Reklama

Stokowiec Time. Na meczach Lechii nie sposób się nudzić

redakcja

Autor:redakcja

05 czerwca 2020, 23:31 • 5 min czytania 12 komentarzy

82. minuta derbów Trójmiasta – Arka po karnym Vejinovicia wychodzi na 3:2. A jednak kończy się na 4:3 dla Lechii.

Stokowiec Time. Na meczach Lechii nie sposób się nudzić

79. minuta meczu z Górnikiem – zabrzanie prowadzą 2:0. A jednak kończy się na 2:2.

Można mówić wiele o defensywie gdańszczan. W trzech ostatnich meczach Lechia straciła dziewięć bramek i to mimo Kuciaka w bramce. Ale wiemy, kto się nie opieprzał podczas przymusowej przerwy. Kto ma siłę szarpać do ostatniej minuty.

Mecz zaczął się w spacerowym tempie, trochę jak cisza przed burzą. Angulo dośrodkowywał, ale w polu karnym brakło Angulo do wykończenia dośrodkowania. Ze Gomes grał jak wolny elektron, czytaj: grał swój osobny mecz. Nie przejmując się specjalnie, że na boisku są rzekomo jacyś tam jego koledzy z drużyny. Była niegroźna główka Flavio. Fila ze wstrzeleniem, które od biedy mogło uchodzić za strzał. Górnik z kolei w pierwszym kwadransie miał przewagę optyczną, z której niewiele wynikało.

Do czasu.

Przy kornerze, który dobrze wykonał Manneh, Górnik dał popis sprytu. Jirka zrobił koszykarską zasłonę, przez co Bochniewicz, który coś tam głową grać potrafi, wyskoczył zupełnie niepilnowany. Już jego strzał mógł wpaść.

Reklama
Ale, wiadomo, Kuciak.

Nawet on jednak nie dał rady dobitce Jirki. Sędziowie nawet sprawdzali, czy wynalazek zasłony mieści się w ramach futbolu. Finalnie uznali, że tak.

Dosłownie minutę później Górnik powinien wyjść na 2:0. Manneh z podaniem przez pół boiska, jakiego nie powstydziłby się Pirlo. Giakoumakis odgrywa. Jimenez nieźle strzela z pierwszej.

Ale, wiadomo, Kuciak.

Ile takich sytuacji wybronił Lechii w tym sezonie trudno zliczyć. Istnieje szansa, że gdyby do końca ligi w każdym meczu wrzucał sobie piłkę do bramki jak Jojko, i tak musiałby się znaleźć w trójce najlepszych bramkarzy sezonu.

Górnik nie poszedł za ciosem, oddał pole, a Lechia doszła do głosu. Choć rządził jednak radosny wrzutkizm. Przerywany mniej lub bardziej udanymi strzałami Prohazki (dominowały te pierwsze). Lechia wrzuciła tak, że Flavio strzelał z dwóch metrów na bramkę Chudego…

A Górnik wrzucił tak, że Bochniewicz wspólnie z Nalepą uderzyli w poprzeczkę – ciekawa improwizacja na temat strzału braci Tashibana.

Reklama
1:0 jednak szczególnie kontrowersyjnym rezultatem do przerwy nie było. Górnik był lepszy. Nie o wiele, ale jednak.

Po zmianie stron spodziewaliśmy się, że Lechia ruszy do ataku. Tak też się stało. Ostrzał bramki Chudego trwał bite dwadzieścia minut. Chudy w tym czasie przeszedł ostry, zróżnicowany trening bramkarski: próbował go pokonać nawet Wiśniewski. Chudy miał co robić w powietrzu – Lechia do 61. minuty zaliczyła w meczu 19 dośrodkowań. Miał też okazje do sprintu, gdy uprzedził Zwolińskiego na szesnastym metrze. Sytuacją pod względem zagrożenia porównywalną do tej, którą miał w pierwszej połowie Paixao, miał chwilę później Zwolak. Główka z bliska, ale Chudy rozstawił parawan.

No i stało się wtedy to, co w takich sytuacjach czasem się zdarza. Znacie schemat: jedni atakują, drudzy próbują przeszkadzać. Częściej się w sumie przyglądając. Aż tu jedna kontra po kornerze i wpada. Zapolnik przytrzymuje mądrze piłkę w środku pola, rozegranie przez Jimeneza i Jirka zawija po drugim słupku. Potwierdzając tym samym, że możemy go zaliczyć do grona tych ligowców, którzy umieją uderzyć.

Wydawało się, że w meczu jest pozamiatane. Szczególnie przy tak broniącym Chudym.

Ale Lechia zdała dziś ten sam test, co z Arką. Nie tylko test tego, czy mają siłę biegać, ale też test charakteru. Szczerej wiary w to, że gra się do końca. Nawet jak nie żre. Nawet jak golkiper rywala zdaje się wszystko łapać w zęby.

Górnik dostał ostrzeżenie w 78. minucie, kiedy Chudy bodaj pierwszy raz w tym meczu zaliczył pusty przelot. Nalepa gdzieś tam wcisnął nogę w zamieszaniu, ale piłka nie trafiła do siatki. Zabrzanie dalej jednak grali w tempie, jakie wystarczyło na równie ślamazarny ŁKS – tymczasem Saief włączył siódmy, a może i ósmy bieg, przebiegł między rywalami, a akcję sprytnym strzałem wykończył Zwoliński.

Górnik w żaden sposób na to nie odpowiedział, więc dżoker Zwolak ukłuł jeszcze raz. Zasłużenie proszę pana, grał dzisiaj za dwóch, może za trzech. Ale tak jak pierwszy gol to czyste umiejętności, tak przy drugim miał trochę szczęścia, że piłka w ogóle trafiła pod jego nogi, gdzieś na piąty metr od bramki. Niemniej też to trzeba umieć wykorzystać. Już dzisiaj widzieliśmy takich w Ekstraklasie, którzy lepsze okazje partaczyli.

Dopiero przy 2:2 zabrzanie uznali najwyraźniej, że remis w sumie jest taki średni, jak się prowadziło dwoma bramkami, ale starczyło na okazję Koja i Musiał zagwizdał ostatni raz.

Jeśli chodzi o zmiany, które po przymusowej przerwie mogą nabrać dodatkowego znaczenia, bo pomagają rozkładać siły, Stokowiec wygrał z Broszem co najmniej dwójką. Saief i Zwoliński zrobili różnicę. Po drugiej stronie Matuszek, owszem, też zrobił różnicę, ale na minus. Bohaterem Zwolak, który w tym momencie za trzy ostatnie mecze ma bilans czterech bramek, a przecież w dwóch spotkaniach wchodził z ławki.

Znowu Lechia grała do końca, znowu zdobywała bramki, a przecież nie zagrał Conrado, inny z wygranych szeroko pojętej wiosny. I tylko w Gdańsku mogą pytać: co by było, gdyby defensywa polegała na tym, że Kuciak coś złapie, i może jakoś to będzie? Przecież już przed tym, jak Lechia zaczęła notować średnią trzech traconych bramek na mecz, na jej bramkę oddawano średnio bimbalion strzałów.

Górnik? Są pozytywy. Chudy, mimo straconych goli w końcówce, więcej niż na plus. Jirka coraz częściej pokazuje, że nie musi być transferowym rozczarowaniem. Cały czas rozwijają się Manneh i Wiśniewski. Ale gdzieś tej drużynie brakło dziś zęba – z ŁKS-em gra na trzecim biegu wystarczyła, dzisiaj druga połowa to rządy Lechii, które doprowadziły do zasłużonego remisu.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

12 komentarzy

Loading...