Czego spodziewać się po odmrożeniu rozgrywek La Liga? Kto zostanie mistrzem Hiszpanii? Barcelona czy Real? Co oznacza powrót Luisa Suareza dla Barcelony, a co powroty Marco Asensio i Edena Hazarda dla Realu? Dlaczego bardzo dużo będzie zależało od postawy hiszpańskich sędziów? Czy Atletico skorzysta z pozytywnej energii po wyeliminowaniu Liverpoolu, nawet jeśli od tamtego dwumeczu minęło kilka miesięcy? Co nas czeka: koniec Cholismo czy dopiero jego nowe otwarcie? Kogo warto śledzić i kto będzie robił furorę? Przed odmrożeniem La Ligi przepytaliśmy Wojciecha Kowalczyka, Krzysztofa Rota i Tomasza Ćwiąkałę z Canal+. Zapraszamy.
***
Kto może być największym wygranym przerwy spowodowanej pandemią koronawirusa?
Tomasz Ćwiąkała (dziennikarz i komentator Canal+) : – Real Madryt, jeśli potwierdzą się doniesienia o bardzo dobrej formie Edena Hazarda i Marco Asensio. Karim Benzema zyska poważnych partnerów do gry, a Vinicius i Rodrygo super konkurencję, która powinna ich zmotywować do jeszcze bardziej zdynamizowanego rozwoju. Kluby, które odzyskają wcześniej kontuzjowanych piłkarzy, mogą tylko na tej przerwie skorzystać.
Dla Barcelony za to niezwykle istotny będzie powrót Luisa Suareza. Nie trzeba tego specjalnie udowadniać. Bez niego ofensywa Katalończyków traciła dużo jakości. O ile Real bez Hazarda i Asensio może sobie poradzić, znajdując dla nich równorzędne zastępstwo, tak brak Suareza w Barcelonie był niezwykle odczuwalny. Pewnie na pierwszy mecz po odmrożeniu rozgrywek nie będzie jeszcze w pełni gotowy, ale z czasem jego rola będzie ponownie rosła. Urugwajczyk ma zbawienny wpływ na całą grę Blaugrany. Nie tylko na samą kwestię goli. To dalej drugi najlepszy strzelec i asystent ligi, pomimo wielu opuszczonych spotkań. Ale, jeśli miałbym wskazać jednego wygranego tej przerwy, to byłby to Real.
Krzysztof Rot: – Łatwiej będzie mi wskazać ewentualnego największego przegranego. W takiej roli widzę Barcelonę. Przez to też naturalnie wygrywa na tym Real Madryt. Blaugrana ma bardzo wąską kadrę. Dysponuje właściwie grupą szesnastu czy siedemnastu zawodników z pola, z czego połowa to obrońcy. Oni są po długim czasie bez meczów, czeka ich gra co trzy dni, więc wyobraźmy sobie, co stanie się, jeśli komuś przydarzy się uraz, nawet niespecjalnie poważny, który wykluczy kogoś na kilka meczów. Barcelona miałaby problem. Z drugiej strony, faktycznie, wraca Suarez. Zabawne, bo jakoś na początku pandemii czytałem artykuł w katalońskim „Sporcie” o tym, jak to koronawirus gra na korzyść Realu, bo leczą się Hazard i Asensio.
Dziwiłem się, że nikt nie patrzy tam na to, że kontuzjowani w Barcelonie też w międzyczasie zdrowieją. Bo akurat powrót Urugwajczyka to spory plus. W kategoriach takiego samego plusa rozpatrywalibyśmy też powrót Dembele, ale został wyrejestrowany, żeby zarejestrowany mógł zostać Braithwaite. Ale mimo wszystko działa to w dwie strony. Barcelona zyskuje Suareza, Real Asensio i Hazarda. To mocne zastrzyki świeżej energii. Madryckie media mówią nawet, że Hazard jest pewniakiem do gry w pierwszym składzie.
