Reklama

Kibic za murem. Historia Helmuta Klopfleischa

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

22 maja 2020, 11:55 • 7 min czytania 2 komentarze

„K nazywa siebie fanatycznym kibicem zachodnioberlińskiego klubu piłkarskiego Hertha BSC” – głosi jedno z wielu zdań w teczce Stasi Helmuta Klopfleischa. Człowieka, którego od jego ukochanego klubu na długie dekady oddzielił Mur Berliński.

Kibic za murem. Historia Helmuta Klopfleischa

Helmut Klopfleisch miał wiele powodów, by nienawidzić komunistów.

Kiedy miał pięć lat, jego dziadek zmarł. Prowadził on sklepik, przed którym odmówił jednak wywieszenia flagi. Karą była wywózka do obozu koncentracyjnego, skąd nigdy już nie wrócił.

W szkole tłuczono Helmutowi i jego kolegom do głów, że kapitalistyczny Zachód chce wszystkich zabić. Nie wierzył, bo choć mieszkał we wschodniej części Berlina, często chodził na spacery na zachód. I spotykał tam uśmiechniętych, niezwykle serdecznych ludzi, którzy bynajmniej nie próbowali pozbawić go życia.

Gdy dorósł, ożenił się i spłodził syna, tajna policja próbowała namówić młodego, by donosił na własnego ojca. Odmówił.

Reklama

W 1986 roku jego domek letniskowy został skonfiskowany przez władze i przydzielony agentowi Stasi.

Władze zadbały o to, by miał ogromne problemy ze znalezieniem pracy. Długimi latami sprzątał toalety.

Choć o pozwolenie na przeniesienie się do zachodnich Niemiec Klopfleisch wnioskował długimi latami, władze Niemieckiej Republiki Demokratycznej udzieliły go dopiero w czerwcu 1989 roku, kiedy jego matka dopełniała żywota. Postawiono go przed arcytrudnym wyborem – albo opuszczasz umierającą mamę do wieczora, albo nie wyjedziesz ze Niemiec Wschodnich już nigdy. Wybrał pierwszą opcję, a gdy matka zmarła, nie pozwolono mu wrócić na jej pogrzeb.

Tak, Helmut Klopfleisch zdecydowanie miał wiele powodów, by nienawidzić komunistów.

Ale tym największym zawsze był futbol.

Wpatrzony w zachód

Od kiedy jako sześciolatek po raz pierwszy wybrał się na stadion Herthy Berlin, zakochał się w piłce nożnej bez pamięci. Pewnego dnia poprosił mamę, by uszyła mu flagę klubu grającego wówczas jeszcze na Stadion am Gesundbrunnen. Niebieski materiał wzięła z koszuli, biały – z prześcieradła. Ta flaga towarzyszyła Klopfleischowi latami. Była swoistym talizmanem.

Reklama

Hertha miała więc w jego sercu szczególne miejsce, ale po prawdzie sympatyzował ze wszystkimi zachodnimi zespołami. Z Bayernem Monachium, z Manchesterem United i, co gorszyło wschodnioniemieckie władze najbardziej – z reprezentacją Republiki Federalnej Niemiec.

— Kibicowałem Bayernowi, Hercie i RFN, ale po prawdzie trzymałem kciuki za każdy zachodni zespół przeciwko zespołowi ze wschodu. Byłem na meczu Dynama Berlin z Aston Villą, z Liverpoolem, kiedy Vorwärts Frankfurt grali z Manchesterem United. Zakochałem się w United, pamiętam jak Denis Law strzelił gola głową z 20 jardów, uderzył tak mocno, jak piłkarze strzelają nogą.

Wschodnie zespoły budziły u niego odrazę.

— Już same ich nazwy były głupie. Motor, Aktivist…

Największą pogardą darzył jednak – podobnie jak wielu berlińczyków – Dynamo Berlin. Drużyna nazywana „jedenastoma świniami”, zespół darzony szczególnym uczuciem przez Ericha Mielke, w latach 1957-89 ministra bezpieczeństwa Niemieckiej Republiki Demokratycznej i głównodowdzącego Stasi.

