– Stawiajmy na młodych Polaków – apelują kibice. – Na starych Słowaków? – odpowiadają chorujące na głuchotę kluby. Wydawało się, że przepis o obowiązkowym młodzieżowcu odmieni nieco podejście do wystawiania zdolnych juniorów, ale wiele z ekstraklasowych ekip nadal idzie po linii najmniejszego oporu. Raport CIES Football Observatory pokazuje, że Ekstraklasa jest dopiero na 39. miejscu (na 93 badane ligi) pod względem procentu minut, które przypadają młodzieżowcom.

Prosta matematyka wykazuje, że z samego przepisu o młodzieżowcu zawodnikom z rocznika 1998 i młodszym przypada automatycznie około 9% czasu gry. Jeden musi być na boisku, zagwarantowane jest to przepisem. Siłą rzeczy więc dzięki temu zapisowi przeskakujemy w badaniach CIES sporą część stawki. Chociażby grecką Super League (7,7% czasu gry dla młodzieżowców), włoską Serie A (7,7%) czy węgierską NB I (5,1%). I oczywiście można pokusić się o wniosek, że część z tych zawodników wypełniających w lidze zapis o obowiązkowym młodzieżowcu grałaby nawet wtedy, gdyby tego przepisu nie było. Jeśli ktoś jest naiwny i wierzy, że tak by było – proszę bardzo. Natomiast nie możemy oprzeć się wrażeniu, że taki Bartosz Bida kopałby dziś w Wigrach Suwałki na wypożyczeniu, a nie strzelał gole na boiskach Ekstraklasy. A Przemysław Płacheta w pewnym momencie zostałby przesunięty na ławkę i za niego oglądalibyśmy jakiegoś Lubambo Musondę.
Polskie kluby dają młodzieżowcom 14,5% całkowitego czasu gry. Czyli średnio na boisku jest około trzech młodzieżowców na dwudziestu dwóch zawodników. Jak wypadamy na tle innych europejskich lig? Wyprzedzają nas: Słowacy, Irlandczycy, Estończycy, Łotysze, Słoweńcy, Mołdawianie, Czarnogórcy, Farerowie, Gruzini, Finowie, Szwajcarzy, Szwedzi, Duńczycy, Macedończycy, Chorwacji, Islandczycy, Ukraińcy, Rumuni, Belgowie, Ormianie, Francuzi, Serbie, Austriacy i Walijczycy.
A pamiętajmy, że przecież dziewięć procent z tych ponad czternastu należy się młodzieżowcom w Ekstraklasie z urzędu. Przypuszczamy, że gdyby nie ten zapis w regulaminie rozgrywek, to i prześcignęliby nas Rosjanie, Litwini, Norwegowie czy Czesi.
Wynik i tak ten wyraźnie zawyża Ekstraklasie Lech Poznań, który jest jedyną polską drużyną, która kręci się tuż za pierwszą setką klubów najchętniej stawiających na młodzież. W Kolejorzu zawodnicy U21 rozegrali w tym sezonie 28,9% możliwego czasu gry (prawie dwa razy tyle, ile średnia ekstraklasowa) i lokuje to lechitów na 109. miejscu na świecie. Oczywiście na liście badanych klubów są ekstrema jak Young Lions z Singapuru (81,1% czasu gry młodzieżowców), duńskie FC Nordsjælland (58,5%) czy University College Dublin z Irlandii (78%). Ale znajdziemy też przykłady, gdzie zdrowe stawianie na młodych piłkarzy idzie w parze z dobrymi wynikami – by wspomnieć tu Żylinę, Trenczyn, RB Salzburg, KRC Genk, FC Midtjylland, Lille czy PSV Eidhoven.
W Polsce gołym okiem widać też, kto na młodzież stawia, a kto rzuca na boisko młodzieżowca tylko z musu i to jeszcze przeklinając pod nosem. Bez patrzenia w statystyki byliśmy przekonani, że Piast Gliwce czy Śląsk Wrocław znajdują się w gronie tych, którzy idą po linii najmniejszego oporu. I nie pomylilibyśmy się.
