Bruno Labbadia jest dziewiątym trenerem Krzysztofa Piątka w zagranicznych klubach. Biorąc pod uwagę fakt, że to wciąż jego drugi sezon na obczyźnie, nie potrafimy wykluczyć, że mówimy o jakimś rekordzie, ale mniejsza o statystyczne ciekawostki. Chciałoby się, żeby Polak zaznał trochę stabilizacji i by poczuł zaufanie ze strony nowego trenera, co pewnie pomogłoby mu wrócić na elektryzujący ludzi poziom. Być może to wszystko jeszcze się wydarzy, ale na samym początku tej współpracy – że tak to ujmiemy – brakuje płatków róży pod nogami Piątka. W swoim pierwszym meczu niemiecki trener posadził go na ławie, a w ataku pozwolił pohasać Vedadowi Ibiseviciowi, który w sierpniu skończy 36 lat.
Przez poprzednich trenerów były reprezentant Bośni i Hercegowiny raczej był oswajany z tym, że lada moment emerytura. Po raz ostatni w pierwszym składzie widziany był w połowie grudnia, od tego czasu uzbierał ledwie 38 minut w ciągu czterech występach, siedem meczów w całości przesiedział na ławie. Ostatni gol? Mecz z Fortuną, na początku października.
Ale prócz tej złej wiadomości jest… jeszcze gorsza. Ten Ibisević był dziś najlepszym graczem na placu. Zdecydowanie najlepszym!
Pociągnął zespół z Berlina do zwycięstwa, jak za swoich najlepszych czasów ciągnął Hoffenheim. Można było mieć poważne wątpliwości, czy piłkarze stęsknili się za futbolem, niektórzy wyglądali tak, że dało się pomyśleć, iż raczej niekoniecznie, ale w tym samym czasie Ibisević zasuwał tak, jakby miał motor w dupie. Jeszcze w pierwszych kontaktach z piłką w szesnastce brakowało mu trochę wyczucia, bo raz w ostatniej chwili ściągnął mu piłkę nogi z Rudy, a następnie nie najlepiej złożył się do strzału, ale po tych próbach zaczął się koncert. Najpierw powinien zaliczyć asystę – nacisnął jednego z obrońców swojej byłej drużyny, wyłożył piłkę koledze, ale Matheus Cunha w prostej sytuacji walnął w Baumanna. Potem, już w drugiej połowie, sam został zatrzymany przez bramkarza gospodarzy, który końcami palców zbił jego strzał lewą nogą.
Jednak co się odwlecze, to… wiadomo. W 60. minucie 35-latek skorzystał z wrzutki Mittelstadta i głową zapakował piłkę do siatki. Zresztą tym samym podwyższył wynik, bo dwie minuty wcześniej Akpoguma niefortunnie interweniował po strzale Pekarika. A puentą tego świetnego okresu Herthy mógł być jeszcze jeden gol, ale tym razem Mittelstadt nie wykorzystał podania – a jakże – Ibisevicia (czyli Bośniak spokojnie mógł mieć też dwie asysty, a do tego odwalił kawał roboty w środku pola).
I w tym miejscu chcielibyśmy wam napisać, że pewną nadzieję na lepsze jutro jest fakt, że przynajmniej Cunha kopał się po czole. Jasne, to inny typ ofensywnego zawodnika niż Piątek, gra jako napastnik krążący za plecami dziewiątki, ale od biedy Polak i Ibisević mogliby też stworzyć duet. Niestety nie możemy tego zrobić. Brazylijczyk sporo co prawda marnował, ale potem w 74. minucie skręcił w bocznej strefie Akpogumę (najgorszy na placu) i strzelił bardzo ładną bramkę po indywidualnej akcji. Raczej trudno zakładać więc, że Labbadia, jeśli nie zdarzy się jakiś wypadek, zmieni swój pomysł na ofensywę w kolejnym meczu. Byłby szaleńcem.
Tym bardziej, że Piątek wszedł w 79. minucie i nie wrył się w pamięć. Raz został złapany na spalonym, raz dał się łatwo ograć, z czego była groźna sytuacja dla Hoffenheim, raz dobrze zgrał do Ngankama, ale ten się zamotał. W samej końcówce Polak dograł do Maiera, ale ten zza pola karnego walnął w słupek. Nie był to może kompletnie bezbarwny występ, ale zabrakło mocniejszego impulsu.
Hertha wygrała 3-0, wyglądała o niebo lepiej niż przed przymusową przerwą, po raz ostatni tak dobre występy zaliczała bodaj na przełomie września i października, czyli dawno. Czy musiało tak być? Nie do końca, z perspektywy atrakcyjności meczu trochę szkoda, że Hoffenheim zmarnowało dwie kapitalne okazje przy stanie 0-0 – w pierwszej połowie Bebou, a na początku drugiej Beier. Z drugiej strony… Co tu gadać, Hertha wygrała zasłużenie, proszę pana.
Hoffenheim – Hertha 0-3
Akpoguma 58′ (sam.), Ibisević 60′, Cunha 74′
Fot. newspix.pl