Doczekaliśmy się! Po ponad dwóch miesiącach piłkarska Polska wraca do życia ćwierćfinałem Pucharu Polski, w którym Miedź Legnica zagra z Legią Warszawa. Z tej okazji porozmawialiśmy z trenerem pierwszoligowca Dominikiem Nowakiem. Jakie są największe nadzieje i obawy? Czy w drużynie czują dodatkową presję jako inaugurujący powrót piłki w naszym kraju? Czy grał już o stawkę przy pustych trybunach? Co sądzi o braku pięciu zmian? Czy jego zespół jeszcze powalczy o bezpośredni awans do Ekstraklasy? Jak reaguje na plotki łączące innych trenerów z Miedzią i czemu wbija tu szpilkę Łukaszowi Gikiewiczowi? Zapraszamy.
Jako pierwsi w Polsce wracacie na boisko. Dominuje radość, ekscytacja czy niepewność jak to będzie?
Zdecydowanie radość, bo kończy się najtrudniejszy okres dla nas wszystkich. Nasz zawód jest specyficzny, opiera się na przeżywaniu emocji, podniesionej adrenalinie i brak tych doznań na pewno każdemu doskwierał. Cieszę się więc, że wracamy do rywalizacji – bez względu na okoliczności, czyli puste trybuny. Nie rozumiałem słów ludzi, którzy pracując w sporcie mówili, żeby nie wracać do gry. Wiadomo, mamy trudny czas, ale badania piłkarzy, trenerów i osób związanych z organizacją meczów pokazują, że ryzyko zakażenia w naszej grupie jest naprawdę znikome. I tym bardziej dobrze, że odmrażamy futbol.
To jak pan sobie radził z brakiem adrenaliny, skoro bieganie też odpadało?
No w pewnym momencie nie można było nawet pobiegać po lesie i zrobił się problem (śmiech). Starałem się wykorzystać ten czas na analizę swojego zespołu i doskonalenie warsztatu trenerskiego. Oprócz tego poświęcałem rodzinie więcej uwagi niż zazwyczaj, ale w pewnej chwili wszystko zaczęło się dłużyć, nic nie mogło zrekompensować braku piłki. Powrót do treningów był wspaniałym przeżyciem. Pamiętam pierwsze zajęcia, człowiek niemalże fruwał, zresztą podobnie reagowali zawodnicy i członkowie sztabu.
Był moment, w którym zaczął się pan nastawiać, że nie dogramy tego sezonu?
Nie dopuszczałem takiej myśli. Zawsze wierzyłem, że uda się finiszować, nawet w formie mocno przedłużonej, gdzieś do sierpnia. Widzimy już po niższych ligach, ile powstało zamieszania przy interpretowaniu końcowych rozstrzygnięć w tabeli. To bardzo trudne sytuacje. W Ekstraklasie i I lidze na pewno byłoby tak samo. Nie rozumiałem metodyki, że skoro nie było kompletu meczów, to jedni awansują, a inni nie spadają. Kłóciło mi się to z duchem sportu. Zawsze będę zwolennikiem rozstrzygania wszystkiego na boisku, nigdy poza nim. Oczywiście ktoś dziś powie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, natomiast można to zakreślić: zawsze będę optował za sportową rywalizacją.
Fakt, iż razem z Legią zaczynacie granie w kraju po koronawirusie jest dla was dodatkowym prestiżem czy presją? Cała piłkarska Polska będzie na was patrzyła. Ten mecz niejako nastawi nas w którąś stronę na kolejne dni.
Czujemy presję społeczną, żeby ten mecz stanowił świetną wizytówkę polskiej piłki. Oczekiwania mamy bardzo duże. Telefon dzwoni mi non stop. Chwilami staje się to już męczące, ale rozumiem okoliczności i wiem, jak ludzie czekają na ten start. Wszyscy jesteśmy głodni futbolu i emocji, których nie da się zastąpić meczami sprzed dziesięciu lat. Live to jest live.
