– Przez siedem lat w Paryżu zyskałam taki szacunek ludzi, że nie mogłam przejść do Lyonu. Dla mnie relacje z kibicami są cenniejsze od złota. Nie mogłabym później spojrzeć w twarz ludziom, którzy dopingowali mnie przez te lata w Paryżu. To po pierwsze. A po drugie – przez te lata nakręcałam się tą rywalizacją, miałam Lyon za największego wroga i teraz miałabym założyć ich koszulkę? Wykluczone – mówi Katarzyna Kiedrzynek, bohaterka jednego z największy transferów piłki kobiecej tego roku.
W Paris Saint-Germain spędziła siedem lat, wygrała krajowy puchar, czterokrotnie zostawała bramkarką roku, dwa razy trafiła do jedenastki sezonu Ligi Mistrzyń, ale w lidze oglądała plecy Lyonu. Podobnie na arenie europejskiej – tam dominował Lyon i Wolfsburg. Teraz miała oferty z obu tych klubów – ale wybrała Wolfsburg.
***
Z jakim poczuciem odchodzisz z Paris Saint-Germain? Dominuje rozżalenie związane z tym, że nie udało się wam przerwać dominacji Lyonu? Czy jednak odchodzisz spełniona, bo przez te siedem lat bardzo się rozwinęłaś?
Patrzyłam na trofea i pod tym względem muszę być rozczarowana. Jasne, cieszę się z własnego rozwoju, ale to wydaje mi się normalnym procesem u każdego sportowca. Rozwijasz się po to, żeby coś wygrywać. Stawiasz sobie cele, chcesz je realizować, traktujesz to ambicjonalnie, a jeśli na koniec sezonu zostajesz z niczym, to jesteś zła, niezadowolona, niespełniona. Wygrałyśmy Puchar Francji, ale szczerze mówiąc, to nawet nie liczę tego jako mojego sukcesu, bo nie grałam wtedy, więc jakbym tego nie zdobyła. Te siedem lat w Paryżu było świetnym doświadczeniem życiowym, wielkim krokiem dla mnie jako zawodniczki, ale czy jestem spełniona sportowo po tych latach? Nie, nie jestem.
Potrafisz zestawić siebie z dzisiaj i Kasię, która wyjeżdżała z Polski w 2013 roku?
Na pewno jestem spokojniejsza. Na co dzień wciąż jestem wulkanem energii, wszędzie mnie pełno, ale już łatwiej radzę sobie z nerwami. Wtedy niewiele mi brakowało, żeby się zagrzać i wkurzyć. Długo z tym walczyłam, żeby lepiej panować nad nerwami, bo naprawdę wystarczył mi jakiś maleńki zgrzyt – w sporcie, w życiu – i już się piekliłam. Fizycznie na pewno zrobiłam spory postęp, ale to normalne. Robert Lewandowski w polskiej Ekstraklasie był chucherkiem, dzisiaj wygląda jak maszyna albo kulturysta. Ja miałam podobnie – też przy wyjeździe z Polski byłam kiepsko przygotowana fizycznie, ale szybko poznałam mięśnie, o których wcześniej nie miała pojęcia. Te siedem lat zmieniło mnie jako sportowca – po prostu przeszłam proces profesjonalizacji. Jako człowiek też się zmieniłam, ale to naturalna konsekwencja wielu doświadczeń.
Chyba też możesz wreszcie odetchnąć.
Dlaczego?
Skończą się pytania o to, co tam u Mbappe i czy widujesz się na treningach z Neymarem.
Tak! Wreszcie! Ile razy można o to pytać… Ja wiem, że to ludzi interesuje, to normalne. Ale co wywiad, to musiałam odpowiadać o to, co tam u piłkarzy. Po jakimś czasie miałam już wyuczoną formułkę i ją tylko odklepywałam. Teraz już chyba przestaniecie o to pytać, co?
Możemy pytać o to, co tam u Ewy Pajor…
Dam wam numer, będziecie pytać sami! (śmiech)
Było coś, co ci w PSG nie do końca pasowało?
