Czy skoro urodził się w Jarocinie, to chodził na słynne punkowe festiwale w tym mieście? Jaka muzyka dominuje w szatni? Kto najbardziej imponował mu w szatni Pogoni? Czy Rafał Murawski i Marcin Robak faktycznie nie należą do typów pracoholików? W czym Czesław Michniewcz był pionierem? Czy Ireneusz Mamrot w Chrobrym był zbyt impulsywny? Jak czuł się, kiedy w Arce zesłano go do rezerw? Jak radzi sobie bez agenta? Od kogo dostawał smsy i jak poczuł się po hat-tricku w meczu ze Stalą Mielec? Czy Podbeskidzie niezmiennie mierzy w awans? Na te i na inne pytania w rozmowie z nami odpowiada pomocnik Podbeskidzia Bielsko-Biała, Karol Danielak. Zapraszamy.
***
Byłeś kiedyś na słynnym festiwalu w Jarocinie?
Słynny festiwal w moim mieście? W środku nigdy nie byłem. Za małolata chodziliśmy z kumplami pod festiwal. Zbierała się cała ekipa. Zatrzymywaliśmy się na drodze, z której wszystko było widać, ale do środka tego wszystkiego się nie pakowaliśmy. Pojechałem za to dwa lata temu czy tam rok temu, kiedy formuła festiwalu się zmieniła – już nie było tylko punka i rocka, zaczęli zapraszać gwiazdy innych gatunków muzycznych typu Quebo. Wcześniej ten prawdziwy, jarociński klimat sobie odpuszczałem.
Czyli rozumiem, że na co dzień bardziej rap niż punk?
Zdecydowanie.
Kogo sobie cenisz najwyżej?
Poznańskie klimaty. Paluch!
Rap to muzyka szatni.
Tak, w każdej szatni, w której byłem, przewijały się rapowe kawałki. Wiadomo, że jak jest coś akurat na czasie, to jest puszczane, ale generalnie powtarzają się utwory, które już wszyscy zdążyli sobie ograć i przesłuchać.
Na przestrzeni lat szatniowa muzyka motywacyjna zmieniła się i poszła w stronę rapu?
Nie, zależy, jakie osoby są w szatni. Zawsze będzie miejsce na gusta i guściki. Jedni lubią muzykę klubową, inni rap, a jeszcze inni disco-polo. Z reguły jest tak, że grane jest po kilka setów jednocześnie, żeby wszystkim dogodzić. Wiadomo, nie jest o to łatwo. Dwudziestu chłopa w szatni, dwadzieścia preferencji, nie każdy będzie usatysfakcjonowany, ale to zawsze jest ten sam krąg – rap, disco-polo i muzyka klubowa.
Skąd wziął się twój pseudonim „rosyjski gimnastyk”?
Pomysł trenera Michniewicza! Jego kreatywność w pełnej okazałości – „rosyjski gimnastyk” i „bułgarski sztangista”.
Brzmi poważnie.
Jestem sprawny. Salto zrobię bez problemu. Od małego miałem do czynienia z akrobatyką i gimnastyką, więc w sumie nic dziwnego.
Jesteś sprawniejszy od kolegów z szatni?
W każdej szatni radzę sobie najlepiej z gimnastyką. Amatorsko trenowałem akrobatykę i inne tego typu wygibasy na osiedlu, lubiłem temu poświęcać czas, ale nie oszukujmy się, to nie jest rzecz, która jest jakoś mega potrzebna w futbolu. Inni chłopcy tego nie potrafią, a bardzo dobrze grają w piłkę, więc nie jest to warunek konieczny do zrobienia kariery, choć na pewno się przydaje w kontakcie podczas gry.
Czyli podczas izolacji mogłeś się trochę nudzić, bo te wszystkie gimnastyczne ćwiczenia masz zgrane od a do z.
Nie nudzę się. Zawsze potrafię sobie zorganizować czas. Poza tym przez ostatnie tygodnie siedziałem w domu z ogrodem, więc miałem miejsce, żeby wyjść i coś sobie porobić, a nie tylko siedzieć w czterech ścianach.
