Przez moment się na to zanosiło, ale jednak nic z tego. Miejsce w czołówce niemieckiej ekstraklasy nie dla Herthy Berlin, a przynajmniej nie w tym sezonie. Dzisiaj ekipa Krzysztofa Piątka poległa w starciu z Freiburgiem i na dwie kolejki przed końcem sezonu w Niemczech zakotwiczyła na dobre w środku tabeli. Berlińczycy nie zaprezentowali się źle. Momentami można było nawet odnieść wrażenie, że przechylą szalę zwycięstwa na swoją stronę. Ale cóż. Kombinacja pecha i głupich błędów w defensywie okazała się dla nich mordercza.
Największym pechowcem spotkania zdecydowanie został Vladimir Darida. 29-letni pomocnik został w 71. minucie spotkania wsadzony na konia przez bramkarza, Rune Jarsteina. Norweski golkiper Herthy zupełnie niepotrzebnie silił się na krótkie rozegranie futbolówki, choć nie miał dobrej opcji do podania, ponieważ zawodnicy Freiburga ustawili się bardzo wysoko. No ale Jarstein uparł się, że będzie grał krótko, więc posłał bardzo niewygodną piłkę przez środek właśnie do Daridy. Temu nie wyszło przyjęcie futbolówki i stracił ją na rzecz Nilsa Petersena, który ustalił wynik spotkania na 2:1 dla gospodarzy. Trochę ta nieudolna próba ataku pozycyjnego przypominała popisy ŁKS-u Łódź albo Arki Gdynia z czasów Aleksandara Rogicia.
To nie koniec pechowych zagrań Daridy. Kilkanaście minut wcześniej Czech sfaulował w środku pola swojego przeciwnika poprzez minimalnie spóźniony atak na piłkę, czego w pierwszej chwili nie zauważył sędzia. Poszła z tego akcja bramkowa Herthy, którą sfinalizował cudownym uderzeniem z dystansu Dodi Lukebakio. Berlińska drużyna zdążyła już odświętować bramkę i ustawić się do wznowienia gry, gdy arbiter prowadzący spotkanie anulował przepiękne trafienie.
RÓŻNICĘ ZROBIŁ BRAMKARZ
Wydaje się z perspektywy czasu, że to odwołane trafienie trochę wytrąciło berlińczyków z równowagi, bo już parę minut później było 1:0 dla gospodarzy. Vincenzo Grifo popisał się ładnym uderzeniem z rzutu wolnego, choć można było odnieść wrażenie, że Jarstein także i w tej sytuacji mógł zachować się lepiej. Udało mu się jednak wyłącznie sparować piłkę na słupek. Ale futbolówka i tak wylądowała w sieci.
Hertha na trafienie Grifo dość szybko odpowiedziała, ale koniec końców Freiburg trzech punktów nie wypuścił.
I summa summarum można powiedzieć, że gospodarzom trzy punkty jednak się należały. Choć, jako się rzekło, spotkanie było bardzo wyrównane i wynik mógł pójść w obie strony, bo Hertha również miała momenty przewagi. Można powiedzieć, różnicę zrobili bramkarze. O ile Jarstein przy obu golach dla Freiburga mógł zachować się lepiej, tak Alexander Schwolow w kilku sytuacjach uratował swój zespół przed utratą bramki. Dał się pokonać jedynie z rzutu karnego. Aczkolwiek trzeba podkreślić, że więcej klarownych sytuacji wykreowali sobie jednak gospodarze. Widać, że podopieczni Christiana Streicha nie bez kozery plasują się na ten moment na siódmym miejscu w tabeli.
KIEPSKI MECZ PIĄTKA
Szkoleniowiec Herthy, Bruno Labbadia, niechętnie uciekał się dzisiaj do zmian. To dlatego, że jego drużynę dotknęła plaga kontuzji. Ostatecznie wykorzystał tylko dwie z pięciu, żadnej z nich nie użył wobec Krzysztofa Piątka. Polski napastnik spędził na boisku cały mecz, zaprezentował się przeciętnie. Grał o dziwo cofniętego napastnika, dużo częściej niż zwykle operował piłką w głębi pola, czasami pojawiał się również w bocznych sektorach boiska. Wypadł blado.
- nie wygrywał pojedynków (skuteczność: 1/5)
- podawał na kiepskiej skuteczności (69%)
- nie posłał ani jednego kluczowego podania
- zanotował dziesięć strat
- sporo faulował (cztery przewinienia)
Przede wszystkim jednak – nie zaistniał pod bramką rywala. Nie oddał ani jednego strzału. Statystyki są w tym przypadku trochę gorsze niż gra, bo Piątek jednak mimo wszystko był dość aktywny. Nie zaprezentował się tak marnie jak choćby Marvin Plattenhardt czy nawet wspomniany Rune Jarstein. Ale nie ma co ukrywać, że jego współpraca z Ibiseviciem pozostawia jak na razie sporo do życzenia.
FREIBURG SC 2:1 HERTHA BSC
(V. Grifo 61′, N. Petersen 71′ – V. Ibisević k. 66′)
fot. NewsPix.pl