Mijają kolejne tygodnie pandemii, a szalejący po świecie koronawirus i wywoływana przez niego choroba COVID-19 wciąż pozostają dla naukowców pod wieloma względami zagadką. Na szczęście o zagrożeniu wiemy już coraz więcej, choć nie zawsze są to pozytywne odkrycia. Adam Kucharski z Londyńskiej Szkoły Higieny i Medycyny Tropikalnej dowodzi, że zaledwie 10% osób zakażonych wirusem SARS-CoV-2 odpowiada za 80% zakażeń na całym świecie. Wedle badaczy mamy zatem do czynienia z tak zwanym super-rozprzestrzenieniem, na które podatni są ludzie zgromadzeni w dużych grupach, szczególnie w ciasnych miejscach.
Opowiada Kai Kupferschmidt z portalu sciencemag.org w artykule, którym na Twitterze podzielił się Paweł Mogielnicki:
– Kiedy 61 osób spotkało się na ćwiczeniach chóru kościelnego w Mount Vernon (Waszyngton), wszystko wyglądało zwyczajnie. Przez dwie i pół godziny członkowie chóru śpiewali, wcinali ciasteczka i pomarańczę, a potem śpiewali znów. Okazało się jednak, że jeden z obecnych na sali od trzech dni kiepsko się czuł. Cierpiał z powodu czegoś, co wyglądało na zwykłe przeziębienie, a okazało się chorobą COVID-19. W kolejnych tygodniach 53 członków chóry zachorowało, trzy osoby trafiły do szpitala. Dwie zmarły. Wiele podobnych przypadków super-rozprzestrzenienia odnotowano w różnych miejscach świata podczas pandemii COVID-19. (…) Jeżeli pracownicy sektora opieki zdrowotnej będą wiedzieć, w jakich okolicznościach może wystąpić ognisko wirusa, da im to możliwość zapobiegania takim sytuacjom bez konieczności zamykania dużych obszarów życia społecznego.
Co to oznacza? Ano nic dobrego dla tych, którzy w trakcie weekendu gderali, że mecze rozgrywane przy pustych trybunach pozbawione są wyrazu i emocji. – Raport na temat zajęć waszyngtońskiego chóru pozwala zdać sobie sprawę, że jest jedna rzecz łącząca różne przypadki grupowych zakażeń: przydarzają się one w miejscach, gdzie ludzie krzyczą lub śpiewają. Do przypadków zakażenia grupowego dochodziło podczas treningów zumby, ale już nie podczas znacznie mniej intensywnego pilatesu.
Gwenan Knight z LSHMT sugeruje nawet, że ciężki, głęboki, przyspieszony oddech zmęczonego człowieka może nieść ze sobą większe ryzyko zakażenia niż normalne, delikatne wdechy i wydechy.
Brzmi to wszystko niezbyt ciekawie w kontekście ewentualnego powrotu kibiców na stadiony. To oczywiście i tak melodia przyszłości, cholera wie jak odległej, ale nie da się ukryć, że puste trybuny to nie jest widok, który dodaje piłkarskiemu widowisku uroku i każdy chciałby, żeby fani jak najprędzej mogli ponownie zasiadać na widowni. O aspekcie finansowym nawet nie wspominamy, bo jest zbyt oczywisty. Pytanie tylko, czy nie spowoduje to powtórki z rozrywki?
Przypomnijmy sobie, co o słynnym spotkaniu Atalanty z Valencią mówił burmistrz Bergamo, Giorgio Gori:
– W tym czasie nie wiedzieliśmy jeszcze, co się dzieje. Jeśli wirus już krążył, to ponad czterdzieści tysięcy osób zostało zainfekowanych. Ludzie zachowywali się beztrosko i trudno im się dziwić. Nikt nie przypuszczał, że sytuacja zaraz może stać się tak zła. Ludzie cieszyli się. Tamtej nocy było między nimi tyle interakcji, tyle wspólności, tyle codziennych zachowań, które potem musieliśmy ograniczyć. A wszystko to na tak małej przestrzeni, w tak dużej grupie. A w tym czasie wirus skakał z osoby na osobę.
Tamten mecz Champions League okazał się być właśnie ogniskiem wirusa. Wprawdzie ze słów cytowanych wyżej badaczy wynika, że wielokrotnie większe zagrożenie niosą za sobą imprezy masowe organizowane w pomieszczeniach, niemniej powrót kibiców na stadiony w kontekście tych słów wydaje się niezwykle ryzykowny. I mowa tutaj nie tylko o perspektywie najbliższych paru miesięcy, ale być może również okresu znacznie dłuższego. No chyba że trybuny byłby zapełniane zgodnie z zasadami zachowania dystansu społecznego, a kibice otrzymaliby zakaz śpiewania, ale to wszystko scenariusze niezwykle trudne do zrealizowania. Wymowny jest tutaj choćby przykład z Korei Południowej. – Po złagodzeniu obostrzeń mężczyzna zakażony koronawirusem odwiedził kilka nocnych klubów w Seulu. Wśród osób, z którymi mógł mieć potencjalnie kontakt, zachorowało aż 170.
– Państwa, którym udało się sprowadzić liczbę zakażonych osób do niskiego poziomu powinny być teraz szczególnie wyczulone na przypadki super-rozprzestrzenienia – ostrzega Kupferschmidt. – Można łatwo wypuścić z rąk sukcesy odniesione w walce z chorobą.
fot. NewsPix.pl