Przez kilka lat Helmut mógł bez większych przeszkód bywać na meczach Herthy. — Miasto było podzielone, ale mogłeś się po nim swobodnie poruszać — wspominał w rozmowie z klubowym serwisem internetowym w 2013 roku.

Tak było aż do niesławnego 13 sierpnia 1961 roku, kiedy nocą pomiędzy wschodnim a zachodnim Berlinem stanął mur. Oddzielił ludzi od ich rodzin, znajomych, przyjaciół, miejsc pracy. Helmuta Klopfleischa zaś – od Herthy.

Za murem

Przez kilka pierwszych tygodni udawało się tęsknotę zagłuszać – w kilkadziesiąt osób fani Herthy ze wschodniego Berlina podchodzili pod prowizoryczny jeszcze mur. Słuchali w radiu relacji z meczów, stary stadion był zaś położony na tyle blisko granicy, że można było stojąc przy niej usłyszeć wiwatujące po golach tłumy. Z czasem jednak coraz częściej policja rozpędzała grupy zebrane pod murem, a ten stał się betonowy, na dobre odgradzając Klopfleischa i jemu podobnych od obiektu nazywanego Plumpe, czyli „ociężały”, „nieforemny”.

Dwa lata później stojąc pod murem nie mogli już nawet usłyszeć szczęśliwców, którym dane jest oglądać mecze Herthy z wysokości trybun. Klub przeniósł się na zachód, na wybudowany przy okazji Igrzysk Olimpijskich w 1936 roku Olympiastadion, na którym rezyduje do dziś.

Choć jednak Klopfleisch nie mógł na meczach swojego zespołu bywać regularnie, nie zarzucił miłości ani do niego, ani do piłki nożnej.

Ukochał je do tego stopnia, że kiedy jako sędziwy już mężczyzna otrzymał swoją teczkę Stasi, urzędniczka powiedziała mu: — Tu nie ma nic poza futbolem!

Lista jego piłkarskich przewin wobec Niemieckiej Republiki Demokratycznej była niesamowicie długa. Sam zresztą mówił dziennikarzowi i autorowi wielu książek z pogranicza polityki i futbolu, Simonowi Kuperowi, że kiedy w jedynym w historii starciu RFN z NRD wygrały Niemcy Wschodnie, w jego domu atmosfera była jak na pogrzebie.

— Reprezentacja NRD była do niczego! Zaledwie 5,000 osób przychodziło na mecze, a i tak sporą część stanowiły dzieciaki pakowane do autobusów i zwożone na stadion, które obejrzałyby cokolwiek — mówił.

Choć przecież nie mógł bywać w Niemczech Zachodnich, znał się tam z dziesiątkami piłkarzy, z najważniejszymi działaczami. I gdy tylko zespół z RFN miał grać za żelazną kurtyną, on wyruszał w ślad za nim.

Udało mu się dotrzeć na mecz Herthy Berlin, gdy ta grała w Poznaniu z Lechem. Wschodnioniemieckie władze wiedziały o tym doskonale, dlatego straż graniczna zawracała wszystkich zmierzających do Poznania jak leci. Klopfleisch wymyślił jednak fortel – zabrał ze sobą matkę i wmówił oficerom, że mama jedzie odwiedzić rodzinny dom, rzekomo położony po drugiej stronie niemiecko-polskiej granicy.

Na ten i na każdy inny wyjazd zabierał ze sobą uszytą przez mamę flagę. Chował ją w ubrudzonych smarem, zapasowych częściach do samochodu. Pogranicznicy mieli bowiem przykaz, by przeszukać jego auto od góry do dołu ze szczególną pieczołowitością. Helmut zaś wiedział, że nie lubią sobie oni brudzić rąk.

Przeszmuglowana koszulka

W Polsce był nie raz – w 1971 roku pojechał na przykład do Warszawy, by sprezentować pochodzącemu ze wschodu, z Drezna, trenerowi reprezentacji RFN Helmutowi Schönowi berlińskiego niedźwiedzia jako znak jedności miasta. Jak czytamy w książce Alana McDougalla „The People’s Game. Football, State and Society in East Germany”, wraz z selekcjonerem, masażystą Erichem Deuserem i asystentem Juppem Derwallem wznieśli z tej okazji toast za przyjaźń niemiecko-niemiecką wódką pitą z kubków na szczoteczkę do zębów.

