Zaraz miną dwa miesiące od zamrożenia polskiej piłki nożnej i mam wrażenie, że takiego szeregu zawodów nie mieliśmy nawet przy najbardziej efektownych europucharowych kompromitacjach. O ile zazwyczaj załamujemy ręce nad szeroko rozumianym zarządzaniem klubami czy piłkarską jakością zawodników, o tyle teraz to seria rozczarowań po prostu zachowaniem ludzi futbolu.
Nie zliczę ile razy czytałem – zwłaszcza na studiach, gdzie sport przedstawiano jako drogę do rzeźbienia pięknego ciała i szlachetnej duszy – o tym, jak to nasze środowisko rozwija i uwzniośla. Wszystkie akademie jak mantrę klepią, że nie zależy im tylko na zarobieniu pieniędzy za opędzlowanie małolata do dużego klubu wyszkoleniu dobrych piłkarzy, ale na wychowaniu przyzwoitych ludzi. Każdy prezes mówi, że pociąga go w sporcie adrenalina, ale też współzawodnictwo, chęć tworzenia, te nieliczne momenty satysfakcji, gdy cały stadion eksploduje po strzeleniu gola. Piłkarze przestali już mamić kibiców, że grają dla nich, ale jednak – cały czas przekonywali o najprzyjemniejszym z zawodów, o zamianie pasji w pracę i tak dalej.
Oczywiście te wszystkie baśnie o jakichś wyjątkowych wartościach od dawna można było traktować jako przybudówkę do biznesu, ale chyba nikt nie spodziewał się jak ogromna jest w piłce dysproporcja między tymi wszystkimi społecznymi funkcjami a twardym zarabianiem szmalu bez specjalnego oglądania się na cokolwiek poza złotówkami, euro i dolarami.
Jest tyle branż, w których zapanowała choćby szczątkowa solidarność. Szefowie, którzy decydują się przez parę miesięcy dopłacać do interesu z własnych oszczędności, pracownicy, którzy sami z siebie wolą obniżyć pensję, niż doprowadzić do wywrócenia się całej firmy. Kurczę, nawet raperzy rozkręcili własną akcję charytatywną, wielu z nich wpłaca sześciocyfrowe kwoty na rzecz walki z koronawirusem.
Tylko w piłce jak w lesie. Nie wiem, czy da się odnaleźć inną branżę, w której przez zaledwie dwa miesiące zdążyli się pokłócić ze sobą literalnie wszyscy, czasem dochodząc do totalnego absurdu – jak wczoraj, gdy część kibiców na Twitterze zupełnie serio rozważała scenariusz, w którym władze Wisły Kraków celowo zarażają zawodników, żeby storpedować start ligi. Jarosław Królewski od kilkudziesięciu godzin prowadzi tam swoją wojnę, ale w sumie mu się nie dziwię – do jakiego momentu doszliśmy, że ludzie są w stanie bardzo poważnie rozpatrywać, czy właściciel klubu nie ryzykuje zdrowiem, a może i życiem swoich pracowników? To totalnie skrajny przykład i na szczęście dotyczy głównie paru rozgrzanych emocjami kibiców, ale przecież boksowanie na krawędzi absurdu trwa nie tylko na Twitterze, ale też w gabinetach.
Sposób, w jaki rozwija się konflikt Janusza Gola z Cracovią to jest wielki wyrzut sumienia. Sposób, w jaki rozwijała się dyskusja o podziale z praw telewizyjnych – i moment tej dyskusji! – to jest wielki wyrzut sumienia. Sposób w jaki konstruowano i forsowano plan wznowienia rozgrywek, ale przede wszystkim z jaką arogancją zbywano wszelkie wątpliwości i pytania to jest kolejny wielki wyrzut sumienia. Od dawna wydawało się, że ten cały futbol to jest malutki las, w którym roi się od wygłodniałych wilków, ale wydarzenia z ostatniego miesiąca to już bardziej nora z wężami.
Dzisiaj na Weszło ujawniliśmy, że Ekstraklasa SA prowadzi negocjacje z Canal+, które mają zawierać prosty deal – wypłacacie w całości kasę za ten i przyszły sezon, w zamian przedłużamy kontrakt na obecnych warunkach. W Radzie Nadzorczej odbyło się głosowanie – Legia, Jagiellonia, Cracovia i Lechia wygrały z PZPN-em, Pogonią i Piastem 4:3. Pozostałe kluby, które nie mają swojego przedstawiciela w radzie, nie zostały nawet poproszone o opinię. To o tyle dziwne (dziadowskie), że przecież sezon ma zostać dograny, na co zresztą naciskały i naciskają przede wszystkim te bogatsze kluby. Walka o tę ostatnią transzę jest z jednej strony zrozumiała, z drugiej jednak zaczyna przypominać jakąś karczemną bitkę – już nie wystarczy przeć do grania spotkań, trzeba jeszcze na wszelki wypadek zabezpieczyć sobie wpływy na następny sezon, nawet jeśli długofalowo może to przynieść niekorzystne skutki.
Najgorszy jest jednak moment tych negocjacji, przedłużenia “kompromisu”, który tak naprawdę był przeforsowany wbrew woli ligowej większości. Dziś nikt o wolę ligowej większości już nawet nie pyta, negocjacje toczą się w najlepsze, jakby Ekstraklasa SA reprezentowała nie szesnaście, ale sześć spółek. O tym, że akurat jest pandemia i wypadałoby zachowywać się trochę bardziej solidarnie niż zwykle nawet nie wspominam, już się przyzwyczaiłem, że w przypadku środowiska piłkarskiego nadzwyczajna sytuacja na świecie to sygnał do wolnej amerykanki, a nie wyjątkowej empatii (choć trochę się rymuje i nawet brzmi nieco podobnie).
Już wcześniej toczyły się wojny o pieniądze, o to, kto ma płacić za testy, o to, czy nie powinniśmy inaczej podzielić ostatniej transzy, bo warunki w międzyczasie uległy drastycznej zmianie. Ale te obecne negocjacje, jeszcze wykonywane po cichu, niemalże w tajemnicy przed całym środowiskiem, to jest po prostu szczyt.
Bagno jest tak głębokie, że najchętniej wznowiłbym ligę od jutra, bo im dłużej trwa przerwa, tym większe obrzydzenie dla całego tego środowiska. Niby wiem, że tak jest wszędzie, ale jednak – gdzie indziej przynajmniej próbują się krygować. W Bundeslidze TOP 4 zrzuciło się i uzbierało 20 baniek dla reszty klubów ze szczebla centralnego, swoje gesty, choćby w postaci podzielenia się zyskami ze startu w przyszłorocznych europejskich pucharach, wysuwają Holendrzy czy Czesi. Wszędzie zdarzają się głębokie konflikty piłkarzy z prezesami, prezesów z innymi prezesami, władz ligi z władzami federacji i odwrotnie, ale mam wrażenie, że tylko u nas mają miejsce wszystkie te kłótnie jednocześnie i w dodatku są prowadzone w tak niesmaczny sposób.
Wszyscy wszystkich oszukują. Ci zaczynają trenować wcześniej, ci negocjować z piłkarzami, ci już kombinują jak poprowadzić ofensywę transferową, tamci celują w ugranie przy okazji najprzeróżniejszych interesów.
Dobrze, że orliki się odmrażają. Tam można popatrzeć na piłkę bez odruchu wymiotnego.