To jest najdziwniejszy moment w twojej karierze piłkarskiej?
Nigdy nie spodziewałbym się, że coś takiego może nastąpić. I to nie tylko w karierze piłkarskiej, ale w codziennym życiu. Nigdy nie da się przewidzieć czegoś takiego. Tak to działa w każdej branży. Sami jesteśmy w szoku. Mecze przerwane, miesiąc w domach, plan na powrót, zaraz wracamy, właściwie to nie wiemy, czy ruszy liga. Dziwny okres.
Wcześniej na świat patrzyliśmy inaczej. Wiele dawnych problemów straciło dawną rangę, ale spytam cię tak: jeśli w lutym zadałbym ci pytanie o najtrudniejszy moment w piłkarskiej przygodzie, to co byś wskazał?
Kryzys związany z koronawirusem dotknął życia wszystkich, a takie problemy są indywidualne, inaczej rozpatrywane. Najgorszym okres mojej kariery był problem z przepukliną pachwinową. Nieprzyjemna kontuzja, która zaczęła się już w czasach Pogoni – ciężko było ją zdiagnozować, miałem nawracające bóle brzucha. Jeździłem od lekarza do lekarza, nikt nie mógł za bardzo powiedzieć mi, co mam zrobić, żeby nie czuć tego dyskomfortu. Trwało to aż do wypożyczenia do Zawiszy, gdzie tak mocno doskwierał mi ból, że aż zdecydowałem się na zabieg. Poza tym czasy, kiedy nie grałem. Najpierw w Pogoni, kiedy dowiedziałem się, że nie chcą już korzystać z moich usług, a potem w Arce, gdzie w ogóle nie dostałem żadnej szansy. Żadnemu zawodnikowi tego nie życzę.
Jesteś typem człowieka, który szybko denerwuje się, kiedy nie gra, kiedy nie dostaje szans, kiedy znajduje się w odstawce?
Na początku jest u mnie zdenerwowanie, ale z czasem staram się to wszystko analizować i podejść do tematu bardziej na chłodno. Ale oczywiście, w pierwszej fazie jest wściekłość. Z sytuacją w Arce, gdzie zostałem zesłany do rezerw, ciężko mi było się pogodzić, bo czułem, że na to nie zasługuję.
Do tego jeszcze wrócimy. Wchodząc do ekstraklasowej szatni Pogoni, byłeś przestraszony, bo jednak spotkałeś tak bardzo doświadczoną i mocną kadrę?
Wcześniej spędziłem zaledwie pół roku w I lidze, ale miałem to szczęście, że nie za bardzo interesowałem się polską piłką.
Co masz na myśli?
Już tłumaczę, po prostu nie śledziłem Ekstraklasy. Nawet w Jarocinie chłopaki się ze mnie śmiali, że rozmawiają o polskiej lidze, meczach w Ekstraklasie, a ja kompletnie nie byłem w to wkręcony, nie łapałem nawiązań. Nie kojarzyłem nawet zbyt wielu zawodników. I właśnie, jak przychodziłem do Pogoni, to nie znałem dużej części szatni. Wiedziałem, że są w niej Rafał Murawski i Marcin Robak, duże nazwiska, a poza tym niewiele więcej. Czułem się dumny, że jestem w Ekstraklasie. Oczywiście, to naturalne, bo to najwyższa klasa rozgrywkowa, fajna sprawa, marzyłem o tym od dzieciaka, ale skrępowany nie byłem. Nie było lęku, po prostu zadowolenie, może nawet duma.
Ktoś jakoś szczególnie ci zaimponował?
Oj, wiadomo, że właśnie Muraś i Robaczek. Te dwa nazwiska. Wcześniej nie widziałem takich zawodników na żywo. Przeżyłem efekt wow. Robaczek najlepszy napastnik, z jakim miałem okazję grać i trenować, a Muraś najlepszy zawodnik ogólnie, bez podziału na pozycje.
Ani Murawski, ani Robak to nie jest typ pracoholików.
Ludziom tak się wydaje, ale to nieprawda. Pozór. Oni sami śmiali się i w rozmowach marudzili, że nie chce im wychodzić na trening, ale to są wyćwiczone organizmy – wychodzili na trening i dawali z siebie absolutnie sto procent. Zawsze, jak na nich patrzyłem, to naprawdę imponowało mi to, że tyle lat są w piłce, a od początku do końca jadą na ostro, gdzie wcześniej w szatni żartowali, że kompletnie nic im się nie chce. Taki typ profesjonalistów, że nie ma odpuszczania. Bez tego nie doszliby tak wysoko. Ludziom tylko tak się wydaje, przypinają łatki, bo patrzą tylko na sam szczyt, na Lewego, na Cristiano, ale tutaj też była ciężka praca. Każdego trzeba poznać indywidualnie. O nich nie da się powiedzieć złego słowa.
Na twojej pozycji też była było w tamtej Pogoni paru niezłych grajków.
Kiedy przychodziłem, to przykładowo Patryk Małecki miał jeszcze kontuzję. Wyzdrowiał dopiero wraz z przyjściem Czesława Michniewcza. A wcześniej? Był Murayama i Kun. Normalna rywalizacja, wygrałem ją, zacząłem grać. Potem przyszedł Michniewicz, miałem być wypożyczony, miałem szukać sobie klubu. Nie chciałem. Zostałem. Walczyłem. Efekt? Wywalczyłem sobie skład. Pierwsze mecze nowego sezonu grałem w pierwszej jedenastce. A wtedy rywalizacja była jeszcze większa, bo wrócił już na dobre Mały, doszedł Miłosz Przybecki, a jednak stawiali na Danielaka, co też świadczyło o tym, że coś tam dobrego pokazywałem przez ten okres przygotowawczy, kiedy głośno mówiło się, że powinienem szukać wypożyczenia.
Rozegrałem sumarycznie 22 spotkania dla Pogoni w Ekstraklasie.
Dlatego mówię, że w Pogoni dostałem szansę.
Wykorzystałeś ją?
Jasne, że nie, mogłem wykorzystać ją dużo bardziej. Nie mam żalu do nikogo, żal mogę mieć tylko siebie. 22 mecze to wystarczająca liczba, żeby pokazać swój potencjał. Wyszło, jak wyszło, nie wykorzystałem tej szansy. Patrzę w lustro i tak sobie mówię. Wiem to.
Michniewicz lubi rzucić anegdotką, rozpocząć długą tyradę, rozbraja atmosferę, ale nie jest tak, że to szkoleniowiec bardziej reprezentacyjny niż klubowy? W sensie, że na dłuższą metę może trochę ten klub przegadać?
Jego anegdotki są absolutnie kultowe. Każdy znał trenera i każdy wiedział, czego spodziewać się, kiedy rozpoczyna się z nim rozmowę. Nie można zakładać, że raz, dwa, konkretnie i będzie po sprawie. Nie, nie, nie trener to gawędziarz, lubi monologować. Ale jego historii słuchało się świetnie. Nie sądzę, żeby kogoś przegadywał. Słuchało się go z uśmiechem na ustach.
Wdrażał u was sporo nowinek technicznych, z których teraz bardzo skrzętnie korzysta reprezentacja U-21?
Michniewicz wprowadzał tablety, multimedialne odprawy w hotelowych pokojach, drony latały na treningach, całe boisko było obklejone taśmami, żeby wyznaczyć sektory. Z tym wszystkim wcześniej się nie spotykałem. Wiadomo, że na początku wszyscy się trochę z tego śmiali, że co to, a po co to, jak to, ale teraz już raczej nie ma uśmiechów, bo tak jest w każdym klubie. Takich dron stał się codziennym widokiem w ośrodkach treningowych wszystkich drużyn. Taka jest prawda, że trener był pionierem, wiele rzeczy wprowadzał jako pierwszy.
Oszukiwaliście z oglądaniem tych personalnych materiałów prezentowanych wam na tabletach?
Nie, nie było takiej opcji. Jak coś dostaje się od trenera, to się to ogląda, bo nigdy nie wiadomo, kiedy padnie jakieś pytanie, a wtedy, uwierz mi, lepiej być przygotowanym. Z reguły to była analiza przeciwnika, odpowiednio jeden do jednego na danej pozycji, wiec trzeba było swoje wiedzieć.
A trener Mamrot w Chrobrym był trochę zbyt impulsywny?
Bliżej mu do typu ekspresyjnego niż spokojnego, ale cały okres, który spędziłem w Chrobrym u trenera Mamrota, był bardzo dobry, super nam szło, więc nie przypominam sobie, żeby miał powody do wybuchów, żeby na kogoś się mocniej uwziął. Raczej denerwował się przy gorszych meczach. Coś zrobiliśmy źle, to dowiadywaliśmy się o tym w szatni, ale to wydaje mi się całkowicie normalne. Akcja-reakcja.
Pokutowała taka opinia, że bywał zbyt nerwowy w Głogowie. Dlatego pytam.
Ambitny człowiek. Profesjonalista z profesjonalnym podejściem do zawodu. Dlatego też przez to wychodziło, że reagował impulsywnie, ale nigdy nie było tak, że do szatni wchodziło się, zasłaniając się ubraniami czy torbą, bo zaraz można było zostać skrzyczanym. Po ludzku. Jak przegrywaliśmy, to bywało gorąco, większej historii za tym nie ma.
Do Arki ściągał cię trener Smółka i wydawało cię, że widzi cię w składzie, ale kompletnie, tak jak wcześniej powiedziałeś, ci tam nie wyszło. Co więcej, po tym okresie uznaliśmy, że jeśli w tamtej Arce nie przebiłeś się do pierwszego składu, to ciężko będzie ci w przyszłości zakotwiczyć w Ekstraklasie, odgrywając tam ważniejszą rolę niż powiedzmy rezerwowy.
Smółka ściągnął mnie do Arki z Chrobrego, gdzie co prawda nie grałem na swojej nominalnej pozycji, a na lewej obronie, ale wydaje mi się, że radziłem sobie naprawdę dobrze.
Byłeś trochę zły, że grasz na lewej obronie?
Zacisnąłem zęby. Widziałem, że trener Niciński w Chrobrym tak mnie widzi od pierwszego treningu, więc musiałem się z tym pogodzić. To było trochę dziwne, bo nominalny lewy obrońca, doświadczony na tej pozycji przez całe życie, siedział na ławce, a pomocnik wskoczył w jego miejsce i grał tydzień w tydzień przez cały sezon. Ale nic, początkowo trudno było się przestawić, potem było już łatwiej, dałem radę, nie byłem zły. Jak gra się, to jest się zadowolonym.
A w Arce w pierwszym meczu Superpuchar Polski.
Tam byłem brany tylko jako boczny pomocnik. No dobra, na początku coś tam się mówiło, że mieliśmy grać wahadłami, jedno wahadło miało być moje, tam miałem walczyć o miejsce w składzie, ale przez ten cały czas, który byłem w Arce, to nie widziałem ani jednego ustawienia, które przewidywałoby taką pozycję. Cóż, bywa i tak. Na skrzydłach wybór zaś był taki, że brani pod uwagę byli tylko napastnicy. Przepracowałem cały okres przygotowawczy, grałem normalnie sparingi i kiedy wyszło, że jestem odpalony, to nawet kumple z drużyny się dziwili, bo nic wskazywało na to, że zostanę skreślony. Trudno, skasowano mnie, potraktowano, jakby mnie nie było. Nie wiem, dlaczego, bo na treningach wszystko było okej, normalnie, ale przez większość czasu nawet nie trafiałem do kadry meczowej. To boli piłkarza najbardziej. Od zimy 2019 zostałem przesunięty do rezerw.
Były jakieś opóźnienia w wypłatach?
Nigdy, nie było żadnych problemów z wypłatami.
Chociaż tyle, ale jeżdżenie na IV ligę musiało być frustrujące.
Jak dowiedziałem się, że jadę z rezerwami na obóz przygotowawczy, to byłem sfrustrowany. Nie da się ukryć. Pojechaliśmy tam w trójkę, właściwie w dwójkę, bo Marcus został w Gdyni, z Robertem Sulewskim jako ci przesunięci z pierwszej do drugiej drużyny. Wiedziałem, że nie jest dobrze. Czułem, że mogę tę rundę spędzić w rezerwach. Oj, czułem. Ale co? Trzeba było jakoś to przetrwać. Od razu złapałem dobry kontakt ze sztabem szkoleniowym drugiej drużyny. Przegadałem z nimi bardzo wiele godzin. Sami mi pomogli, a myślę, że dla młodych chłopaków też to było fajne przeżycie, żeby ze mną współpracować – mieli mnie chyba za autorytet, bo jednak byłem starszy, z doświadczeniem ekstraklasowym. Akurat na kontakty w rezerwach nie narzekam. Ale sam fakt, czekającego mnie półrocza na zesłaniu do rezerw, nieco mnie przygnębiał. Moja ambicja nie pozwalała na to, żeby się poddawać. Normalnie trenowałem. Normalnie ćwiczyłem. Normalnie się starałem. Zacisnąłem zęby. Na nic się nie obrażałem. I tyle. Może musiał być taki okres w życiu, żeby zrobić dwa kroki do przodu.
Jak ekstraklasowemu zawodnikowi gra się w IV lidze?
Jeszcze, jak graliśmy u siebie, na sztucznej i równej murawie, to nie było dramatu. Ale jak trzeba było jechać gdzieś na wyjazd i patrzeć na stan murawy, który bywał tragiczny, naprawdę tragiczny, to już zupełnie inaczej patrzyło się na swoją sytuację. Z podróży przywoziliśmy zazwyczaj maksymalnie remis, ale często było tak, że nasz mecz był po spotkaniu pierwszej drużyny, więc paru chłopaków z jedynki schodziło, niekiedy nawet siedmiu-ośmiu, co oznaczało, że to wszystko wyglądało naprawdę normalnie.
Próbowałeś rozmawiać o swojej pozycji z Jackiem Zielińskim?
Z trenerem Smółką nie rozmawiałem, a trener Zieliński przyszedł, jak zostało nam trzy tygodnie do końca ligi. Graliśmy mecz w rezerwach. Zeszło dziesięciu zawodników z jedynki i zdecydowano, że Danielak nawet nie będzie grał w rezerwach, do których został zesłany. Tak się jednak złożyło, że Goran Cvijanović coś sobie zrobił na rozgrzewce i wskoczyłem do pierwszego składu. W pierwszej minucie strzeliłem bramkę. Trener Zieliński akurat był na trybunach. Wszyscy zadowoleni po meczu. Wygraliśmy wysoko. Poszliśmy na rozmowy ze szkoleniowcem, ja z Robertem Sulewskim, obaj z dużymi nadziejami, bo jednak nowy trener woła zawodników z rezerw, więc naprawdę mogliśmy przypuszczać, że chodzi o przywrócenie nas do zespołu. Ale nie, tak się nie stało. Usłyszeliśmy, że musimy pracować dalej, że będą nas oglądać, monitorować, a potem zobaczą, co później, koniec, do widzenia. Zostały trzy tygodnie do końca sezonu, więc wielkich nadziei w nas ta rozmowa nie rozbudziła. Trenowaliśmy dalej…
Po takim okresie w IV lidze ciężko jest znaleźć oferty z I ligi, nie mówiąc już o Ekstraklasie?
Nie było łatwo. O Ekstraklasie nawet nie było mowy. W I lidze pojawiały się jakieś zapytania, jakieś rozmowy, paru agentów próbowało mi pomóc, ale nikomu się nie udało. W końcu trener Brede zadzwonił do mnie sam. Zaproponował angaż w Podbeskidziu. Znał mnie z czasów, kiedy on prowadził Chojniczankę, a ja grałem w Chrobrym. Obeszło się bez żadnego agenta. Do tej pory nie mam żadnego. Widzisz, da się załatwić sobie klub bez menadżera. Siedliśmy i dogadaliśmy się w dwóch rozmowach.
Potrafisz twardo negocjować?
Lata uczą. Poradziłem sobie. Swoje warunki narzuciłem, ale nie jestem jakimś wirtuozem stołu negocjacyjnego.
Obraz Podbeskidzia zakrzywiło kilka ekstraklsowych sezonów tego klubu, kiedy roiło się tam od starych Słowaków, a kultowe poniedziałkowe spotkanie Górnika z Podbeskdziem to już w ogóle przeszło do kanonu przeciętności i komiczności naszych rozgrywek.
Nie mam z tamtymi czasami nic do czynienia. Czasami tylko jakiegoś mema zobaczę, pośmieję się, ale rzeczywistość jest już zupełnie inna. Świat poszedł do przodu. Wiadomo, te pojęcia funkcjonują, do klubu przypięto pewną łatkę, ale z tego co widać i słychać, to już jest zupełnie inne Podbeskidzie. Kilka lat może zmienić bardzo dużo. Zupełnie inna polityka. Mogę mówić o tym co jest dzisiaj, a jest naprawdę bardzo dobrze. Klub jest mega dobrze poukładany organizacyjnie, przewyższa większość klubów z I ligi, ale to mało, bo uważam, że pod wieloma względami niczym nie ustępuje wielu zespołom Ekstraklasy. Dobrze trafiłem. Jestem zadowolony.
Przy wznowieniu rozgrywek, rozumiem, że awans jest celem, którego nawet nie ma sensu podważać.
Oczywiście, jesteśmy liderem I ligi. Musimy twardo stawiać na awans.
I pokonanie Warty.
Mamy lepszy bilans meczów bezpośrednich i z Wartą, i z Mielcem. Celem jest Ekstraklasa. Mówiliśmy to wiele razy i tak jest dalej. Chcemy wywalczyć tę ligę na murawie.
Czujesz się liderem zespołu?
Liderem może nie, są też inni, ale na pewno ważną częścią drużyny.
Hat-trick ze Stalą Mielec był najlepszym meczem w życiu?
Bez dwóch zdań.
Spodziewałeś się tego?
Szczerze? Do tego meczu nawet nigdy nie pomyślałem o jakimkolwiek hat-tricku. Nawet mi to nie przychodziło do głowy. Kiedy patrzyłem, jak Messi strzela hat-tricka za hat-trickiem, to po prostu traktowałem to jako coś, co robi on, a nie, że ja nigdy nie strzeliłem, może mi się kiedyś uda.
Była potem nieprzespana noc?
Noc nie, o którejś tam zasnąłem, ale trzy-cztery dni po meczu jeszcze telefon wibrował. SMS, telefon, wiadomość. SMS, telefon, wiadomość. SMS, telefon, wiadomość. I tak w kółko.
Gratulacje! Trzymaj się!
Dokładnie, nagle wszyscy przypomnieli sobie o moim istnieniu!
Ale to miłe.
Nawet, jeśli trochę śmieję się, że pisali czasami do mnie ludzie, z którymi ostatnie wiadomości wymieniałem pięć-sześć lat temu, to faktycznie jest to przyjemne.
Poczułeś satysfakcję, że znowu jesteś na powierzchni, znowu jesteś na poziomie, na którym te bramki coś znaczą?
Czy czułem, że jestem tu, gdzie powinienem być? Może nie, bo ambicje mam większe, ale ogólnie ta runda po prostu była dobra, bo pokazałem, że choć przez rok nie grałem w poważną piłkę na normalnym poziomie, to nie można mnie tak szybko skreślać. Po mega perturbacjach, potrafiłem wykręcić najlepszą rundę w karierze.
Stawiasz sobie za cel dobicie do 15 bramek?
Jak strzeliłem hat-tricka, to też nie stawiałem sobie za celu strzelenie dziesięciu bramek, więc teraz też nie zamierzam się blokować. To byłoby stawianie sobie limitów. Mamy cel drużynowy, jak będzie wszystko okej, będziemy grać i wygrywać, to będę strzelał i pozostanie mi się tylko cieszyć. Awans po pierwsze, wszystko inne, jak ma przyjść, to przyjdzie.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. 400mm.pl/Newspix