Reklama

Europa walczy o Karbownika, powinien być rekord

redakcja

Autor:redakcja

14 kwietnia 2020, 09:20 • 11 min czytania 23 komentarzy

Poświąteczna prasa warta uwagi. Michał Karbowik i tak szykuje się na rekord Ekstraklasy. Górnik Zabrze grał kiedyś na terenie z epidemią cholery. Wspomnienia Adama Kompały, gdy został sensacyjnym królem strzelców. Israel Puerto o pandemii i pobycie w Polsce. Brak postępu w negocjacjach Górnika z piłkarzami, dobre wieści dla Rakowa Częstochowa. Rustu Recber o walce z koronawirusem. Kolejne echa dopingowego skandalu z Siedlec. No, jest co czytać. 

Europa walczy o Karbownika, powinien być rekord

PRZEGLĄD SPORTOWY

Wygląda , że po debiutanckim sezonie Michał Karbownik opuści ekstraklasę i zostanie sprzedany za rekordową kwotę.

Gdzie może trafić obiecujący piłkarz? W zeszłym tygodniu jego agent Mariusz Piekarski poinformował o możliwym kierunku hiszpańskim i drużynie z topowej czwórki. Dziennikarze naturalnie podjęli temat, a trop doprowadził ich do Sevilli, pięciokrotnego zdobywcy Ligi Europy. Ale jak ustaliliśmy, bardziej prawdopodobny byłby transfer do innej drużyny ze stolicy Andaluzji – Betisu, który wykazuje większe zainteresowanie. Hiszpania nie jest jedynym możliwym kierunkiem wyjazdu dla tego piłkarza. Interesuje się nim klub z pierwszej piątki Premier League, u siebie widziałyby go również czołowe zespoły z Serie A i Bundesligi. Być może zacznie się licytacja, co na pewno jest dobrą wiadomością dla Legii. Jedno jest pewne – kwota za Karbownika w ekstraklasowych realiach będzie robić wrażenie. Ma duże szanse pobić transferowy rekord należący do innego legionisty Radosława Majeckiego, za którego AS Monaco zapłaciło siedem milionów euro. Bramkarz przeniesie się do Francji po obecnym sezonie. O Karbownika pytały już kluby oferujące zbliżoną sumę – belgijski Club Brugge mógł wyłożyć sześć milionów euro, a holenderski PSV Eindhoven i portugalski Sporting Lizbona oferowały milion mniej. Dla Legii to za mało, choć na pewno koronawirus sprawi, że jej szefowie nie będą mogli szarżować z oczekiwaniami.

Reklama

Najlepsze polskie drużyny kiedyś walczyły już ze skutkami epidemii. I wygrywały.

W sezonie 1970/71 Górnik Zabrze, niedawny finalista Pucharu Zdobywców Pucharów, występował w kolejnej edycji tych rozgrywek. W drugiej rundzie jego rywalem było Göztepe Izmir. Pierwszy mecz zaplanowany został na 21 października na wyjeździe. W tym czasie w Turcji zmagano się z epidemią cholery. Media informowały, że zaraziło się mnóstwo osób. Działacze zabrzańskiego klubu wysyłali pismo do UEFA, w którym prosili o przesunięcie spotkania na inny termin. – Odpowiedź przyszła, ale zbyt późno, bo byliśmy już w samolocie lecącym do Turcji – przypomina Stanisław Oślizło, który w latach 1963–1972 był kapitanem zabrzańskiego zespołu.

– Nie mieliśmy obaw. W Polsce nie mówiono o tym, co dzieje się w Turcji. W Izmirze też nie było jakichś specjalnych względów bezpieczeństwa. Wygraliśmy 1:0 po bramce Włodka Lubańskiego, a na stadion przyszło sporo kibiców – opowiada były znakomity obrońca. Piłkarze zdziwili się jednak, kiedy wrócili do kraju. Na lotnisku Katowice-Pyrzowice zostali zatrzymani od razu po wyjściu z samolotu i przewiezieni do szpitala zakaźnego w Lublińcu. – Na lotnisku czekały na nas rodziny, ale nie mogliśmy się nawet z nimi zobaczyć, porozmawiać. Odizolowano nas i przewieziono do Lublińca znajdującego się około 50 kilometrów od Zabrza. Media nie informowały o tym, nasi rywale ligowi też nic na ten temat nie wiedzieli – kontynuuje Oślizło.

Dwadzieścia lat temu Adam Kompała został sensacyjnym królem strzelców ekstraklasy.

Świat może nie rzucił mu się do stóp, ale przynajmniej rosołu mógł się najeść, ile tylko chciał. Praktycznie po każdym meczu bohaterem Górnika, którego Stanisław Sętkowski, słynny kibic, obdarowywał w nagrodę żywym kogutem, był Adam Kompała. – Raz dostałem kaczora. Świętej pamięci dziadek postanowił go upiec z ojcem, ale go przypalili. W końcu w ogóle go nie zjedliśmy i w domu zabronili mi przynosić kolejne – wspomina najlepszy sezon w karierze były piłkarz zespołu z Zabrza.