Pod względem traktowania nas jako zespół przez władze klubu – nie mogę narzekać. Naprawdę nie czułyśmy się traktowane po macoszemu. Drużyna męska była na świeczniku, ale to zrozumiałe – oni są topowym zespołem w Europie, we Francji nie mają sobie równych, mają w składzie gwiazdy futbolu. Ale nas traktowano bardzo poważnie. Nie czułyśmy się jako dodatek do piłki męskiej, tylko jako normalny zespół, o który też trzeba dbać.
Boleć musiało tylko to, że nie dorobiłyście się własnego obiektu treningowego.
To prawda. Słyszeliśmy co chwilę, że ten obiekt będzie, że już zaraz będzie budowa, że przeniesiemy się do Camp des Loges, gdzie trenują dziś faceci. Oni mieli przenieść się na nowe obiekty, a nam przekazaliby tę obecną bazę. Ale co chwilę były jakieś opóźnienia. A szkoda, bo marzyłam, żeby trenować tam na stałe. W naszym ośrodku dzieliłyśmy stadion z rugbystami, to boisko treningowe było takie… No, na poziomie okręgówki. Siłownie czy pokój dla masażystów miałyśmy w kontenerach. Gdy robiliśmy latem rozbiegania, to musieliśmy biegać obok ludzi, którzy nieopodal tego obiektu się opalali. Trochę kiepsko to wyglądało, ale trudno, dzisiaj już nie mogę narzekać. Mam nadzieję, że dziewczyny z zespołu doczekają się lepszej bazy, bo te topowe drużyny w Europie przenoszą się stopniowo na swoje obiekty.
Czujesz się bohaterką jednego z najważniejszych transferów w futbolu kobiet tego lata? Cztery razy zostawałaś bramkarką sezonu we Francji, dwa razy trafiłaś do zespołu marzeń Ligi Mistrzyń, trafiasz do drugiej siły europejskiej piłki.
Dopóki telefony od dziennikarzy się nie rozdzwoniły, to nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to takie wydarzenie. Ale jeśli spojrzeć na fakty, to faktycznie to przejście jest dużą sprawą. Wolfsburg to ścisła światowa czołówka, PSG również, ja mam swoje indywidualne wyróżnienia… Ale nie pompuję się jakoś przesadnie. Nie chodzę po mieszkaniu i nie powtarzam sobie „Kasia, ale jaja, co za transfer!”, choć oczywiście się cieszę.
To prawda, że miałaś propozycję z Olympique Lyon?
Tak.
I mimo, że to najlepszy klub Europy, to ją odrzuciłaś.
Tak, bo uznałam, że nie mogłam zrobić tego swojemu sumieniu i kibicom PSG. Dostawałam później wiadomości „Kaśka, jak mogłaś, przecież takiej szansy się nie odrzuca!”. A ja przez siedem lat w Paryżu zyskałam taki szacunek ludzi, że nie mogłam tam przejść. Dla mnie relacje z kibicami są cenniejsze od złota. Nie mogłabym później spojrzeć w twarz ludziom, którzy dopingowali mnie przez te lata w Paryżu. To po pierwsze. A po drugie – przez te lata nakręcałam się tą rywalizacją, miałam Lyon za największego wroga i teraz miałabym założyć ich koszulkę? Wykluczone.
Zadecydowała lojalność?
Tak. Takich rzeczy się po prostu nie robi. Nie żyłabym wtedy w zgodzie ze sobą. To jak przejście z Lecha do Legii – jak ktoś uważa, że to słuszne, to okej, jego sprawa. Ja uważam, że nie wypada.
Oferty z Anglii też cię nie skusiły – dlaczego?
Były oferty z Anglii, ale od razu je odrzuciłam. Gdy w grze pojawił się Wolfsburg, to byłam pewna, że chcę trafić tam. Jeśli chodzi o Anglię to w najbliższym czasie chciałabym tam pojechać na mistrzostwa Europy. W Wolfsburgu mam wielkie wyzwania sportowe, całkiem blisko do Polski, świetny zespół.
Długo cię obserwowali przed transferem?
