Reklama

„Może Boniek zagrał taktycznie, żeby przedłużyć umowę na gorszych warunkach?”

redakcja

Autor:redakcja

19 maja 2020, 08:56 • 11 min czytania 3 komentarze

Wtorkowa prasa to echa nowego kontraktu Jerzego Brzęczka, dyskusja na temat zasadności obowiązkowej podgrzewanej murawy w I lidze, rozmowy o ostatnim sezonie z Jakubem Piotrowskim i Henningiem Bergiem oraz pierwsze wnioski i przemyślenia po powrocie Bundesligi.  

„Może Boniek zagrał taktycznie, żeby przedłużyć umowę na gorszych warunkach?”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Dopiero w sierpniu ma się okazać, kiedy odbędą się wybory nowego prezesa PZPN. Taką informację przekazał zarządowi Zbigniew Boniek.

(…) W ubiegłym tygodniu odbyło się posiedzenie zarządu PZPN. Bez decyzji w sprawie wyborów. – Oczywiście musi być uchwała co do terminu zjazdu, porządku obrad, ale nie jest to pilna sprawa. Mamy na to czas – zapewnia sekretarz generalny Maciej Sawicki. Wiemy jednak, że kwestia wyborów na zarządzie była poruszana, ale tylko w ramach wolnych wniosków. Piłkarscy działacze, którzy zjechali się z całej Polski, chcieli wiedzieć, jakie są plany, ale temat szybko uciął Boniek. Arbitralnie poinformował, że decyzja zapadnie dopiero w sierpniu.

To potęguje spekulacje, bo skoro prezes nie dąży do szybkiego przełożenia zjazdu wyborczego na przyszły rok, można podejrzewać, że dopuszcza możliwość wyborów jednak jeszcze w tym roku. Ale jaki miałby mieć w tym interes? Przecież w ten sposób straciłby władzę, zanim odbędą się przełożone na przyszły rok finały EURO. – Boniek pozwala sobie na odwlekanie decyzji, bo i tak wie, że wybory w tym roku się nie odbędą, ale zawsze będzie mógł ładnie powiedzieć, że czekał do ostatniej chwili, bo wcale nie zależy mu na utrzymaniu władzy, tylko na sprawnie przeprowadzonych wyborach w najrozsądniejszym i bezpiecznym terminie – zwraca nam uwagę jeden z ważnych działaczy.

Reklama

Jakub Piotrowski zaczął sezon od zdobycia Superpucharu z KRC Genk, a skończył spadkiem z ligi z Waasland-Beveren.

(…) Co poszło nie tak na początku sezonu w Genk? Rozgrywki zaczął pan w podstawowym składzie mistrza kraju i nagle przepadł.

Po wygraniu ligi trener Philippe Clement odszedł do Club Brugge, czyli klubu, którego jest legendą. Latem zastąpił go Felice Mazzu. Występowałem w wyjściowej jedenastce w trakcie okresu przygotowawczego i widziałem, że ten szkoleniowiec będzie na mnie stawiał.

I raczej tak było na starcie.

Zagrałem w wygranym 3:0 spotkaniu z Mechelen o Superpuchar, po trzech kolejkach ligi wskoczyłem do podstawowego składu. Zdobyliśmy w trzech meczach siedem punktów, w tym pokonaliśmy Anderlecht i zremisowaliśmy na wyjeździe z Brugge trenera Clementa. Po czym nagle przestałem się mieścić choćby na ławce. To był szok, nie spodziewałem się, że w ciągu kilku dni z boiska przeniosę się na trybuny.

W jaki sposób dowiedział się pan o tym?

Po rozgrzewce.

To znaczy?

W Genk wyglądało to tak, że trenerzy typowali kadrę meczową, w której było 21 zawodników z pola. Podstawowi zazwyczaj wiedzieli dzień wcześniej, że zagrają, ale resztę sztab szkoleniowy dopiero po rozgrzewce informował, kto siada na ławce.

Reklama
Co pan pomyślał w Charleroi, kiedy dowiedział się, że musi iść na trybuny?

Nie mogłem w to uwierzyć. Dla mnie to było cholernie trudne do zrozumienia. Pytałem się w myślach: „Dlaczego?”. Jeszcze na dokładkę stadion w Charleroi nie jest za fajny do siedzenia na trybunach. (śmiech) Ostatecznie musiałem to potraktować jako kolejne doświadczenie. Niespecjalnie miłe, ale jednak doświadczenie.

Siedem lat temu sir Alex Ferguson opuścił ławkę Manchesteru United. Klub do dziś nie może się po tym pozbierać.