Wojciech Kowalczyk: – Sezon mamy, jaki mamy – teraz liga hiszpańska już by nie grała, wszyscy skupialiby się na Euro. A tutaj jest przewrotnie, bo finisz La Liga dopiero się zaczyna. Analizując początki rozgrywek z ostatnich lat widzimy, że tuzy raczej zawodziły. Ale teraz nie mają czasu na błędy. Przynajmniej Real i Barcelona. Przerwa nie powinna im zaszkodzić. Tym bardziej, że w jednym i w drugim przypadku wracają zawodnicy po kontuzjach. Oni będą rozstrzygać między sobą mistrzostwo i powinni być w stanie wygrać wszystko do samego końca. I niech się cieszą, że nie muszą grać bezpośredniego meczu między sobą.
Narzekaliśmy na grę Barcelony i Realu przez większość sezonu. Za wcześnie było na wydawanie zdecydowanych negatywnych opinii? Jeszcze nic nie jest rozstrzygnięte.
Tomasz Ćwiąkała: – Nie było na to za wcześnie. Realu i Barcelony nie ocenia się tylko przez pryzmat całego sezonu, a każdego pojedynczego meczu. Tydzień w tydzień. Jeśli Real w środę rozgrywa fenomenalny mecz w Lidze Mistrzów, a w niedzielę traci punkty z ligowym przeciętniakiem, to nie uniknie krytyki. Tak samo Barca. Wszyscy, od Zidane’a po Ronaldo, podkreślali i podkreślają, że Santiago Bernabeu jest miejscem magicznym. Specjalnym. Wygwizdywani byli tutaj wielcy, wspaniali, legendarni. Wymagania wpisane w naturę tych klubów są monumentalne.
O tym, że Barcelona nie rozgrywa dobrego sezonu, najlepiej świadczy zmiana szkoleniowca w jego trakcie. Według mnie na słabszą grę tej drużyny wpłynęło również bardzo złe zarządzanie. Mam tu na myśli nie tylko konflikty, które targały tym klubem – napięcia na linii Abidal-Messi, kłótnie przy obniżaniu pensji – ale fakt, że Barcelona po prostu nie zbudowała rozsądnej kadry. I później okazuje się, że Quique Setien sądzi, iż wprowadzenie możliwości dokonania pięciu zmian bardziej pomoże rywalom niż im samym. To znamienne. Tym bardziej, że przeczy to tezie, iż najsilniejsi zyskają na tej nowince. Ktokolwiek zdobędzie mistrzostwo, nie będzie to sezon w pełni przekonujący za jednymi, czy za drugimi.
Krzysztof Rot: – Real będzie silniejszy niż przed pandemią, jeżeli wszyscy będą w dobrej formie. Przede wszystkim, jeżeli w dobrej formie będzie Hazard, bo mecze z nim, a bez niego, w kwestii kreowania gry w ofensywie, to była przeogromna różnica w trakcie sezonu. I drugą rzeczą jest to, że Królewscy przez cały sezon nie mieli takiego typowego prawego skrzydła, bo choć taki Rodrygo miewał przebłyski, to na dłuższą metę nie było tak, że Real miał obie flanki równomiernie obstawione. A teraz jest zupełnie inaczej.
Czyta się doniesienia, że Asensio wraca w bardzo dobrej formie. Miał wrócić do gry na początku maja, a mamy połowę czerwca, więc po kontuzji nie powinno być już śladu. Podobno imponuje na treningach. Real rozegrał nawet na zajęciach wewnętrzny mecz 11 na 11, żeby trochę poczuć ducha rywalizacji. Asensio został ustawiony w tercecie z Hazardem i Beznemą, co każe sądzić, że Zidane widzi go w pierwszym składzie. Dobra wiadomość, bo to miejsce dla niego.
Wojciech Kowalczyk: – Istnieje dużo mniejsze prawdopodobieństwo, że Real i Barcelona będą się potykać teraz niż przed pandemią. Pamiętajmy, że Real pojechał do Sevilli i przegrał mecz z Betisem. Trybuny pomogły. Betis się zmobilizował. Teraz taka sytuacja nie będzie możliwa. Wyjazdy będą zupełnie inne. Traci się atut własnego boiska. To będzie sprzyjać najsilniejszym. Sądzę, że Real i Barca powinny pójść w ślady Bayernu, który rozkręca się w Bundeslidze z kolejki na kolejkę, goląc tych wszystkich ligowych przeciętniaków. Żadna z tych dwóch drużyn nie ma ciężkiego wyjazdu – bez publiczności, bez presji trybun na sędziego, pełen spokój. Czasami wyjazdowe mecze Barcelony były tragiczne. Ba, nie czasami, nieprzerwanie od dwóch lat. Teraz tego nie będzie. Umiejętności piłkarskie wyjdą. A kto ma największe? Właśnie oni.
