalik powiedział ci, że zamierza cię wystawić na skrzydle?
Trener mi tego nie powiedział. Był trening przed Rakowem, wymieniał skład, większość zawodników wie przed meczem, czy będzie grała. Wymienił środek, mnie nie było, potem wymienił skrzydło… Stałem na środku i zastanawiałem się, czy na pewno dobrze to przeczytał. Ale nic nie mówił. Zszokowany byłem, bo nigdy nie grałem na skrzydle, ale trener miał inny plan na mnie. Nie pytałem trenera, czemu akurat tam. Ciężko było mi się na początku przestawić. Wydaje mi się, że w drugą stronę – ze skrzydłowego zrobić defensywnego – jest łatwiej. Prościej odebrać piłkę, przeciąć, dać bardziej kreatywnym, w drugą stronę trochę ciężej. Potrzebowałem czasu, więcej analiz swoich meczów, by dojść do lepszej dyspozycji. Ciężko jest ustabilizować formę nam, młodym zawodnikom, chcę być w niej cały czas. Ale na pewno jak trener wystawił mnie na boku pomocy byłem w delikatnym szoku.
Czyli wcześniej na obozie się do tego manewru nie przygotowywałeś?
Na obozie czy we wcześniejszych meczach grałem na środku. Dwa-trzy dni przed meczem dowiedziałem się, że będę grał na boku pomocy. Dużo rozmyślałem przez ten czas, jak to będzie wyglądało.
Widziałbyś się na dłuższą metę na skrzydle?
Chciałbym być zawodnikiem, który dobrze będzie się spisywał i na boku, i na środku pomocy. Ale wydaje mi się, że bliżej mi będzie do grania na środku. Mam tam wypracowane automatyzmy przez tyle lat gry i dobrze się czuję. Patrząc przez pryzmat ostatniego czasu – może nieskromnie to zabrzmi, ale czuję, że zrobiłem postęp na skrzydle. Cieszę się na pewno z tego, ale wiem, żę dużo pracy przede mną i na pewno mogę lepiej wyglądać na skrzydle. Mimo wszystko wydaje mi się, że moją nominalną pozycją jest środek pomocy.
Czujesz się mocno poobijany po kolejnych meczach? Jesteś w dziesiątce najczęściej faulowanych zawodników Ekstraklasy.
Nie wiedziałem tego. Po ostatnich meczach było w porządku, nic mnie nie bolało, ale teraz spotkanie z Jagiellonią dość mocno odczuwam, poobijany jest tak, jak dawno nie byłem. Dobrze, że teraz jest trochę więcej czasu na dojście do siebie.
I tak miałeś sporo szczęścia w nieszczęściu, że pojawiła się pandemia, bo zdążyłeś się wykurować po faulu Jose Kante.
Tak, bez dwóch zdań, to było dla mnie na pewno na korzyść. Żadnego meczu nie opuściłem. Po tygodniu od tej kontuzji, gdy znałem już diagnozę, było info, że przerywamy granie. Jeszcze wtedy nie było wiadomo na jak długo, ale ja potrzebowałem przy dobrych wiatrach sześciu tygodni na powrót do treningu. Ten okres się wydłużył i miałem dzięki temu więcej czasu na dojście do siebie. Przez pierwsze pięć tygodni nawet nie mogłem biegać. Odbywałem treningi w domu, ale po takiej przerwie bez biegania potrzebowałem trochę, by dojść do dobrej dyspozycji fizycznej.
Mówi się u was w szatni głośno o tym, że możecie gonić Legię? Czy zdajecie sobie sprawę, że Legia jest w gazie i szanse w tym roku są niewielkie?
Jakieś tematy się przewijają. Dużo osób nawiązuje do sytuacji sprzed roku, gdy tabela wyglądała podobnie. Każdy z nas byłby zadowolony, gdyby powtórzyło się to, co przed rokiem. Zostało siedem meczów, wszystko może się wydarzyć. Wiadomo, Legia teraz bardzo dobrze wygląda. Ciężka sytuacja przed nami, by ją dogonić. Mamy mecz bezpośredni na Łazienkowskiej, będziemy walczyć, może się dużo wydarzyć. Teraz stracili punkty, jeśli my jak będziemy daj Boże cały czas tak konsekwentnie grać i punktować, to dlaczego nie?
Chcielibyśmy cię zapytać o przepis o młodzieżowcu. Trochę brakuje ci konkurencji. Niezależnie od tego jak zagrasz, na 90% i tak wyjdziesz w składzie na następny mecz.
Tak może to wyglądać z boku, ale na treningach rywalizacja jest dosyć wysoka. Napierają na mnie Tymek Klupś i Dominik Steczyk, więc muszę utrzymać wysoką dyspozycję, by nie dać trenerowi pretekstu do zmiany. Ale na pewno odkąd przyszedłem do Piasta, utrzymuję pozycję młodzieżowca praktycznie cały czas i z tego się ciesze. Nie do końca lubię ten przepis. Wiadomo, że dzięki niemu dostaję teraz dużo szans, a w innym przypadku nie wiadomo, jak by było. Ale rozumiem też irytację starszych chłopaków, którzy nigdy nie mieli takiego zapewnienia gry i przez to wypadają. Niektórzy się mega irytują, rozumiem ich zdenerwowanie. Muszę robić swoje. Ja tego przepisu nie wprowadziłem, muszę się dostosować.
Nie boisz się, że za rok tym zirytowanym będziesz ty? To będzie trudny sezon dla ciebie i chłopaków z twojego rocznika, trzeba będzie na nowo walczyć o miejsce już na innych zasadach.
Wiadomo, może być różnie. Jest czas, by pokazać się trenerowi i udowodnić samemu sobie, że nadaję się do Ekstraklasy i gram nie tylko dzięki przepisowi. Nie wiem jak to będzie za rok, mam nadzieję, że równie dobrze jak w tym roku do tej pory. Robię swoje na treningach, trener ustala skład. Wydaje mi się, że trener patrzy obiektywnie na to, kto jak wygląda na zajęciach. W odpowiednim czasie zmienia skład. Ciężko mi mówić, co będzie za rok, ale mam nadzieję, że nie będę miał powodu, by mieć do kogoś pretensje.
Na koniec: który spadkowicz twoim zdaniem pozostawi po sobie gorsze wrażenie – ŁKS z tego sezonu czy Zagłębie Sosnowiec z poprzedniego, w którym grałeś?
Ciężko powiedzieć. Wydaje mi się, że jak spadaliśmy rok temu, było dużo emocji, dużo bramek, nie zawsze to my strzelaliśmy…
Z reguły nie wy!
Od Lecha dostaliśmy 6:0 i 4:0, w dwumeczu przyjęliśmy dychę. Niefajne wspomnienie. Ale było też wiele wyrównanych spotkań, w których dostarczaliśmy dużo emocji. Teraz ŁKS walczy, wiadomo, chłopaki chcieliby za wszelką cenę zostać w Ekstraklasie, ale patrząc na ostatnie wyniki – wydaje mi się, że jednak ŁKS pozostawi po sobie gorsze wrażenie.
Do końca sezonu zrób coś bardziej spektakularnego niż ten spalony, to przestaniemy o tym gadać.
Postaram się!
Rozmawiali WESZŁOPOLSCY
Słuchaj podcastu Weszłopolscy: