Bayern jest groźny, rozpędzony, rozwałkowuje wszystko, co mu się napatoczy. Wygrał pięć ostatnich meczów ligowych po wznowieniu rozgrywek Bundesligi, więc awans do finału Pucharu Niemiec miał być formalnością. Tym bardziej, że dopiero rozniósł Eintracht Frankfurt 5:2 i niewiele wskazywało, by tym razem miało być inaczej. Nie było.
Monachijczycy wygrali, choć z jedną różnicą: wcale nie było im łatwo. Kimmich rozciął głowę, krwawił i momentami wyglądał, jak średniowieczny żołnierz podczas bitwy, a nie kreator gry. Thiago przydzwonił głową w baner po chamskim zagraniu Hintereggera, a bramkę na wagę zwycięstwa zdobył Robert Lewandowski po chaotycznej akcji i interwencji VAR. Przyznamy: działo się, działo.
Po pierwszej połowie nigdy nie powiedzielibyśmy, że czekają nas tutaj jakiekolwiek większe emocje. Bayern bawił się z Eintrachtem. 1:0 powinno być już po strzale głową Muellera, ale piłkę z linii bramkowej wybił Chandler. A, uwierzcie, to wcale nie była najlepsza szansa na uzyskanie prowadzenia nie tylko w tej połówce, ale nawet w początkowej części meczu.
Obczajcie, jaką szansę miał Robert Lewandowski:
Akcja była klasyczna. Wręcz popisowa dla Bayernu. Boateng wykonał fenomenalny cross z głębi pola do Muellera. Niemiec, mistrz asyst, przyjął, spojrzał w pole karne i wgrał futbolówkę między defensorów i bramkarza. Do tego momentu wszystko było idealnie, wymuskanie, zaplanowanie. I w idyllicznej rzeczywistości w tym miejscu powinien znaleźć się polski snajper, który po prostu, jak przy dziesiątkach alb setkach podobnych sytuacji, dołożyłby nogę i mielibyśmy pozamiatane. Ale Lewy minął się z piłką. Cóż, bywa.
Piekielnie aktywny był Perisić. Biegł lewą flanką, kiwał, dryblował, omijał, dośrodkowywał, atakował, angażował się. Przypominał Francka Ribery’ego w jego najlepszych czasach. Ciekawe spostrzeżenie: od Perisicia wszechstronności w sposobach mijania rywali mógłby uczyć się Alphonso Davies. Kanadyjczyk, którym zachwyca się cały piłkarski świat, tym razem długo nie mógł wgrać się w tempo spotkania. Kiedy trzeba było zwolnić – przyspieszał. A kiedy trzeba było przyspieszyć – zwalniał. Ale nie bądźmy małostkowi, facet ma 19 lat, wielkość przed nim, nie musi w każdym meczu być najlepszy.
Odbiegliśmy od Persicia, a tutaj trzeba do niego wrócić, bo strzelił ładną bramkę. Coman (wcześniej też nie trafił na pustą bramkę po podaniu Daviesa) zagrał długą piłkę do Lewandowskiego, ten chciał się z nią zabrać, ale źle sobie ją przyjął i ostatnimi siłami musnął ją do Muellera. Wydawałoby się, że akcja trochę utknęła w martwym punkcie, ale to Thomas Mueller. Piękne podanie, Perisić wolny, szczupak, gol.
Bayern poszedł za ciosem. Dalej kolejne akcje, kolejne próby, śmierdziało kolejnymi bramkami.
Łasy na swoje trafienie był oczywiście Lewandowski, który jednak musiał obejść się smakiem, bo nic za bardzo, może poza jednym relatywnie łatwo obronionym strzałem, nie zdziałał.
Wszystko już wydawało się rozstrzygnięte. Bayern dominował, prowadził grę. I nagle coś stanęło. Do tego Flick wprowadził niefortunne zwiany, do których Bawarczycy jakoś nie mogli przywyknąć i zanim się spostrzegliśmy było już 1:1, a zaraz mogło być nawet 2:1 dla Eintrachtu. Jak to się stało? Ano stopniowo podopieczni Adiego Huttera zaczęli dochodzić do głosu. Podkręcili tempo, wykorzystywali zdezorganizowanie defensywy (Davies przeniósł się na skrzydło, zastąpił do Hernandez i jakoś cała obrona wyglądała niepewnie) i zaraz da Costa potężnym strzałem z pola karnego pokonał Neuera.
Szczerze powiedziawszy, to w tym momencie trudno było uwierzyć, że Bayern będzie w stanie zatrzymać rozpędzający się Eintracht. Serio, wyglądali bezradnie. Zaraz na bramkę mistrza Niemiec napierał bowiem Silva, zaraz szykowały się kolejne akcje, kolejne pomysły. Gracze z Frankfurtu już poczuli krew, kiedy… okazało się, że szczęście jednak sprzyja lepszym. Chaotyczna wymiana podań w obrębie pola karnego Eintrachtu, piłka trafia do Daviesa, wydaje się, że jest spalony, ale wszystko toczy się dalej, Kimmich przewracając się zgrywa delikatnie piłkę do Lewego, a ten rzutem na taśmę trafia do siatki.
Sędzia gwiżdże. Spalony.
Pomoc VAR.
Chwila niepewności.
Nie, jednak gol. Została noga jednego z defensorów Eintrachtu.
Uf, Hansi Flick mógł odetchnąć.
Potem wielkiej historii już nie było, choć zrobiło się ostro, kiedy Hinteregger chamsko i totalnie bezmyślnie władował się w Thiago. Ten z całym impetem wylądował głową na bandach reklamowych i naprawdę powinniśmy się cieszyć, że skończyło się bez poważnej kontuzji. Zresztą to był naprawdę ostry mecz, bo Eintracht, jakoś od początku drugiej połowy, nie zamierzał odpuszczać faworytowi. Zobaczcie, jak wyglądał Kimmich.
Mimo krwawienia szybko wraca na boisko, odzyskuje piłkę i niemalże strzela bramkę. #Kimmich pic.twitter.com/P2TDVBicNJ
— Gabriel Stach (@GabrielStachFCB) June 10, 2020
To absolutnie nie był dobry mecz Bayernu. Dobra, długimi momentami nie wyglądało to źle, była płynność, był polot, ale wystarczyłoby kilka centymetrów w inną stronę i zaraz nie mówilibyśmy o wygranej Bawarczyków, a o dogrywce, karnych i losowemu rozstrzygnięciu awansu do finału Pucharu Niemiec. Ale takie mecze też są potrzebne, żeby banda Hansiego Flicka nie uwierzyła, że już teraz i w tym momencie jest nietykalna.
Bayern Monachium 2:1 Eintracht Frankfurt
14′ Perisić, 74′ Lewandowski – 69′ da Costa
Fot. Newspix