(…) Przejście na emeryturę odłożył o 12 miesięcy. Początkowo chciał odejść wcześniej, ale cały plan popsuł mu Sergio Agüero, który strzałem w ostatnich sekundach meczu z QPR (3:2) w 2012 roku dał mistrzostwo Manchesterowi City. W takich okolicznościach sir Alex nie mógł tak po prostu zakończyć kariery. Taki już był – zwycięstwa sprawiały, że chciał kolejnych, ale porażki motywowały go podwójnie, po nich wracał jeszcze mocniejszy. Dlatego tamtego dnia zły i rozczarowany wrócił do domu i poinformował żonę Cathy, że poświęci jej więcej czasu dopiero za rok, gdy odbierze tytuł odwiecznemu rywalowi.

Ona musiała dowiedzieć się o tym jako pierwsza. Ferguson zawsze podkreślał, że to Cathy jest jedyną osobą zdolną do kontrolowania go. W tym małżeństwie to ona rządzi. Gdy w 2007 roku oboje przeprowadzali się do nowego domu, nie obchodziło jej, że w tym czasie Manchester Utd rozgrywał dwa przedsezonowe sparingi. Ferguson musiał je opuścić i pomóc w pakowaniu. Menedżer MU dostał też zakaz znoszenia do domu swoich trofeów, wszystkie musiał trzymać w gabinecie na stadionie. Nie mógł też czytać piłkarskiej literatury, bo dom to czas na odpoczynek, a nie pracę. Co nie znaczy, że odciągała męża od piłki. Wręcz przeciwnie. – Ona nie pozwala mi odejść z klubu. Codziennie wystawia mnie za drzwi o 7 rano i każe pracować. Nie zaryzykowałbym kłótni z nią – wspominał kiedyś. I dobrze, bo to przecież jej zasługa, że sir Alex nie zrezygnował z posady już w 2002 roku. Ferguson oficjalnie ogłosił wówczas, że przechodzi na emeryturę, Manchester United zdążył już nawet dogadać się z jego następcą Louisem van Gaalem. Ale ostatecznie po namowach żony Ferguson zrezygnował z tego planu, przyznając, że byłby to „wielki błąd”. Kibice Manchesteru United mogli być więc wdzięczni Cathy. Dzięki niej ich klub zdobył 5 tytułów mistrzowskich, Puchar Mistrzów, Puchar Anglii, Klubowe Mistrzostwo Świata i 3 Puchary Ligi więcej.

Zakończono sezon na Cyprze, gdzie Omonia Henninga Berga prowadziła w tabeli.

(…) To pana największy sukces od odejścia z Legii. Który tytuł ceni pan bardziej?

Są inne. W Omonii było trudniej o tytuł, bo przejąłem zespół w gorszym momencie. Do Legii przyszedłem w trakcie sezonu, gdy drużyna zajmowała pierwsze miejsce. Potem zrobiliśmy postęp. Zdobyliśmy mistrzostwo w wielkim stylu. To wspaniałe uczucie, w wielkim klubie wszystko jest większe. W Omonii tytuł był jednak bardziej wyczekiwany, więc radość kibiców jest niesamowita. A mogło być jeszcze lepiej. Doszliśmy do półfinału Pucharu Cypru. APOEL, który zdobył mistrzostwo siedem lat z rzędu, odpadł wcześniej z tych rozgrywek, więc mieliśmy realne szanse na podwójną koronę. Proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdybyśmy po nią sięgnęli. Byłoby istne szaleństwo. Zanim tu przyszedłem, to nie wiedziałem, że Omonia jest tak popularna. A to klub klasy robotniczej, gdzie jeździliśmy, wszędzie mieliśmy sympatyków. Gdyby nie przerwa, na nasze mecze przychodziłoby po 15–20 tysięcy kibiców.

W trzech ostatnich sezonach Omonia nie zakwalifikowała się nawet do europejskich pucharów, a teraz zdobyła mistrzostwo. Co pan musiał zmienić?

Przebudowaliśmy drużynę. Choć nasz budżet jest trochę niższy niż APOEL-u, to mamy dobrych piłkarzy. Nowi zawodnicy coś wnieśli. Zmieniliśmy sposób gry w obronie i w ataku. Zawodnicy zrozumieli, o co mi chodzi. Mają dobrą mentalność, chcą robić postępy. To pomogło osiągnąć wynik. Ważna była też atmosfera w klubie i wzajemna współpraca, od prezesa do magazyniera wszyscy się starali.

Macie jednak w kadrze wielu starszych zawodników.

Na Cyprze jest wielu doświadczonych obcokrajowców, dlatego tutejsze drużyny dobrze grają w pucharach.

SPORT

Jacek Bąk komentuje przedłużenie kontraktu z Jerzym Brzęczkiem.

Kontrakt z Jerzym Brzęczkiem został przedłużony i poprowadzi zespół na mistrzostwach Europy. Bez zaskoczenia?