Temat tego transferu był już od dłuższego czasu. Już rok temu byli wstępnie zainteresowani, ale wyszło inaczej. Ale rozmawialiśmy już jakiś czas i byliśmy coraz bliżej porozumienia. Na pewno byli na meczu reprezentacji Polski z Hiszpanią. Od początku rozmów widziałam, że są zdeterminowani, że mają na mnie plan, a mi odpowiadał też pomysł na budowanie zespołu. Trafiam do drużyny, która nie musi być budowana, nie potrzebuje czasu na przebudowę. Trenujemy, gramy, wygrywamy. Założenia są bardzo proste.
To jaki jest ten plan Wolfsburga na ciebie?
Jestem numerem jeden. Z takim założeniem przychodzę i tak ma być.
Dotychczasowa pierwsza bramkarka jest na macierzyńskim, więc to logiczne. Ale co dalej?
Ja nie mam problemu z rywalizacją. Nic za darmo nigdy nie dostałam, więc wszystko mogę sobie wywalczyć. Sezon zaczynam w bramce i wiem, że tego miejsca już nie oddam. Chcę udowodnić wszystkim, że zasługuję na to. Chodzi tylko o to, by ta rywalizacja była czysto sportowa, żeby nie było jakichś jaj, jak to miało miejsce ostatnio w PSG… Miałam już takie historie, że walczyłam o miejsce w składzie z dziewczyną, która miała zagwarantowaną liczbę meczów w kontrakcie. Dla mnie to niepoważne. Sport polega na rywalizacji, prawda? No to rywalizujmy. Niech rywalka pokaże co potrafi, ja pokażę co umiem i trener może to oceniać. Zapisy w kontraktach mam w nosie, gra lepsza i tyle.
Mówisz o byciu numerem jeden, ale na bluzie będziesz miała numer 77. Dość oryginalnie.
To hołd dla taty, który grał z tym numerem. „Jedynka” była już zaklepana, więc nie miałam innego wyboru. Myślałam o 69, ale pewnie niektórym by się głupio kojarzyło. Więc wybrałam 77, tacie na pewno będzie miło.
Apetyt na zdobycie Ligi Mistrzyń jest spory?
Nie wiem czy słowo „spory” wyczerpuje temat. Zresztą tu nie ma większej dyskusji – czy mamy zdobyć, czy nie. Podoba mi się u Niemców to, że oni dużo nie gadają, tylko jeśli coś mają do roboty, to robią to. I tak samo ma być w Wolfsburgu. Zespół jest mocny, głodny sukcesów, bo gdyby było inaczej, to bym się na taki ruch nie zdecydowała. Tak, osobiście bardzo chcę wygrać Ligę Mistrzyń – brakuje mi trofeów. Nagrody indywidualne to nie to samo. Jak tylko ruszy nowy sezon, to cel jest prosty – zapieprzamy, trenujemy, a później zgarniamy to, co jest do zgarnięcia. Wszystko – ligę, puchar i Ligę Mistrzyń.
Jaki masz plan na te kolejne dni? Nadal jesteś w Paryżu?
Tak, jeszcze siedzę tutaj, ale właściwie wszystko mam już przygotowane pod przeprowadzkę. Czekam aż wreszcie firma przeprowadzkowa odpisze mi na maila i ruszam do Wolfsburga. Żal mi zostawiać to miasto, tych kibiców, koleżanki z zespołu, ale życie toczy się dalej. Gdy wyjeżdżałam z Polski do Paryża, to też miałam wątpliwości – co z przyjaciółmi, co z rodziną? Ale mamy XXI wiek. Messenger, Whatsapp, Skype, samoloty, samochody. Prawdziwe przyjaźnie przetrwają, więc o to się nie boję. Za Paryżem pewnie zatęsknię, chociaż nie jest też tak, że ja potrzebuję pięknego miasta, bo raczej jestem domatorką. Dom, FIFA, seriale, a nie szlajanie się po mieście. Zaczynam nowy rozdział.
rozmawiał Damian Smyk
fot. FotoPyk