Właśnie do określania takich spotkań przyjęło się używać wymownego słowa “paździerz”. Dziesiątki niecelnych podań. Nieustanne, często bardzo brzydkie faule. Spieprzone nawet najprostsze sytuacje do przeprowadzenia sprawnej kontry. Błędy techniczne, strzały na wiwat, żenujące dryblingi. No naprawdę bardzo ciężko oglądało się dzisiejsze spotkanie Arki Gdynia z Wisłą Kraków. Oczy krwawiły.
Pierwsza połowa była katastrofalna zwłaszcza w wykonaniu gdynian. Arka totalnie oddała inicjatywę gościom, notując przed przerwą zaledwie 30% posiadania piłki. Trudno jednak powiedzieć, by był to element przebiegłego planu taktycznego trenera Ireneusza Mamrota, bo gospodarze wcale nie wciągali zawodników Wisły na własną połowę, by ich potem chytrze skontrować. Wręcz przeciwnie – Arka miała gigantyczne problemy ze skleceniem jakiegokolwiek ataku, właściwie jej jedynym pomysłem na wyprowadzenie piłki spod własnego pola karnego było zagranie górą w kierunku Davita Skhirtladze. Gruzin kilka razy opanował futbolówkę, ustawił się pod faul. Ale nic więcej zrobić nie mógł, ponieważ był zwyczajnie osamotniony. Arka atakowała bowiem góra dwoma-trzema, no w porywach czterema zawodnikami, zwykle bez ładu i składu. Choć przecież trzy punkty wydarte Wiśle cholernie by się gdynianom przydały.
Najciekawsze akcje? Prawie-samobój oraz kibic-oszołom
Krakowian trzeba zatem pochwalić za utrzymywanie przewagi przed przerwą, ale Bogiem a prawdą, to niewiele z tej przewagi wynikało. Najgroźniejszą sytuację sprowokował Kuba Błaszczykowski, gdy niespodziewanie postanowił oddać uderzenie z rzutu wolnego, choć wszyscy – w tym Pavels Steinbors – spodziewali się dośrodkowania. Zdumiony Łotysz ledwo, ledwo sięgnął piłki, a ta spadła na nogę Adama Marciniaka, który (chciałoby się powiedzieć: w swoim stylu) interweniował tak pokracznie, że prawie wpakował futbolówkę do własnej bramki. Ostatecznie jednak wydaje się, że piłka pełnym obwodem linii nie przekroczyła, lecz brakowało milimetrów.
No i tyle. Prawie-samobój Marciniaka, to była najciekawsza akcja pierwszej połowy spotkania. Plus warto jeszcze odnotować, że na murawę wtargnął jakiś oszołom. Widowicho, co nie?
Wiślakom do spuentowania przewagi golem brakowało jakości w ofensywie. Kompletnie nie funkcjonowała lewa strona, z Mateuszem Hołownią i Rafałem Boguskim. Zagubiony był Vukan Savicević. Błaszczykowski w całym tym towarzystwie wyglądał momentami jak za swoich najlepszych lat w Borussii Dortmund. No ale jeden Kuba meczu przecież wygrać nie może. Tym bardziej że i on nie jest nieomylny – w drugiej połowie to właśnie Błaszczykowski zmarnował chyba najlepszą akcję Wisły. Dostał piłkę na strzał z ostrego kąta – nie była to łatwa sytuacja, no ale można było chociaż zagrozić Steinborsowi, a kapitan Wisły nieczysto trafił w piłkę. Generalnie im dalej w las, tym bardziej Błaszczykowski dopasowywał się poziomem gry do reszty uczestników tego spotkania.
Za taki mecz nie powinno się dawać punktów
Druga odsłona spotkania była trochę lepsza w wykonaniu Wisły, jeżeli chodzi o konkrety pod bramką gospodarzy. Pojawiły się dogodne sytuacje po stałych fragmentach, po szybkich kontratakach. Arka niezmiennie grała kompletny piach, aż zęby zgrzytały. Ale przyjezdnym też straszliwie brakowało spokoju w wykończeniu. Nawet gdy mylił się przy wyjściu z bramki zazwyczaj bardzo pewny Steinbors, to wiślacy nie potrafili tego wykorzystać. Aż trudno uwierzyć, że krakowska ekipa nie ukąsiła tak słabej Arki choć raz.
Gorąco pod obiema bramkami zrobiło się jeszcze w samej końcówce spotkania, gdy obie ekipy chyba sobie przypomniały, że walczą o utrzymanie w lidze. Jednak bezbramkowy remis się finalnie utrzymał.
Co tu dużo gadać, powtórzymy się. Ten mecz to był paździerz. Prawie od początku, niemalże do samiuśkiego końca. Podopieczni Artura Skowronka mogą sobie pluć w brodę, że nie pokazali czegoś więcej w ofensywie, że zabrakło im spokoju, że zabrakło im po prostu umiejętności. A Arka? Niech się gdynianie cieszą, że po tak beznadziejnym spotkaniu mają na swoim koncie chociaż jeden punkt więcej. Naprawdę na niego nie zasłużyli. W takiej formie utrzymanie się w lidze będzie po prostu nierealne.