I rzekli ofensywni gracze Piasta Gliwice: nie ma sytuacji, których nie da się zmarnować.
Niby powinniśmy się przyzwyczaić – zmarnowane stuprocentowe okazje oglądaliśmy nie raz, nie osiemnaście. Ale jak widzisz na przestrzeni kilku minut pudło z metra, a także kontrę dwóch na bramkarza, z której nie pada gol, to wiesz, że dzieją się rzeczy wielkie.
AKT PIERWSZY. SUPERREZERWOWY TUSZYŃSKI
Tuszyński, czyli napastnik niegdyś skuteczny.
W tym sezonie potrzebował zaledwie 26 meczów, żeby się przełamać i coś strzelić. Dzisiaj mógł pokazać, że gol z Wisłą nie był przypadkiem. Że jest superrezerwowym. Dżokerem. Zamiast tego zagrał tak, że należy wierzyć jednak w przypadkowość trafienia z Wisłą.
Obejrzymy to w slajdach. Idzie dobra wrzutka, zgrywa głową Milewski. Piłka wędruje do Tuszyńskiego, który jest w piątce.
Który to metr? Drugi?
Ale zamiast dołożyć cokolwiek tak, żeby piłka powędrowała do siatki, dokłada sobie znanym sposobem kolano w ten sposób, że Kozioł zdążył z interwencją.
AKT DRUGI. POZDROWIENIA DLA KIEŁBA
Pamiętacie legendarną akcję Kiełba i Paixao, którzy w Niecieczy wyszli we dwójkę na bramkarza, a jednak to spalili? No pewnie, że pamiętacie. To kultowe zagranie.
No więc wtedy Kiełb grał główną rolę, dzisiaj mógł się przekonać jak taka akcja wygląda z perspektywy widza.
Korona, co jasne, rzuciła się w doliczonym czasie do ataku, została skontrowane. Zagranie z własnej połowy pierwszorzędne – Patryk Tuszyński i Sebastian Milewski wychodzą we dwójkę, mają lotnisko wolnego miejsca.
Tuszyński holuje piłkę do pola karnego, tu czeka Milewski. Sęk w tym, że na spalonym. Palił de facto cały czas, konsekwentnie. Nie wiemy o co chodzi – być może potrzebny jest kurs z zasad.
***
Oj Ekstraklaso, na ciebie można liczyć. Ledwo pierwszy mecz, żaden z gatunku hitowych, a już takie perełki. Czyżby znowu kolejka w rytm powiedzenia “gra błędów”, tylko na sterydach?