Reklama

Jak zaczęła tonąć Arka Gdynia?

redakcja

Autor:redakcja

29 kwietnia 2020, 14:12 • 14 min czytania 33 komentarzy

Nie sztuką jest zadłużyć klub, sięgnąć po trofea, a potem zbankrutować czy martwić się, co z tym fantem zrobić. Sztuką jest grać według zasad, bo jeśli wtedy zbudujesz coś ciekawego, później masz szanse pójść za ciosem i utrzymać się choćby blisko szczytu, nawet jeśli finansowo brakuje ci do najlepszych sporo. Nie ma wątpliwości: Arka taką szansę miała, ale została ona absolutnie zaprzepaszczona. Nie ma też wątpliwości, kto jest w największym stopniu winny: Włodzimierz i Dominik Midakowie.

Jak zaczęła tonąć Arka Gdynia?

Jeden z najniższych budżetów w lidze, a jednak. Puchar Polski w 2017 roku, Superpuchar w 2017 i 2018, dwumecz w europejskich pucharach – jeden, skromny, ale bez żadnego wstydu, żółto-niebiescy polecieli przecież dopiero w ostatnich sekundach starcia z Midtjylland. Do tego spokojne utrzymanie w rozgrywkach 17/18 – Arka miała siedem punktów przewagi nad kreską, kończyła sezon na lepszej pozycji niż rywale z Gdańska, ba, wcześniej istniała realna szansa, by co najmniej wyrównać swój rekord, czyli siódme miejsce z 1978 roku. To się nie udało, również przez problemy z bazą, co zimą utrudniało przygotowania (o czym później).

Czy Arka była więc przed przyjściem Midaków klubem idealnym? Absolutnie nie, bo w idealnym świecie dla piłkarza nigdy nie brakuje posiłku, piłkarz ma zawsze odpowiednią koszulkę na mecz, ale błędy to rzecz ludzka. Natomiast błądzić ciągle z tą samą niezmąconą niczym pewnością siebie to już głupota, za którą Arka teraz płaci.

– W krótki czas zaprowadzono rodzinny, mały, ale porządnie zarządzany i wypłacalny klub na skraj bankructwa – takie zdania dzisiaj słychać w Gdyni.

Lipiec, 2017 roku. Wtedy to się wszystko zaczęło, bo to właśnie wówczas ogłoszono, że Dominik Midak przejmuje stery w Arce. Z jednej strony dziwiono się, że tak młody chłopak może prowadzić klub w Ekstraklasie, ale i on zapewniał, że sobie poradzi, a i też głupio było patrzeć w PESEL, skoro dużo starsi od niego odstawiali różne cyrki. Młody, ale zdolny. Zakładano.

Reklama

– Rozmawiałem już z prezesem Wojciechem Pertkiewiczem i najważniejsze jest dobro klubu i spokój zawodników. Nie będzie żadnej rewolucji. Nie pcham się na afisz. Nie będzie więc pustych obietnic w wywiadach. Zmiany są nieuniknione, ale przed nami początek sezonu i teraz najważniejszy jest spokój drużyny – zapowiedział na początku swojej przygody z klubem Midak.

I… rzeczywiście tak było. Owszem, Midak udzielił paru wywiadów, ale nie padały tam kontrowersyjne tezy i faktycznie w Gdyni wspominają, że Midak początkowo stał nieco z boku i uczył się klubu. Zespół grał raz lepiej, raz gorzej, ale jak zostało wspomniane, po 20. kolejce był szósty w tabeli, więc wystarczy spojrzeć, gdzie jest teraz po 26.. Walczy o życie, być może gdybyśmy wciąż grali, tego życia by już nie było (bo i gdzie szukać optymizmu).

Natomiast po pierwsze w Gdyni nie do końca podobało się to, jak gra Arka. Nie był to futbol piękny, ale skuteczny.

4:1 z Jagiellonią.

5:0 z Sandecją.

4:0 z Bruk-Betem.

Reklama

1:0 z Legią.

Jak grać pięknie z Siemaszką, Piesiem i Jankowskim? Tego nie wiemy, ale w Gdyni tego chciano. Ponadto przyszła zima, a zimy w Gdyni były wówczas o tyle trudne, że nie było gdzie trenować. Ktoś powie, że przesada, ale jeśli piłkarze przed jednym z meczów muszą zagrać w koszykówkę na hali, bo inaczej nie będzie zajęć, to mówimy o pewnej patologii. Co więcej, trener Ojrzyński nie pudrował trupa i mówił otwarcie, że jest źle.

– My bazujemy na pracy, rzetelności. Myślę, że to jest następny ruch dla PZPN-u, by wymagania zwiększyć o pełnowymiarowe podgrzewane boisko trawiaste. Wy dziennikarze nas oceniacie, porównujecie do najlepszych, a my nie mamy podstawowych narzędzi pracy. Piłki mamy, ale boisk nie mamy. Wiem, że kilka takich klubów jest w Ekstraklasie, a te zespoły z lepszą bazą mają ułatwione zadanie. Niektórzy mają też trochę szczęścia i lepszy klimat – opowiadał Ojrzyński, co się w klubie nie podobało.

Trener wiedział już po przegranej w Kielcach w Pucharze Polski, że może być po nim. Właścicielom bardzo był nie w smak fakt tej porażki, tym bardziej że udział na Narodowym kalkulowano jako w miarę pełny wpływ. Wówczas, jak wspominał Ojrzyński, wywiązał się taki dialog:

– Będziemy musieli poważnie porozmawiać.

– Czekam. Jeszcze nigdy poważnie nie rozmawialiśmy.

Do rozmowy nie doszło, ale Ojrzyński dostawał sygnały, że w klubie dzwoni się po trenerach i mimo ogrania Korony w rewanżu, awansu na Narodowy, utrzymania, umowa ze szkoleniowcem nie została przedłużona.

I wjechał na białym koniu on. Zbigniew Smółka. Mędrzec, gawędziarz. Gdyby jego drużyna grała tak dobrze, jak pan Zbigniew o tym opowiadał, dzisiaj Arka zastanawiałaby się, czy Liga Mistrzów wznowi granie, bo trzeba jednak ten Juventus pyknąć.

Otwarcie mówiono: mamy grać ładnie. Mamy grać ofensywnie. Mamy wygrywać. – Zależy mi na tym, żeby Arka w przyszłości prezentowała futbol bardziej atrakcyjny. Dziś gramy piłkę opartą o walkę, i to jest OK, natomiast jeśli chcemy pójść dalej, rozwijać się, przede wszystkim budować zawodników, musimy być bardziej kreatywni na boisku – mówił Midak w „Piłce Nożnej”.

I pomysł Smółki kupiono. Pertkiewicz wspominał: – Propozycja, by porozmawiać ze Smółką, wyszła chyba od Dominika i przed podpisaniem kontraktu spotkaliśmy się z trenerem kilkukrotnie. Powiem tak: dobrze to w tych rozmowach wyglądało. Później czyny i słowa nieco się rozjechały na kilku poziomach. Były inne opcje, jedna zagraniczna, spotykaliśmy się wspólnie z Dominikiem Midakiem i Piotrkiem Włodarczykiem z kandydatami i wspólnie podjęliśmy decyzję, że to, co trener Smółka nam rozrysowuje, to się trzyma kupy i fajnie wygląda. Kiwaliśmy do siebie głowami, że jest dobrze, ale okazało się, że się pomyliliśmy.

No bo ile tych dobrych meczów za Smółki było? Początek z Legią w Superpucharze, pamiętne są starcia z Wisłą Kraków i Miedzią, 4:1 i 4:0, a tak to jesienią raczej nic ponadto, co zrobił Ojrzyński. Tyle że ciągle wisiało to widmo ładnego grania, które raczej rzadziej było widać, niż częściej.

Trudno powiedzieć, że wówczas w szatni istniała jakaś większa wspólnota. Jankowski strzelił siedem goli jesienią, więc chciał podwyżkę, a jak mu odmawiano – pojawił się element tak zwanych much w nosie. Janota też grał nieźle, więc chciał z kolei wyjechać, ale musiał zostać na jeszcze jedną rundę. Jak można usłyszeć, zarysowywała się coraz większa granica między obcokrajowcami a Polakami, nici porozumienia raczej nie było, z nowych twarzy starał się te dwie grupy łączyć tylko Maghoma.

Nie pomagał Smółka. Umiał piłkarzowi powiedzieć, że jest kozakiem i idziemy podbijać świat, by następnie o tym samym zawodniku wypowiadać się już najgorzej, gdy rozmawiał z kimś innym.

No i Smółka wszystko wiedział najlepiej.

O ofensywnym stylu gry:

– Co to znaczy, że ten trener chce grać w piłkę, a ten nie chce? Nie, każdy trener chce dominować i posiadać piłkę, bo jak masz piłkę, to nic ci się nie stanie. Oczywiście, są fazy przejść, defensywa, ofensywa – wszystko jest ważne. Ale każdy chciałby dominować, naprawdę. To żadna filozofia, o której mówi się i pisze tak wiele.

Po przegranej z Piastem:

– Piast, nawet grając w przewadze, miał trudności ze zdobyciem gola. Znakomitą dyspozycję zaprezentował dzisiaj Pawel Steinbors. Uważam, że bramka, którą strzelił Piast, padła po dosyć przypadkowej akcji. My natomiast przeprowadziliśmy kilka ciekawych kontrataków.

Po przegranej z Jagiellonią:

– Uważam, że zagraliśmy najlepszy mecz w sezonie.

Po przegranej z Koroną:

– Nie graliśmy w piłkę i Korona nie chciała w nią z nami grać.

Po 0:0 z Cracovią:

– Nie zagraliśmy słabego spotkania.

Po tym, jak Arka przegrywała mecz za meczem wiosną:

– Zdaję sobie sprawę, że to nie jest Arka z listopada czy grudnia. Bronię swoich piłkarzy, z którymi jedziecie jak z furą gnoju. Po mnie możecie, ja biorę odpowiedzialność. Powiem tak: w ocenie mojej i mojego sztabu Adam Deja był najlepszym piłkarzem Arki w rundzie jesiennej. Ile razy go doceniliście? Ja zawsze będę bronił swoich piłkarzy, odpowiedzialność bierze trener. Natomiast uważam, że mieliśmy naprawdę dobre momenty na Lechu, widziałem, że drużyna daje z siebie wszystko, walczy, chce wrócić na dawne tory. Daliśmy w tym sezonie wiele spotkań, w których Arkę oglądało się z przyjemnością. Ja się nie będę chował, rozmawiam z wami po męsku, ale dzisiaj gościem powinien być trener Fornalik.

No ale właśnie… nosa do piłkarzy też czasem brakowało. Owszem, transfery Janoty i Deji były fajne, natomiast błędów potrafimy wskazać o wiele więcej. Transfer Banaszewskiego ze Stali Mielec. Fatalne potraktowanie Da Silvy, który miał być szóstym czy siódmym skrzydłowym z kolei do grania, a konkurencja naprawdę nie była mocna (poza tym Marcus to ikona klubu i iść z nim na wojnę, to głupota).

A kto wyrzucił Klimczaka? Smółka. Potem Klimczak nieźle odnalazł się w ŁKS-ie, a Arka została z Olczykiem jako alternatywą. O Olczyku Janusz Kupcewicz mówił, że nie można go nazywać piłkarzem i my jakoś Kupcewiczowi ufamy w tej sprawie.

– Trener Smółka absolutnie nie przyjmował do wiadomości tego, co mówili mu inni. Był przekonany, że zawsze ma rację, bo sam wszystko robi najlepiej. Oczywiście pewność siebie jest ważna, ale jest cienka granica między pewnością siebie a megalomanią – mówił Michał Nalepa na portalu arkowcy.pl.

Efekt był taki, że Arka pod wodzą Smółki nie wygrała meczu od listopada do kwietnia i dopiero wtedy, przed derbami z Lechią, postanowiono go pożegnać. Gdyby to zależało od Pertkiewicza, zwolnienie nastąpiłoby dużo szybciej, ale Midak Smółce ufał momentami i bezgranicznie. Smółka mógł więcej, on przecież też narzekał na bazę zimą, więc gdyby Ojrzyński robił takie wyniki i dołożył do tego krytykę klubu, miałby wypowiedzenie na biurku w okolicach lutego.

Smółka nie. Ba, Smółka jeszcze długo po zwolnieniu pozostawał w kontakcie z właścicielem, który radził się go jak postępować. Jak można pytać o to gościa, który popełnił tyle błędów… Znów nie wiemy.

Ostatecznie Smółka skończył swoją przygodę – przynajmniej trenerską – w klubie w sposób dziwaczny, tak trzeba nazwać moment, w którym piłkarze na kartkach typują skład na mecz z Lechią.

I tak naprawdę wydaje się, że postać Smółki na dobre zachwiała gdyńską konstrukcją. Oczywiście to nie jest tak, że Smółka jest wszystkiemu winien, ale fakty są proste:

– to pod wodzą tego trenera Arka zaliczyła ogromny sportowy dołek,

– to Smółka podzielił Pertkiewicza i Midaka.

Ten pierwszy po wyczekiwanym zwolnieniu trenera jeszcze jakoś funkcjonował w klubie, ale już czuł, co się święci.

– W lutym-marcu były pierwsze sygnały przy okazji rozstania z trenerem Smółką. Pomiędzy właścicielem a zarządem rozchodziły się drogi co do momentu zakończenia współpracy z trenerem. Ja byłem zwolennikiem dużo wcześniejszego pożegnania z różnych względów, nie tylko sportowych. Dominik miał inny pomysł i skończyło się tak, jak się skończyło. Współpraca wróciła na dobre tory, ale to nie była już ta sama relacja. Coś wisiało w powietrzu – mówił Pertkiewicz.

W końcu zastąpiono go Grzegorzem Stańczukiem i nie było to żadne zaskoczenie dla odchodzącego prezesa.

Zanim natomiast o Stańczuku, warto przywołać Jacka Zielińskiego, który został potraktowany w klubie bardzo źle. Zwrócono się do niego w momencie, gdy Arka była nad przepaścią i on ją z tej drogi zawrócił. Ale znów: to nie był trener z tej wymarzonej bajki, z tej gdyńskiej tiki-taki, która miała zawojować polski futbol. Dlatego, gdy na początku kolejnego sezonu było słabiej (ale znów nie najgorzej), trenera bez żalu pożegnano.

W ścisłym kierownictwie klubu można było usłyszeć zarzuty, że Zieliński ma przestarzałe metody treningowe, a Arka jest przecież nowoczesna i kto to widział.

Nie zwrócono niestety uwagi, że do klubu ściągnięto komediantów. Że klub ma wciąż właściwie jednego skauta, Janusza Kupcewicza (sporą część zimowego okienka spędził w USA, bez związku z transferami). Że pomagać miał ktoś wyciągnięty z YouTube’a. Winny był Zieliński, tak to sprzedawano kibicom.

Nie pasował do koncepcji nowej Arki, którą ogłoszono z przytupem, wtedy, gdy odszedł Pertkiewicz, wtedy, gdy zatrudniono Grzegorza Stańczuka i ściągnięto Marko Vejinovicia. Z tym drugim klub zaszalał, dając mu kosmiczną pensję. Odchodzący prezes w wywiadach jeszcze wierzył, że są na to środki, że Midakowie wreszcie w Arką zainwestują i dlatego postanowiono pójść tak szeroko z Holendrem, przebijając ofertę Zagłębia Lubin.

Stańczuk nie zaczął swojej prezesury od udzielenia szeregu wywiadów, tylko zabrał się za przygotowanie planu, jak w kilka lat Arka ma stać się solidnym klubem, który nie zaatakuje mistrzostwa, ale będzie umiał ładować się regularnie do górnej ósemki. Ten plan zakładał na przykład budowy boiska pod balonem – bańkę mieliby dać Midakowie, a bańka pochodziłaby z funduszy rządowych, tak można to dziś robić i inne podmioty z tego korzystały.

Ogólnie Midakowie mieli pompować w klub około dwóch milionów złotych rocznie. Z perspektywy szarego człowieka bardzo dużo, z perspektywy właściciela klubu bardzo mało (tym bardziej, jeśli dajesz ponad sto tysięcy miesięcznie Vejinoviciowi).

Plan wreszcie został przedstawiony, natomiast nie doszło do jego akceptacji. Chcąc nie chcąc, Rafał Żurowski wysypał się dlaczego:

– Pokazaliśmy i zaprezentowaliśmy im ten plan dopiero na przełomie listopada i grudnia. Niestety, w międzyczasie, odkąd przyszedł prezes, do zaprezentowania tego planu dużo zaczęło się dziać – bardzo złe wyniki, co z kolei sprawiło, że nienawiść w stosunku do właściciela wróciła, bo wybrzmiewała ona już w poprzednim sezonie. Transparenty, krzyki, nawoływania wobec Dominika i Włodzimierza Midaków wróciły na stadion i przetoczyły się przez całe środowisko Arki Gdynia. Natomiast nie było to nic nowego. Problem w tym, że doszły do tego te wyniki i sytuacje związane z sędziami.

Żurowski nie chciał w tamtej rozmowie wprost przyznać, że Midakowie rzeczywiście obrazili się na sędziów i stąd ta niechęć do inwestycji, ale tak w istocie było. Stańczuk przekonywał ich, że sędziowie mogą wpłynąć niechcący na jeden, drugi, trzeci mecz, ale na długofalowy plan nie mają żadnego wpływu i głupotą jest obrażać się na rzeczywistość. Midakowie niestety nie chcieli słuchać, a dowodem ich wściekłości na arbitrów dostarczali sami, choćby za sprawą Twittera:

Stańczuk zrezygnował, bo tak już jest, że poważny facet nie chce współpracować z niepoważnymi.

Z tego samego powodu finansowanie wstrzymało miasto i właściwie stało się jasne, że w Arkę zainwestowali ludzie nieodpowiedzialni. A właściwie może „zainwestowali” to złe słowo, bo od początku bycia w Arce Midakowie nie wyłożyli z własnej kieszeni ani złotówki. Klub funkcjonował, bo był zbilansowany, ale w momencie, gdy zaczęto bić rekordy pensji, dawać takim ogryzkom jak Busuladzić po kilkadziesiąt tysięcy złotych, wszystko runęło jak domek z kart.

Postawiono na PR, nie na rozsądną pracę. Od początku trzyletni kontrakt dla Vejinovicia budził wątpliwości, bo o ile na półrocznym wypożyczeniu piłkarz chciał się wypromować, o tyle teraz nie ma ku temu powodów. Czy gra źle? Nie. Czy gra gorzej niż wtedy? Tak. Czesław Boguszewicz, zdobywca z Arką Pucharu Polski w 1979 roku zarzuca mu brak zaangażowania.

Zresztą w Arkę, a właściwie we władze Arki, biją dzisiaj wszyscy. Wspomniany Boguszewicz dla Przeglądu Sportowego:

– Panowie Midakowie już nawet boją pokazywać się w Gdyni i wcale się nie dziwię. Nagrabione mają tutaj niesamowicie. Konflikty właściciela z kibicami zdarzają się w różnych klubach, ale akurat oni nie mają żadnego argumentu, który by ich bronił.

Pertkiewicz dla Polsatu Sport:

– Nie ma mnie w klubie ponad pół roku, ale plik Excel działa i porobiłem pewne symulacje. Wygląda to… słabo. W Arce problemy się kumulowały i w końcu eksplodowały. Chciałem wierzyć i po rozstaniu z klubem w wywiadach podkreślałem, że cieszę się, że plan jest ambitniejszy, przychodzą teoretycznie lepsi zawodnicy, drogie transfery i tak dalej. Podkreślałem podwójną linią, że mam nadzieję, że powstał plan na finansowanie tych ruchów, bo wcześniej przyjęty budżet był zbilansowany, ale nie obejmował tych kosztów. Rezygnacje w zarządzie i radzie nadzorczej, wycofanie się kilku wieloletnich partnerów w tym największego – Miasta Gdynia, pokazują, że kłopoty są potężne. Powiem tak – naiwna dusza chciałaby wierzyć, że jest plan na uratowanie. Później odpalam plik finansowy, analizuję sytuację okołosportową i rozum zaczyna przeważać nad duszą.

Kibice Midaków nienawidzą. Nie można się oczywiście godzić na ich różnego rodzaju przedsięwzięcia, natomiast faktem jest, że Midakowie nie zrobili nic, by zasłużyć na szacunek. Skoro olewasz nawet walne zgromadzenie, tak istotne z punktu widzenia funkcjonowania klubu, to co trzeba o tobie myśleć?

Nie ma już trenera Rogicia. On odejść chciał już zimą, kiedy widział, co się święci, bo apelował o wzmocnienia, a wydaje się, że dostał tylko jedno poważne: Mihajlovicia. O pozostanie wówczas Rogicia prosili piłkarze, którym trener wydawał się dobrym fachowcem. No ale tak czy siak, już go nie ma.

Są za to długi i znaki zapytania. Siedem milionów dziury w budżecie, sam wspomniany Vejinović wykreował dwie bańki zadłużenia. Brak pensji, bo z czego płacić, skoro wycofują się sponsorzy, a miasto wciąż nie wróciło? Przydałby się nowy właściciel, ale…

a) Włodzimierz Midak jeszcze niedawno chciał za klub dwie bańki, więc
b) kupiec musiałby wyłożyć coś z własnej kieszeni i jeszcze zasypać dziurę, a przecież
c) jesteśmy w czasie pandemii koronawirusa i ludzie mają lepsze wydatki niż zadłużony klub sportowy.

To wszystko przerosło choćby grupę związaną z Romanem Walderem, która sondowała zakup klubu, ale musiała się wycofać.

Teraz piłkarze oficjalnie przyznają w wywiadach, że nie wiedzą, co ich czeka, a jeśli liga miałaby wrócić, to granie o utrzymanie w takiej atmosferze byłoby karkołomne.

Cóż, Midakowie popełnili właściwie wszystkie możliwe błędy.

Nie chcieli inwestować, ale udawali, że chcą.

Poddawali się absurdalnym czynnikom zewnętrznym, takim jak sędziowie.

Mieli wrażenie, że wszystko wiedzą najlepiej, a na pewno, że wiedzą więcej od ludzi siedzących w piłce dużo dłużej niż oni.

W tani sposób chcieli się przypodobać kibicom.

Jednocześnie ich lekceważyli.

Stawiali na nieodpowiednich ludzi.

Gdyby stworzyć ranking najgorszych właścicieli polski klubów w XXI nie ma wątpliwości, że zajęliby miejsce w pierwszej dziesiątce. Kto wie, może zahaczyliby o pierwszą piątkę. Dużo wyjaśni w tej sprawie przyszłość: jeśli Arka miałaby zacząć kolejny sezon w czwartej lidze, nieporadność Midaków będzie pamiętana do końca świata.

PAWEŁ PACZUL

Fot. Newspix/FotoPyk

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

33 komentarzy

Loading...