Kolejnego niedźwiedzia sprezentował kilka lat później Franzowi Beckenbauerowi po meczu Czechosłowacja – Niemcy, za co po powrocie do kraju czekało go aresztowanie.

W areszcie lądował zresztą regularnie, regularnie był też przesłuchiwany. W 1981 roku porucznik Hoyer ze Stasi powiedział, że ma za każdym razem zgłaszać, że jedzie oglądać zachodni zespół piłkarski. Klopfleisch odparł jedynie, że w takim przypadku straci całą przyjemność i zainteresowanie meczem, bo i tak jest dość szczegółowo kontrolowany.

Władze widziały w Klopfleischu dysydenta. Wreszcie przydzielono mu „PM-12”. Kartę identyfikacyjną, która mocno ograniczała możliwość podróżowania, jaką w Niemcach Wschodnich miało około 60,000 osób. Przydzielano ją między innymi kryminalistom, w tym przestępcom seksualnym. Jego syna w tym czasie gnębiono w szkole, gdzie mimo wzorowych ocen, na świadectwie lądowały też adnotacje, że powinien być mocniej zorientowany w kierunku klasy robotniczej i chłopskiej.

Ale niemieccy ludzie piłki – przynajmniej ci z Republiki Federalnej Niemiec – mieli do Klopfleischa niesamowitą słabość. Helmut niedługo po powstaniu Muru Berlińskiego założył „Społeczność Herthy”, której spotkania odbywały się pod przykrywką grupy pływackiej czy kółka bingo. Regularnie pisał listy do władz klubu, odpowiedzi były zaś odczytywane na rzeczonych zebraniach. Nierzadko gościli na nich trenerzy czy oficjele Herthy. W latach 1961-90 nie było podobno prezesa, który nie zaszczyciłby fanów ze wschodniego Berlina swoją obecnością. Program meczowy Herthy zawierał zawsze krótką informację „klub skontaktował się ze swoimi kibicami ze wschodu”.

W domu Klopfleischa gościł też między innymi były prezes Bayernu Monachium, Fritz Scherer. Pod koszulą przemycił dla syna Helmuta koszulkę jego największego idola, Karla-Heinza Rummenigge, oczywiście podpisaną przez jednego z najwybitniejszych niemieckich napastników.

Można więc sobie wyobrazić, jakie uczucia towarzyszyły Klopfleischowi, gdy mur wreszcie runął. Gdy dwa dni później 15,000 kibiców ze wschodniego Berlina ruszyło na Olympiastadion, by szczelnie wypełnić obiekt drugoligowego wówczas klubu. — Atmosfera tego dnia była niesamowita. Hertha była w drugiej lidze, a jednak sprzedaliśmy 44 tysiące biletów, a kolejnych 15 tysięcy klub rozdał kibicom ze wschodniego Berlina. Stadion był pełen — wspominał na łamach „The Independent” ówczesny bramkarz berlińczyków, Walter Junghans.

Klopfleisch czerpał zaś ze swojej nowej wolności pełnymi garściami. Był między innymi na mistrzostwach świata w USA i we Włoszech, a także na mistrzostwach Europy w Anglii. Oczywiście bliżej zespołu niż normalni kibice, bo przecież zawodnicy – w większości pochodzący z RFN – znali go doskonale.

Zna go też doskonale każdy szanujący się kibic Herthy, która Klopfleischa traktuje jako jednego z najznakomitszych kibiców w swojej historii. „Fana zjednoczenia”, którego więzi z klubem nie przerwał nawet ponad stukilometrowy betonowy mur.

SZYMON PODSTUFKA

Źródła: Simon Kuper, „Cheering the enemy”, Alan McDougall „The People’s Game. Football, State and Society in East Germany”, The Independent, SvenskaFans.com, Financial Times, Der Tagesspiegel, These Football Times, HerthaBSC.de

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Niemcy

Niemcy

W Niemczech chwalą Grabarę. „Ma duży wpływ na kolegów”

Szymon Piórek
2
W Niemczech chwalą Grabarę. „Ma duży wpływ na kolegów”

Komentarze

2 komentarze

Loading...