Wraca Suarez, czyli transfer ostatniej deski ratunku Braithwaite nie pogra za wiele. A jest jeszcze Griezmann, jest Messi, więc przy Urugwajczyku, to Braithwaite naprawdę nie powinien liczyć na poważniejsze szanse. Ale Real słabszy nie będzie. Wracają wszyscy. I nic, że nikt z nich nie grał kilka miesięcy. To są świetni piłkarze. To będzie widać. Na ich korzyść będzie wpływało też to, że mieli najdłuższy okres przygotowawczy. Żadna liga nie przygotowywała się dłużej. Już od ponad miesiąca są w treningu. I naprawdę cieszy mnie to, że będzie decydował talent, a nie to, czy ktoś głośno krzyknie z trybun, czy może akurat nie. Nikt nic nie krzyknie, bo nikogo na nich nie będzie.
Największa zagadką tej ligi będzie to, jak będą gwizdali sędziowie. Oni są beznadziejni. Najsłabsi w Europie. Regularnie wypaczają wyniki. Tutaj będą pozbawieni presji. Nikt nie będzie ich wyzywał, nikt nie będzie ich wygwizdywał, nikt nie będzie ich kontestował i nikt nie będzie na nich wywierał presji. Nie będzie też miało żadnego znaczenia to, że Real będzie grał na bocznym boisku. Zastanawiam się, dlaczego w Barcelonie nie wymyślili, żeby też grać na mniejszym, niedaleko położonym obiekcie. Grała tam też kiedyś Polska za Janasa z Ekwadorem. Taki dwudziestotysięcznik byłby trochę inaczej odbierany.
Wyobraź sobie, teraz wychodzi drużyna przeciwna na Camp Nou i widzi ten kolos, na którym nikt nie wie, ile tak naprawdę osób może się zmieścić. Czy sto tysięcy, czy sto dwadzieścia tysięcy. Z perspektywy murawy to szokuje. Zresztą za dużo dachów na Camp Nou nie ma, to echa też nie powinno być. Śmieję się, to będzie ciekawostka. Według mnie, bez pomocy trybun, będą po prostu wygrywały lepsze zespoły. Nie będzie niespodzianek.
W ostatnim meczu przed pandemią Atletico wyeliminowało Liverpool z Ligi Mistrzów. To może być kop dla drużyny Diego Simeone, który popchnie ten zespół w stronę miejsca w pierwszej trójce?
Tomasz Ćwiąkała: – Tak, zdecydowanie tak. Jeżeli do obozu Atletico, po wielu słabych meczach, mogły wkraść się wątpliwości, czy to idzie w dobrą stronę, to teraz fani mogą trochę odetchnąć. Wcześniej nie było dobrze. Regularne gubienie punktów. Niezazębianie się nowego pokolenia zawodników. Rozczarowujący wskazywany na mega gwiazdę Joao Felix. A tutaj jeden mecz z Liverpoolem, prawdopodobnie najsilniejszą ekipą na Starym Kontynencie, i wyraźne wskazanie na to, że można takie mecze wygrywać lepszym planem i lepszą taktyką. Czynnik Anfield może być kluczowy w kontekście Atletico. Mam nadzieję, że zobaczymy ten zespół w kolejnym sezonie Ligi Mistrzów, bo te rozgrywki to czas przejściowy. Odeszło wielu świetnych zawodników. Na ich miejsce wprowadza się nowych.
Jestem ciekawy jednej nowinki taktycznej w ich przypadku. Lokalni dziennikarze informowali, że Marcos Llorente ostatnio był testowany jako podwieszony napastnik. Być może to efekt dwumeczu z Liverpoolem, być może tego, że po prostu potrafi strzelać gole i jest nieprawdopodobnym pracusiem. Zresztą zawsze taki był. To może być jeden z najciekawszych eksperymentów taktycznych tego sezonu La Liga.
Krzysztof Rot: – Po wyeliminowaniu Liverpoolu na pewno Atletico czuło się mocne. Mogli znaleźć się na fali. I w porównaniu do tamtego meczu, na pewno teraz nie będą w takim gazie, nie będą startowali z tego samego poziomu naładowania pozytywną energią wielkiego zwycięstwa. To jasne. Aczkolwiek trzeba spojrzeć na to tak: wracają z głodem piłki, po długiej przerwie i nie sądzę, żeby komukolwiek, a co dopiero drużynie Cholo, zabrakło motywacji. Zresztą, bez przesady, ich strata do trzeciej Sevilli nie jest duża. To raptem dwa punkty. Tyle co nic. O ile Simeone raczej nie miał specjalnie możliwości, żeby zrobić coś specjalnego przez te trzy miesiące, to myślę, że Atletico podejdzie do tej końcówki sezonu bardzo zmotywowane. Niebezpieczeństwo niedostania się do Ligi Mistrzów całkiem realnie zawisło nad tym klubem, więc zakładam mobilizację. Myślę, że ostatecznie znajdą się w pierwszej czwórce. Choć, oczywiście, jeśli gralibyśmy sezon po wyeliminowaniu Liverpoolu, byłoby im łatwiej.
Wojciech Kowalczyk: – Będę uważnie śledził Atletico Madryt. Właśnie przez ze względu na przejście Liverpoolu. Zastanawiam się na co ich stać w dalszej części sezonu, kiedy mają perspektywę, że na razie znajdują się poza strefą Ligi Mistrzów. Powalczą. Najpierw w lidze, a w sierpniu w Lidze Mistrzów, bo pokazali z Liverpoolem, że można, że umieją wygrywać wielkie mecze. Stać ich na dużo.
W pewnym momencie sezonu można było się skłaniać do narracji, że nieuchronnie zbliża się koniec ery Cholismo.
Tomasz Ćwiąkała: – Diego Simeone ma pomysł na Atletico. Z tym, że Cholismo to nie tylko sam Cholo. To cały szereg ludzi: Griezmann, Tiago, Gabi, Juanfran, Filipe Luis czy Diego Costa w formie. Gabi w jednym z wywiadów powiedział, że starej gwardii niczego nie trzeba było tłumaczyć. Oni mieli ten system Cholismo tak przyswojony, tak wpojony, tak wgrany, że dla nich to wszystko było naturalne. Wiedzieli, co robić na boisku. Jeśli nawet sam Simeone czegoś komuś nie przekazał, to tę informację przekazywali Tiago czy Gabi, czyli ci najinteligentniejsi zawodnicy środka pola. Teraz być może kogoś takiego brakuje. Ale to normalne. Trwa wymiana pokoleniowa.
Nie demonizowałbym Simeone. Za każdym razem podnosząc na niego rękę, zaczynając go krytykować, trzeba pamiętać, gdzie Atletico znajdowało się, kiedy przychodził do Madrytu, a gdzie jest dzisiaj. Jest wielu piłkarzy w Atletico, którzy nie do końca kumają tę grę. Najlepszym przykładem jest Joao Felix. Bywały takie mecze, chociażby ten z Granadą, że Simeone cały czas na niego krzyczał, bo Portugalczyk był permanentnie źle ustawiony. Tym starszym piłkarzom nie musiał tego tłumaczyć, bo oni sami perfekcyjnie to wszystko rozumieli. Simeone potrzebuje czasu. Inna sprawa, że wkrótce straci swojego asystenta, Mono Burgosa, który w Atletico odpowiadał za bardzo wiele rzeczy. To jest jego prawa ręka. Pytanie, czy przy trwającej wymianie pokoleniowej, to właśnie Burgosa nie będzie brakowało najbardziej.
Krzysztof Rot: – Atletico miało naprawdę spore problemy. Kilka meczów bez gola, odpadnięcie z Copa del Rey, to się kumulowało. I gdyby nie ten dwumecz z Liverpoolem, gdyby wyjąć go z kalendarza, to ten sezon w ich wykonaniu jest bardzo słaby. Nastroje w pewnym momencie były takie, że można było myśleć, że jesteśmy bliżej końca ery Simeone niż jego rozkwitu czy nawet przyzwoitych czasów. Liverpool i Anfield uratowały go pod kątem wizerunkowym, bo wątpię, że w Madrycie na poważnie myśleli o zwolnieniu Cholo.
Jakieś nieoczywiste wskazanie, kogo warto będzie śledzić w najbliższych miesiącach? Może być klub, może być zawodnik, może być zjawisko.
Tomasz Ćwiąkała: – Nie wiem, czy Real Sociedad jest klubem nieoczywistym, ale to chyba mój ulubiony klub w La Lidze spoza ścisłego topu i tej umownej trójki Real-Barcelona-Atletico. Real Sociedad warto oglądać zawsze. Pojawiają się tam nazwiska, które niedługo będę znaczące w innych klubach, jak chociażby Isak, Odegaard, Mikel Merino. Zwróciłbym też uwagę na Getafe, bo wszyscy w Hiszpanii zadają sobie pytanie, jak drużyny będą przygotowane fizycznie do końcówki tego sezonu. A jeśli chodzi o ten aspekt, to oni są aktualnie najlepsi w kraju. Lepsi nawet od Atletico. I nie ma tutaj grama przesady. Czy grają najbrutalniej? Tak, to nie jest mit. Najczęściej faulują, zbierają najwięcej kartek – tak to zwykle wygląda, ale jeśli ktoś zarzuca Getafe anty-futbol, to Pepe Bordales odbija takie słowa, mówiąc, że odbierają piłkę najwyżej i praktycznie cały czas funkcjonują na połowie rywala.
Jeżeli Getafe osiągało super wyniki w Primera Division, to można było to traktować w kategorii tymczasowego wybryku natury. Ale jeśli to samo Getafe było w stanie wyeliminować Ajax w Lidze Europy, to już nie jest to przypadek. Bardzo możliwe, że świetne przygotowanie motoryczne pozwoli im wygrać końcówkę sezonu. Inna sprawa, że mogą przez to łapać kontuzje mięśniowe. Odpowiedzi nie znamy. Getafe to obóz wojskowy. Tam trzeba mieć charakter, żeby w tym klubie wytrzymać. Piłkarze są badani codziennie. Za minimalną nadwagę są olbrzymie kary. Nawet można poczytać sobie o tym, że stosują technologie Mossadu, jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne poszczególnych piłkarzy. To bardzo interesujący temat.
Ostatnio w programie „Dobry wieczór La Liga”, jakoś dwa tygodnie temu, Piotrek Laboga rozmawiał z dyrektorem sportowym Getafe, który powiedział, że oni już wtedy wyglądali super pod względem fizyczności. Jestem ciekaw, czy udało im się to utrzymać. I myślę, że to jest zjawisko, na które zwróciłbym uwagę.
Krzysztof Rot: – Oglądam Bundesligę i widzę, że rosną piłkarze, którzy bazują na technice i naturalnym talencie. Weźmy takich Brandta i Havertza. Liga hiszpańska jest pełna takich zawodników. Zastanawiałem się też jakiś czas temu, czy zaraz nie okaże się, że Messi, od którego Barcelona jest całkowicie zależna, nie będzie przypadkiem jeszcze lepszy. Teraz bazujemy na czystym talencie, a on ma go najwięcej na świecie. Kto jeszcze? Odegaard, Fekir, Santi Cazorla. Każdy z nich nieprzewidywalnymi zagraniami jest w stanie odmienić losy meczu. Z nimi kojarzy mi się Brandt i szedłbym w taką stronę.
Wskazałbym jeszcze Garetha Bale’a, który też miał wrócić w fantastycznej formie i po powrocie mieć najlepsze wyniki wszystkich testów sprawnościowych. Niewykluczone, że zaraz wejdzie na niesamowity poziom i to on, a nie Asensio, okaże się zbawcą Realu na prawej stronie. Ma nieprawdopodobne naturalne predyspozycje, więc czemu nie, choć patrząc na całokształt, to trochę wątpię. Ale jeśli byłby w formie, to mógłby dominować, bo w La Lidze nie widzę ani jednego drugiego takiego konia, jak on, który ma tyle gazu, że jest w stanie z miejsca wszystkich zostawić w tyle.