– Oczywiście, że bez. PZPN podjął bardzo dobrą decyzję. Tak naprawdę jedyną słuszną. Selekcjoner wprowadził zespół do mistrzostw Europy, czyli osiągnął cel, który został przed nim postawiony. Dlatego powinien poprowadzić zespół na turnieju. W tej sytuacji wymiana opiekuna reprezentacji przed imprezą docelową, na którą awansował, byłaby rozwiązaniem niepoważnym, a nawet głupotą. Na jakiej podstawie? Przecież nie rozgrywamy meczów i – tak naprawdę – nie wiadomo, kiedy będziemy grać. Jak zatem mamy oceniać pracę trenera? Teraz przed Jurkiem Brzęczkiem kolejny etap. Ze względu na zaistniałą sytuację na pewno nie będzie miał łatwo.

Kilka tygodni temu Zbigniew Boniek powiedział, że przyszłość trenera Brzęczka może zależeć od jesiennych meczów w Lidze Narodów. Po co były takie słowa?

– Choć nie można powiedzieć tego jednoznacznie, bo nie znamy szczegółów, ale wszyscy prezesa Bońka dobrze znamy i mogło chodzić o taktyczną zagrywkę z jego strony. Np. o to, aby przedłużyć umowę na nieco innych warunkach finansowych, czyli trochę Jurkowi „obciąć”… Podkreślam jednak, że to tylko domysły.

Nawet Anglicy z wielką chęcią zerknęli na Bundesligę. Średnia oglądalność meczu Premier League w telewizji BT Sport wynosi 400 tysięcy widzów, podczas gdy derby Borussii Dortmund z Schalke oglądało średnio 500 tysięcy osób, ze szczytem ponad 650 tysięcy telewidzów!

Wiadome było, że największym wygranym całej tej sytuacji będzie telewizja. Mająca większość praw do transmisji Bundesligi na rynku niemieckim Sky (odpowiednik Canal+ w Polsce) w trakcie sobotnich spotkań zgromadził przed telewizorami 10,6 miliona widzów. W różny sposób można analizować oglądalność spotkań piłkarskich, ponieważ część osób oglądała specjalnie przygotowaną multiligę (średnio 2,45 mln), część oglądała spotkania udostępnione na kanale otwartym (5,36 mln), a część na kanałach kodowanych (3,81 mln). Fakt jest jednak taki, że Sky zanotowało kilkukrotny wzrost oglądalności względem „normalnej” soboty i w Niemczech jego widownia w grupie wiekowej 14-49 osiągnęła w najlepszym momencie ponad 60% udziałów w rynku. To tylko mecze sobotnie, tylko w jednej stacji i tylko w jednym państwie – a Bundesligę oglądano w miniony weekend w 160 krajach.

Do końca października 2021 roku pierwszoligowcy będą musieli dysponować systemem podgrzewanej murawy. Dziś nie ma jej osiem klubów i już w trwającym obecnie procesie licencyjnym muszą przedstawić swój plan na rozwiązanie tego problemu. Wątpliwości nie brakuje.

Obowiązek posiadania podgrzewanej murawy – czy też przynajmniej rozpoczęcia prac mających doprowadzić do jej powstania – jest o tyle skomplikowany, że zderzył się w czasie z okresem pandemii i wszelkimi jej konsekwencjami, jakie poniosą terytorialne samorządy. A to przecież na ich barkach w sporej mierze spoczywa zarówno utrzymywanie klubów, jak też – i to w stopniu jeszcze większym – utrzymywanie infrastruktury. Obecnie zaostrzanie wymogów licencyjnych ma prawo jawić się jako fanaberia, w dodatku dość kosztowna.

– Nikt nie przewidział, że dotknie nas koronawirus, który wywoła różne problemy. Może pewne kwestie należy odsunąć w czasie, spojrzeć bardziej liberalnie. Jedną z takich kwestii na pewno jest podgrzewana murawa. Bez niej można sobie poradzić, a bez wypłacalnych i lepiej zorganizowanych, profesjonalnie funkcjonujących klubów już nie – mówi Tomasz Lisiński, prezes Odry Opole, która w perspektywie najbliższych lat ma opuścić ul. Oleską i przenieść się na nowy stadion, dlatego wolałaby, by miasto nie musiało już inwestować w starą infrastrukturę. – Rozumiem intencje PZPN. Dążymy do profesjonalizmu. Miasta, samorządy finansujące sport, powinny mieć jednak teraz większe możliwości pomocy klubom, by odnalazły się w koronakryzysie, a obowiązek posiadania podgrzewanej murawy można by przesunąć na jakiś dalszy etap. Wiadomo, że jeśli ktoś zainwestował, to już ma taką murawę i ona jest na lata, ale teraz są dla klubów ważniejsze cele. Wszyscy wiemy, jak wyglądają w ostatnim czasie zimy. To daje do myślenia, czy mówimy o zasadnej inwestycji. Takie środki można by lepiej zainwestować: chociażby w rozwój szkolenia, akademie, boiska dla najmłodszych. W moim odczuciu to te obszary bardziej potrzebują dofinansowania i nakładów kilkusettysięcznych czy wręcz milionowych. Skoro jednak takie są wymogi, to zrobimy wszystko, by się do nich dostosować – zwraca uwagę szef klubu z Opola.

W tych trudnych czasach każde miłe wspomnienie jest na wagę złota. Dokładnie rok temu Piast Gliwice po raz pierwszy w historii zdobył mistrzostwo Polski, a tytuł – po długich i bolesnych 30 latach – wrócił na Górny Śląsk.

– Mistrza zdobył zespół bez gwiazd, po prostu kolektyw. Na tytuł zapracowało wielu ludzi, ale chcę podkreślić jedną rzecz – wygraliśmy nie tylko dlatego, że zdobyliśmy najwięcej punktów. Graliśmy w piłkę, prezentując dobry styl. Nikt nie powie, że braki nadrabialiśmy agresją, walką itd. W klasyfikacji fair play też byliśmy w czołówce, mieliśmy mało fauli i mało kartek – dodaje dyrektor sportowy Bogdan Wilk, który miał spory udział w budowie złotej drużyny. Dziś może chodzić z podniesioną głową. – Zmieniło się postrzeganie tego zespołu. Ja to widzę, słyszę i czuję. Dziś, gdy ktoś z nami gra, do nas przyjeżdża, to inaczej nas traktuje. Znaczymy więcej w futbolu. Dlatego cieszy nas, że znów jesteśmy w czołówce. Gramy ósmy sezon z rzędu w ekstraklasie, w tym czasie zespół zdobył mistrzostwo, wicemistrzostwo i trzy razy grał w europejskich pucharach. Myślę, że to więcej niż dobre osiągnięcie – dodaje dyrektor gliwiczan.

SUPER EXPRESS

Rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem po przedłużeniu umowy z Jerzym Brzęczkiem, do której odnosił się już u nas Mateusz Rokuszewski.

„Super Express”: – Niektórzy są zaskoczeni, że na tak długo przedłużył pan umowę selekcjonera.

Zbigniew Boniek: –Jeśli mam do kogoś zaufanie, to jest stuprocentowe. I tak jest w przypadku Jerzego Brzęczka. Gdyby to nie było sto procent, to byśmy się pożegnali. Ta decyzja jest logiczna.

– Ale jesienią jest dużo spotkań, zwłaszcza w Lidze Narodów. A co będzie, jeśli – odpukać – będziemy przegrywać mecz za meczem?

– Prezentuje pan w tym momencie typowo polską mentalność, już się pan zastanawia, co będzie, jeśli spadochron się nie otworzy. I tak u nas jest zawsze: jak powstanie jakiś plan, to zaraz Polacy szukają w nim słabych punktów,  zastanawiają się, jak to obejść. Ja tak nie myślę. Podjąłem decyzję, co do której jestem przekonany. Natomiast kontrakt kontraktem, ale wiemy, że piłkarze i trener po każdym meczu są pod ostrzałem…

GAZETA WYBORCZA

Krótki felieton Dariusza Wołowskiego o powrocie Bundesligi.

66 dni oczekiwania, a potem jednak rozczarowanie. Najbardziej spragnieni piłki kibice poczuli, jakby w eleganckiej restauracji kucharz zapomniał przyprawić ich ulubioną potrawę. Puste trybuny stadionów, na których wznowiła rywalizację Bundesliga, wyglądały posępnie. Gdy siedziałem przed telewizorem, miałem wrażenie, że dostaję tylko kiepski substytut tego, co nazywamy wielką piłką. Ciężko się to oglądało, słysząc echa pojedynczych okrzyków wypełniających pustkę. Byłem klientem, który zamówił jedno, a dostał przesyłkę z czymś zupełnie innym.

Trzeba jednak pamiętać, że gra bez publiczności jest kompromisem. – Kluby starają się ratować piłkę. Nie wybrzydzajmy – prosi Marco Reus, kontuzjowany piłkarz Borussii Dortmund. Najbardziej zagorzali fani proponowali nawet, by zawodowy futbol poczekał, aż stadiony znów będą się mogły zapełnić. To był romantyczny pomysł, ale doprowadziłby pewnie kluby do finansowej ruiny. Fani wrócą na stadiony nie wcześniej niż za pół roku – piłka jako show-biznes nie wytrzymałaby takiej próby. Za długo, by tkwić w niebycie.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy

Piotr Rzepecki
0
Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
4
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Komentarze

3 komentarze

Loading...