No właśnie, był pan w stanie oglądać archiwalne transmisje i retro magazyny?
Naprawdę rzadko się decydowałem, bardziej mnie to dobijało. Bardzo nie lubię wracać do przeszłości, nawet jeśli chodzi o moje najlepsze mecze w roli trenera. Nie oglądam, nie wracam do nich, patrzę w przyszłość. Kręci mnie to, co jest tu i teraz. Mecz, który się skończył na chwilę będzie przedmiotem do analizy i wyciągnięcia wniosków, a później przestaje nas interesować. Z sukcesu człowiek cieszy się kilka godzin i tyle. Nie można go rozpamiętywać, bo wtedy łatwo o stan samozadowolenia, który hamuje dalszy rozwój.
Mówiliśmy o radości i ekscytacji, a co wzbudza największą niepewność: forma piłkarzy, ryzyko licznych kontuzji czy coś jeszcze innego?
Na przykładzie Bundesligi widzimy, że problemy zdrowotne piłkarzy mogą się nasilić. Trudno się dziwić, skoro gra się co trzy dni, a czasu na ponowne przygotowania było bardzo mało. Piłka nie polega tylko na bieganiu po prostej w jednym tempie. To starty, hamowania, przyspieszenia, zmiany kierunku biegu, co zwiększa ryzyko kontuzji. Staraliśmy się teraz jak najlepiej przygotować zawodników pod względem ruchowym, żeby przynajmniej w tym aspekcie wrócili do dyspozycji sprzed pandemii. Znaków zapytania nie brakuje, każdy zespół będzie musiał się z nimi zmierzyć. Trzeba szybko wejść na wysokie obroty i nastawić się, że gramy jakby poprzedni mecz był tydzień temu. Forma chłopaków? Wyjdzie w praniu. To wielka niewiadoma, zwłaszcza że nie rozgrywaliśmy sparingów. We wtorek koło 22:00, lub trochę później w razie dogrywki lub karnych, dostaniemy pierwsze odpowiedzi.
Patrząc na to, jak w tym sezonie wyglądają wasze mecze w Pucharze Polski, co najmniej dogrywka jest pewna.
Każdy tak mówi, więc kto wie. Podkreślę raz jeszcze: oby to było dobre widowisko, z szybką grą, fajną dla oka, żeby zadowoliło widzów. Presja społeczna co do oczekiwań związanych z naszym meczem jest naprawdę duża. Chcemy im sprostać, choć to będzie wyzwanie. Nawet oglądając Bundesligę widzimy, że nie zawsze tempo gry stoi na spodziewanym poziomie.
Jakie miał pan odczucia patrząc na swoich piłkarzy podczas pierwszych treningów?
Jeżeli chodzi o przygotowanie motoryczne, byłem bardzo zadowolony. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że wyniki badań w tym aspekcie były lepsze niż kiedykolwiek wcześniej. Indywidualną pracę domową piłkarze świetnie odrobili. Widziałem jednak kolosalną różnicę jeśli chodzi o operowanie piłką, radzenia sobie w gierkach. Dwa miesiące bez normalnego treningu dały o sobie znać. Z czasem wszystko szło do przodu i myślę, że dziś znajduje się już na odpowiednim poziomie.
W pełnych grupach trenowaliście nieco krócej niż Legia. To będzie problem?
Tak naprawdę chodzi o góra dwa dni różnicy, to nie jest znacząca przewaga. Co innego, gdybyśmy mówili o dwóch tygodniach. Ekstraklasowcy przechodzili badania bodajże dzień wcześniej od nas. Na początku pojawiły się nieścisłości związane z tym, czy pierwszoligowcy mogą pracować tak samo jak kluby Ekstraklasy. Ustawa ministerialna niestety wprowadzała w błąd, nasz minister chyba nie rozpoznał, że I i II liga też są zawodowe. Na szczęście te formalne niedopowiedzenia szybko zostały wyjaśnione, także dzięki sprawnej reakcji PZPN-u.
To nie wasz problem, ale pewnie nasłuchujecie wieści z obozu rywala, a tam okazuje się, że Majecki i Cierzniak nie zagrają. Między słupki wskoczy bramkarz numer trzy.
Wiadomo, że nie zasmucają nas te doniesienia, co nie zmienia faktu, że Legia ma bardzo dobrych piłkarzy i szeroką, wyrównaną kadrę. Nikt za ładne oczy do niej nie trafił. Ale wolę się skupiać na swoim zespole. Musimy się mentalnie i taktycznie przygotować do walki z drużyną, która jest głównym kandydatem do mistrzostwa i numerem jeden w polskim futbolu. Legia to naturalny faworyt, ale też mamy swoje aspiracje.
Wy z rezerw włączyliście do kadry Marcina Garucha i Wojciecha Łobodzińskiego. Rozumiem, że oni nie są głównie po to, żeby zgadzała się liczba zawodników na treningu?
Od razu rozmawiając z nimi zaznaczyłem, że nie mogą się nastawiać, że są tylko jakimś zabezpieczeniem na wypadek wielkiego pożaru kadrowego. Pełnoprawnie walczą o pierwszy skład. Teraz pracowali z nami od początku i biorę ich pod uwagę w kontekście meczu z Legią.
Grał pan już o stawkę przy pustych trybunach?
Dawno temu, gdy prowadziłem Górnika Polkowice w II lidze. Pojechaliśmy do Sosnowca na Zagłębie i akurat kibice nie mogli wejść. Szkoda, że takie są okoliczności, zawsze dużo lepiej gra się przy pełnych trybunach, nawet jeśli sympatyzują one z przeciwnikiem. Czekają nas nowe doświadczenia, również w kontekście komunikacji w zespole. Zawodnicy inaczej się komunikują w sparingach, inaczej przy ogłuszającym dopingu, a teraz trzeba będzie wypracować jakiś schemat w wariancie dotychczas nieprzerabianym. Teoretycznie chłopaki mogą sobie więcej przekazywać i podpowiadać, ale na boisku natłok informacji może przeszkadzać, więc musimy znaleźć jakiś balans.
W Bundeslidze próbuje się tuszować brak kibiców. Podkłada się dźwięk z dopingu i reakcji trybun, stawia makiety na krzesełkach. Przekonują pana takie rozwiązania?
Dla mnie to już trochę sztuka dla sztuki. Można tu przesadzić i popaść w śmieszność, choć te tekturowe wizerunki konkretnych kibiców są jeszcze całkiem fajne. One pokazują ich więź z klubem. Różne chwyty są stosowane, ale nigdy nie zastąpią żywego widza, który reaguje po swojemu na każde boiskowe zdarzenie. To jest w piłce najpiękniejsze. Skoro jednak nie było innego wyjścia, cieszmy się, że w ogóle wracamy do gry. Najważniejsze będzie teraz zdrowie piłkarzy. Oby kontuzji było mniej niż w Bundeslidze, tam pierwsze mecze zebrały spore żniwo.
W Niemczech zdecydowano się na wprowadzenie pięciu zmian, u nas nie. Słusznie?
Bardzo trudno jednoznacznie się określić. Chciałoby się powiedzieć, że to 50 na 50. Z jednej strony zawsze były trzy zmiany w meczu, z drugiej, potrzeba chwili może wymagać ich rozszerzenia. Zawsze jednak wychodziłem z założenia, że jeśli wprowadzamy jakieś nowości, to przed sezonem, a nie w trakcie. Gdybym więc musiał coś wybrać, pozostałbym przy trzech zmianach i zakończył temat. Nie ma co dywagować, czy to lepiej lub gorzej wpłynie na zdrowie zawodników. Wpływ mamy przede wszystkim my, trenerzy.