Lech, Górnik, Zagłębie i Legia – o tych klubach śmiało można powiedzieć, że na młodych stawiają nie z konieczności, ale dzięki temu, że taką mają filozofię i mają tego efekty. Wielomilionowe transfery lubinian, poznaniaków czy warszawiaków nie biorą się znikąd. Bazując tylko na tych klubach możemy wymienić potencjalne wysokie zarobki na swoich młodzieżowcach: Karbownik, Jóźwiak, Białek, Puchacz, Gumny, Rosołek, Kamiński, Szysz, Marchwiński, Wiśniewski…
A w takim przykładowym Piaście – cóż, można chwalić gliwiczan za wyniki, ale doskonale widać po kadrze aktualnych mistrzów Polski, że to w żadnej mierze nie jest projekt długofalowy. Zaraz kończą się kontrakty lwiej części zespołu, potencjału sprzedażowego nie ma prawie żadnego i za chwilę będzie trzeba łatać dziury wypożyczeniami czy transferami piłkarzy z kartą na ręku.
Jako liga jesteśmy niewiele znaczącym ogniwem z piłkarskim łańcuchu pokarmowym. I im szybciej zrozumiemy swoją rolę, tym lepiej – z punktu widzenia ekonomicznego i sportowego. Pieniądz robi pieniądz, a u nas najlepsze pieniądze zarabia się na zdolnych Polakach. Sęk w tym, żeby dawać im szanse – nie z musu, nie „byle spełnić wymóg”. I żeby zarobioną kasę znów zainwestować w kolejnych Linettych, Szymańskich, Bednarków czy Kądziorów.
Ale do tego trzeba czegoś więcej niż egzystencji w czwartej dziesiątce rankingu UEFA i trzeciej dziesiątce lig europejskich dających najwięcej szans młodzieżowcom.
fot. FotoPyk
Ciezko patrzec stricte przez krajowe kryteria – najzdolniejsi mlodziezowcy z takiej Slowacji czy Łotwy są wysysani przez mocniejsze ligi z naszą włącznie. Ondrej Duda czy Rakels z najlepszych czasów wnosili znacznie więcej fajnej piłki niż Przemek Płacheta z Sebą Kowalczykiem, mimo że bardzo ich lubię i im kibicuję. Tymczasem Walukiewicz, Bielik, Milik wyfruwają z polskiej ligi w wieku juniorskim, a nie świadczą o zapaści polskiego szkolenia juniorów.
całe szczęście że wyjeżdżają za młodu, przynajmniej widzą od razu jak wygląda poziom piłki w Europie. albo się dostosują i nauczą vide Lewandowski (rok na ławce), Walukiewicz (1,5 roku na ławce?), Milik (2-3 lata na ławkach?), Zieliński albo dostaną po ryju jak Jach, Wolski, Furman.
Można też mieć pecha jak Michał Żyro. Miał papiery na granie, ale załatwiły go kontuzje
nasza liga jest bogatsza niż słowacka czy łotewska, ale nie powiedziałbym, ze mocniejsza…
Trudno właściwie rozsądzić, co jest głównym problemem tego spatologizowanego trupa o nazwie „polska piłka”. Nic nie działa. Lata porażek doprowadziły do wewnętrznego paraliżu na każdym poziomie i zakaźnego dziedziczenia wszystkich schorzeń. Zdrowa liga sama się napędza. Mini przykład mamy w siatkówce. Sukcesy generują pozytywny wizerunek i przede wszystkim stanowią bodziec do rozwoju działu szkoleniowego. Młodzi uczą się od doświadczonych zawodników i siłą rzeczy każde pokolenie dostaje ulepszone know-how. Słabszym trudniej dostać się na karuzele, bo standardy szkoleniowe są zawyżane. Nad wszystkim wisi sukces sportowy, który przyciaga zainteresowanie mediów, kibiców, i co znów najważniejsze, młodzież zainspirowaną możliwością kariery. To oczywiście przykład z siatkówki, sportu rządzącego się zupełnie innymi prawami i o innej skali. W piłce jest odwrotnie u nas. Ogólna atmosfera paździerzowatości i syfiastości sportowej spływa w dół. Gdzieś się lokalnie coś poprawia, ale to za mało na to, by dźwignąć w miarę szybkim tempie futbol w tak dużym kraju.
Moim skromnym zdaniem polska piłka powinna zejść na poziom pół-amatorski, czyli innymi słowy poważnie zejść z kosztów, by kasa która się kręci przy tym szemranym biznesie przepłynęła tam, gdzie jest najbardziej potrzebna, czyli w boiska treningowe, staże systemowe, szkolenia trenerów, bursy, zespoły treningowe i sztaby ogarniętych trenerów. Wszystko co istnieje tu dziś jest do zaorania – bo i po co toto żyje? Ani sukcesów, ani budowania wizerunku, nic. Żenada i dno.
System jednak ma skłonności do formatowania się w starym stylu, co widzimy już w tych dniach. Utrzymujemy go wszyscy kupując bilety na mecze, abonamenty i klikając w strony sportowe. W tym tempie zmian możemy się spodziewać ucieknięcia z dolnej trzydziestki Europy na – powiedzmy – dwudzieste któreś tam miejsce, co i tak jest upodlające gdzieś za jakieś dziesięć lat.
Umówmy się – żadna w miarę poważna liga nie wisi na samych młodzieżowcach. To trzeba robić, ale nie to jest żródłem naszej słabości. Te tkwią w szkoleniu, szkoleniu i jeszcze raz szkoleniu oraz zarządzaniu. Jeśli w naszych klubach nie zacznie się intensywnie trenować w dobrych warunkach, przy jednoczesnym ścisłym sicie selekcji odrzucającym – wiem, to brzmi źle, ale tak to działa w silnych ligach – słabsze jednostki. Wszyscy którzy nie nadają się do sportu wyczynowego powinni grać w niższych ligach mogących dostawać dotacje, ale pod warunkiem promowania młodzieży i płacenia im drobnych stypendiów.
Każde inne rozwiązanie będzie dalszą hodowlą patologii.
O czym my mówimy, skoro w takiej Jagiellonii mają hajs na wagony szrotu a nie mają na analityka czy skauta?
O czym my mówimy, skoro w Polsce nie ma klubu, który jest w stanie spełnić wizję trenera i ściągnąć do klubu zawodników których ten potrzebuje do swojej koncepcji? Wuja pierwszą taką szansę dostał w reprezentacji i co? I się okazało że wizji to on nie ma żadnej i powołuje po prostu tych samych co Nawałka + Bielika bo w gazetach pisali że dobry.
Na kurs UEFA Pro żeby pójść, trzeba chyba 2 lata przepracować niżej lub być ex piłkarzem (nie kumam tego warunku bo większość ex piłkarzy nie nadaje się kompletnie na trenerów patrz Boniek czy Hajto), a tam…nie płacą na czas, więc jak się rozwinąć jak się nie ma własnego zaplecza finansowego? Asystować w 2.lidze za frytki i jednocześnie podnosić kwalifikacje (za co?).
Analiza trafna w punkt, kasa jest ale trzeba ją mądrze wydawać, a na to nikt nie ma cierpliwości. Nawet jak się trafi prezes co by tak chciał, to zaraz kibice mu powybijają szyby jak klub będzie przegrywał i nie daj boże spadnie. Wtedy na taczkach wywiozą a rada nadzorcza zmieni prezesa żeby się kibolom przypodobać i mieć spokój. Kolejny prezes zaczyna od zera. I tak w kółko.
W Wiśle niestety nie za bardzo jest na kogo stawiać. Jest Buksa, był w tamtym sezonie Hoyo-Kowalski, ale to wyjątki. Efekt zaniedbania pana Cupiała, który wolał kupować piłkarzy, zamiast budować akademię i teraz można tylko tego żałować.
zastanawia mnie, czemu Hoyo grający poprawnie został z powrotem zrzucony do juniorów, przecież to jest cofanie zawodnika w rozwoju
a Piast śmieje się w twarz i mówi: Jestem Mistrzem Polski;)
i tak właśnie wygląda rzeczywistość kibia tu i teraz. nieważne że za rok zlecą z hukiem bo nie ma żadnego długofalowego planu.
Chyba zleci twoja cwelka. Piast i tak ich gromi regularnie: czy to 1 zespol czy rezerwy. Mistrz jest jeden prawdziwy Wielki Piast a teczowi mogą tylko marzyć o takim fachowcu na lawce i grajkach.
jaj trzeba a nie trzymania się stołka. Od trenera po prezesa
Ładnie to sobie ustawili Słowacy… Młodzi grają u nich, a starych na przyczepki i do Polski xD