Wojciech Kowalczyk: – Wybierałbym pomiędzy Getafe a Realem Sociedad. Drużyny, które swoją grą i swoimi wynikami, przyciemniają Sevillę, o której mówi się, że jest mocna. Tak ja to widzę. Getafe cały czas jest w czubie, dalej jest w Lidze Europy, wyeliminowało Ajax. Jego prezydent postawił się UEFA, w przyszłym sezonie kibice nie będą płacili za karnety, bo uznali, że tak będzie, a nie inaczej. Ogólnie kwestia sporna: zastanawia mnie ich postawa po przerwie, bo wcześniej zapowiadało się, że wprowadzą świeżość w pierwszą czwórkę ligi hiszpańskiej. Wszystko może się wydarzyć i tego nie wykluczam.
Jeśli oni na jedenaście kolejek przed końcem, walczą w topowej części tabeli, to znaczy, że musieli być mocni. Pamiętajmy, że Real Sociedad ma finał Pucharu Króla, a Getafe gra w Lidze Europy. Ani jednym, ani drugim nie można powiedzieć, że nic nie grali poza ligą. Grają równo. Ale to nie są drużyny, które mają gwiazdy światowego futbolu, mogące decydować w pojedynkę o losach meczów.
Kto zostanie mistrzem?
Tomasz Ćwiąkała: – Wszystko jest uzależnione od Messiego. Jeśli Argentyńczyk będzie zdrowy, to nawet przy całkowitym niepoukładaniu Barcelony, może dociągnąć pierwsze miejsce do ostatniej kolejki. A Messi miał ostatnio chociażby problem mięśniowy, więc jeśli okaże się, że wypadnie, to nie stawiałbym na Barcelonę. Ale dobra, niech będzie, jeśli mam stawiać to Barcelona. Mam problem, bo już typowałem to tyle razy, w tylu miejscach, i na tyle sposobów, że mogę być niewiarygodny i niekonsekwentny. Co muszę podkreślić, tytułem dodatku: w czasie pandemii Real wyrósł nam na klub świetnie zarządzany. Przeszedł trudny czas bez skandali. A Barcelona? Kłopot gonił kłopot, waśń goniła waśń, afera goniła aferę. Tydzień w tydzień. W pewnym momencie pisało i dyskutowało się tylko o nich. Dlatego stawiam tutaj znak zapytania i nie typuję ze stuprocentową pewnością.
Krzysztof Rot: – Nie zdziwiłbym się, gdyby i Real, i Barcelona wygrali wszystkie mecze do końca. Mówiło się, że tytuł rozstrzygnie się w meczach na wyjeździe. U siebie mają raczej prostu terminarz. Real podejmuje jeszcze Valencię, a Barcelona ma zagrać z Atletico. To będą te ważniejsze mecze na swoim terenie. Natomiast, co do wyjazdów, to warunki trochę się zmieniają. Nie ma kibiców, traci się atut własnego boiska. Taka Barcelona, która jedzie do Andaluzji na mecz z Sevillą, na tym korzysta, bo to miejsce, gdzie sezon w sezon traci się punkty. A w tym momencie, bez przewagi własnego boiska, wydaje mi się, że będzie to sto razy prostszy mecz dla Barcy.
To samo z Realem, który jedzie na Sam Mames do Bilbao. Myślę, że oba zespoły mogą tracić punkty i to w meczach, po których zupełnie nie spodziewalibyśmy się, że te punkty stracą. Ale może też okazać się, że wszystko wygrają. Jeśli jednak już miałbym na kogoś stawiać, to na Real. I nie dlatego, że nie wierzę w indywidualny talent Barcelony, bo z Messim w składzie nie można jej skazywać na pożarcie pod żadnym pozorem, ale zdecydować może szerokość kadry. Tam każdy ma zmiennika. W Barcelonie nie. Wyobraźmy sobie, że wypadnie Messi. Wtedy sezon się kończy. Taka jest rzeczywistość.
Wojciech Kowalczyk: – Powiedziałem, że wygra wszystko Real i wygra wszystko Barcelona. Dzisiaj liderem jest Barcelona, więc Barcelona będzie mistrzem. Cały czas biorę pod uwagę, że nawet mając w pamięci ich słabe wyniki, to bez względu na wszystko będą wygrywać wszystko od odmrożenia rozgrywek do ich końca.
Fot. FotoPyK/Newspix