Puchar Polski swoją drogą, ale za chwilę znów walczycie o awans do Ekstraklasy. Nie pytam, czy jesteście rozczarowani szóstym miejscem. Zapytam, czy bezpośredni awans traktujecie jako realny cel przy dziewięciu punktach straty?
Wiadomo, że najlepiej byłoby zająć pierwszą lub drugą lokatę, ale trzecia też jest bardzo istotna, bo stawia nas w nieco lepszym położeniu przed barażami. Straty są dość duże, możemy jednak je niwelować. Nadal walczymy o bezpośredni awans, choć nie wszystko zależy od nas. Jeśli się nie uda, chcemy być w możliwie najkorzystniejszym położeniu w barażach. Liczymy, że szeroka, wyrównana kadra będzie naszym sprzymierzeńcem.
Terminarz na papierze lekko was premiuje – siedem meczów domowych, pięć wyjazdowych.
Zgadza się. Wcześniej mieliśmy dużo wyjazdów, chwilami nam to doskwierało, ale teraz wszystko się wyrówna. Jesienią zespół był dopiero na początku budowy. Tak naprawdę dopiero dziś pod względem potencjału przybrał on oczekiwany kształt. Dobra forma plus trochę szczęścia i kto wie. Jeśli nie ma formy, wtedy szczęścia też nie.
Czuje się pan szczęściarzem? Kilka zawirowań już w Miedzi zaliczył i mimo to dalej w niej pracuje. W większości klubów nadal nie do pomyślenia.
Kilka lat temu na pewno już dawno zostałbym zwolniony. Kto wie, czy dotrwałbym w ogóle do chwili awansu do Ekstraklasy, bo już wtedy różnie się działo po drodze. Dla mnie taki właściciel jak Andrzej Dadełło to jedna z podstaw pracy trenera. Regularnie rozmawiamy i wymieniamy uwagi – nie zawsze nasze dyskusje są spokojne, ale to normalne w piłce. Najważniejsze, że ciągle mi ufa i czuję jego wsparcie. Nigdy nie postawił mi ultimatum, nie stawiał pod ścianą. Gdy znajdowaliśmy się w kryzysie, liczyło się to, czy jestem w stanie zespół podźwignąć, czy mam na to pomysł. Właściciel zawsze akceptował mój plan. Widział, że nie chodziło o trwanie na stanowisku za wszelką cenę, tylko naprawdę wierzyłem w powrót na właściwe tory i potrafiłem to przekonanie uargumentować.
Czyli kiedy w sieci zaczynają hulać newsy typu “Ireneusz Mamrot może poprowadzić Miedź”, pan zachowuje pełen spokój?
Tak, zachowuję. Wiem, jak funkcjonuje klub. Gdyby cokolwiek miało się wydarzyć, dowiedziałbym się o tym pierwszy. Inna sprawa, to sposób powstawania takich newsów. Niektórzy kochają media, w tym przypadku Łukasz Gikiewicz, który wypuścił tę plotkę na Twitterze. Jest niezadowolony, bo nie trafił do Miedzi. Rozumiem to, ale puszczanie rewelacji znikąd nie jest najlepszym rozwiązaniem. Chyba nie na tym powinien się koncentrować. Tak nie buduje się wiarygodności. Muszę jednak podkreślić, że trener Mamrot zachował się z klasą. Sam zadzwonił, zapewnił, że tematu nie ma i nie będzie, pośmialiśmy się. Zawsze mieliśmy bardzo dobry kontakt. Na jego miejscu zachowałbym się tak samo, bo wiem, co drugi trener może w takiej sytuacji czuć, mogą się pojawić różne myśli i skojarzenia. Uważam, że tak to powinno wyglądać w relacjach między kolegami po fachu: transparentność i wzajemny szacunek.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK