Najbardziej prestiżowa seria wyścigowa świata tradycyjnie rozpoczyna swoje zmagania w drugiej połowie marca. W tym roku takiego scenariusza oczywiście nie uświadczyliśmy, a w głowie jawi nam się inne pytanie: czy Formuła 1 powróci jeszcze na sezon 2020? Okazuje się, że jest to możliwe. Dyrektor generalny F1 Chase Carey (na zdjęciu) oznajmił bowiem, że pierwszy wyścig ma odbyć się w weekend 3-5 lipca.
Co ciekawe, optymistyczne wieści zbiegły się z informacją z gatunku tych, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Dziś rano ogłoszono, że Grand Prix Francji ustawione pod koniec czerwca na dobre wypadło z kalendarza. Wszystko z powodu restrykcji, jakie zostały nałożone w tym kraju. W obecnej formie potrwają one przynajmniej do połowy lipca, stąd decyzja organizatorów – zmieszczenie wyścigu w późniejszym terminie, biorąc od uwagę i tak mocno zatłoczony terminarz, nie wchodziłoby w grę.
Formuła 1 wystartuje więc najwcześniej na początku lipca. To wersja optymistyczna, w którą wierzą władze cyklu. W oficjalnym oświadczeniu Chase Carey nakreślił zakładany przebieg sezonu. – Planujemy rozpocząć od wyścigów w Europie. Na początku lipca, a potem przeprowadzić je w sierpniu oraz na początku września. Pierwszy wyścig odbędzie się w Austrii w weekend 3-5 lipca. We wrześniu, październiku i listopadzie będziemy ścigać się w Eurazji, Azji i obu Amerykach. Sezon zakończymy w Zatoce, wyścigami w grudniu w Bahrajnie, a potem tradycyjnym finałem w Abu Zabi, po ukończeniu 15-18 wyścigów – powiedział szef F1.
Dokładnego kalendarza na razie nie znamy. Pewne jest za to, że zostanie nieco uszczuplony – pierwotna wersja liczyła sobie aż 22 wyścigi, a nie kilkanaście. Ale cóż – jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Pierwsze europejskie wyścigi niemal na pewno odbędą się bez udziału kibiców. W przypadku drugiego na rozkładzie jazdy Grand Prix Wielkiej Brytanii, zostało to już nawet potwierdzone. Mamy tu podobny przypadek, co we Francji – pandemia koronawirusa rozwija się tam w takim tempie, że o uspokojeniu kryzysu w przeciągu nieco ponad dwóch miesięcy nie może być mowy. Tu rodzi się ważne pytanie: jak władze F1 dogadają się z organizatorami poszczególnych imprez? Przecież oni zarabiają głownie na kibicach. A za możliwość przeprowadzenia u siebie rundy płacą nawet i 60 mln dolarów…
Takich problemów raczej nie będzie w Austrii, bo tor w Styrii należy do Red Bulla. Oto wypowiedź jego szefa, Chrisa Hornera:
– Mamy wielkie nadzieje i byłby to wspaniały początek mistrzostw, jeśli zostanie potwierdzone, że jest to bezpieczne. Wiem, że Red Bull robi wszystko, co w ich mocy, aby zorganizować ten wyścig. Jeśli wydział opieki zdrowotnej oraz rząd zgodzą się, dałoby to nam punkt wyjścia, a inni mogliby pójść tym śladem – mówi, cytowany przez Przegląd Sportowy.
Co tu dużo mówić: cieszy nas, że wielki sport budzi się do życia. Na ten moment mówimy oczywiście tylko o bezpiecznych słowach oraz planach, niczym konkretnym. Na horyzoncie pojawiło się jednak kolejne światełko.
Fot. Newspix.pl