Reklama

Goli na szczęście nikt mu strzelać nie zabronił. W sezonie 1999/2000 Kompała uzbierał ich 19 i został królem snajperów, jednym z najbardziej sensacyjnych w historii ekstraklasy. Nigdy nie był egzekutorem, sezon wcześniej zdobył zaledwie jedną bramkę. W kolejce do korony przepychali się poważniejsi kandydaci – Krzysztof Bizacki (Ruch Chorzów), Sylwester Czereszewski (Legia Warszawa) i przede wszystkim Tomasz Frankowski (Wisła Kraków), wszyscy z zespołów walczących o najwyższe lokaty. Wśród nich stanął nagle skromny chłopak z Rudy Śląskiej, wychowanek biednego Górnika, drżącego o to, czy w przyszłym sezonie wciąż będzie występować w najwyższej klasie rozgrywkowej. – W życiu bym nie pomyślał, że uda mi się wszystkich prześcignąć. Ale jakimś cudem Czereszewski się zaciął, Frankowski grał mniej, a Krzysiu Bizacki, o ile dobrze pamiętam, częściej dogrywał do Śrutwy, niż sam strzelał – opowiada Kompała.

Israel Puerto uważa, że w Śląsku Wrocław przeżywa prawdopodobnie najlepszy okres w swojej karierze.

O AKLIMATYZACJI W POLSCE

Ten proces był dla mnie łatwy. Pomogła mi dziewczyna, która przyjechała ze mną do Wrocławia i która wcześniej spędziła rok na Erasmusie w Olsztynie. Ona wiedziała, jak wygląda życie w Polsce – gdzie robić zakupy, co jeść, gdzie co załatwić itd. W klubie też otoczono mnie opieką. Zrobiono wszystko, bym mógł skupić się na grze w piłkę i bym nie musiał się o nic martwić.

O GRZE DLA ŚLĄSKA

Możliwe, że to najlepszy sezon w mojej karierze. W poprzednim w Hiszpanii też szło mi dobrze, ale teraz gram na najwyższym poziomie rozgrywkowym w poważnej lidze. We Wrocławiu jest mi bardzo dobrze. Organizacyjnie klub, jak i liga stoją na świetnym poziomie. Przed przyjściem do Śląska poinformowano mnie, że poprzedni sezon był słaby i że oczekiwania były dużo wyższe. Teraz jesteśmy na czwartym miejscu, ale myślę, że stać nas na więcej. Zastałem tu świetny sztab trenerski Vitezslava Lavički. W drużynie nie mamy żadnej gwiazdy, ale może to i lepiej? Uważam, że gwiazdą Śląska jest cały zespół. Wszyscy jesteśmy skoncentrowani na tym samym celu, a drużyna jest zjednoczona. To najważniejsze. Widać to również podczas kwarantanny, bo jesteśmy w stałym kontakcie. Trener Lavička raz w  tygodniu wysyła nam wiadomość motywującą, byśmy dalej byli nakręceni i realizowali założenia planu treningowego rozpisanego przez sztab. Szkoleniowiec wie, że prędzej czy później wrócimy do gry i czuwa,byśmy byli gotowi.

Kamil Kosowski o sytuacji w piłce w czasach pandemii.

Wydaje mi się, że to dobry moment na oczyszczenie naszej piłki. Czas, aby przyszły refleksje, że lepiej grać Polakami, zwłaszcza młodzieżowcami. Może powinno się wprowadzić minimalną płacę dla obcokrajowca, by kluby się zastanowiły, czy lepiej wydać 200 tys. euro na kontrakt dla cudzoziemca, czy mieć za tę kwotę trzech lub czterech Polaków, którzy za dwa–trzy lata staliby się lepszymi piłkarzami, niż gdyby musieli występować w drugiej czy trzeciej lidze. Myślę, że takie otrzeźwienie już przyszło. A jest konieczne, bo mówi się, że wirus z nami zostanie i będziemy musieli się na niego uodpornić. Jesienią może nastąpić jego nawrót. Prezesi muszą przewartościowywać to, jak płacić. Niektóre kluby będą brały pod uwagę granie Polakami. To czas, gdy pokażą, że plany, które miały wcześniej, będą wprowadzane w życie.

SPORT

Rozmowa z Kamilem Glikiem z okazji dziesięciu lat od jego debiutu w reprezentacji. Trochę nudnawa, no ale samo nazwisko przyciągnie czytelnika.

73 razy zagrał pan w reprezentacji… Gdyby miał pan wybrać trzy najważniejsze z nich, to które by pan wskazał?

– Nie odkryję Ameryki, jak powiem, że na mecz z Niemcami w eliminacjach Euro 2016 i historyczną, bo pierwszą w historii wygraną z nimi. To było na Stadionie Narodowym. Pozostałem mecze? Hmm… Na pewno spotkanie z Anglią w eliminacjach mistrzostw świata, kiedy zdobyłem bramkę, a także któryś z meczów podczas Euro 2016, ale trudno mi wskazać na konkretny. Może ze Szwajcarią, może z Portugalią, może to otwierające Euro z Irlandią Północną? Może ten ostatni z wymienionych, bo uczestnicząc w nim zadebiutowałem na wielkiej imprezie? Nie sposób przecież nie pamiętać, że w kadrze na Euro 2012 zabrakło dla mnie miejsca.

Czy tych spotkań w kadrze będzie sto? A może więcej?

– Mam taką nadzieję. Problem jest taki, że co najmniej kilka meczów wypadło z kalendarza za sprawą koronawirusa – dwa marcowe, dwa czerwcowe i co najmniej trzy z Euro… W sumie już siedem. Gdyby nie to, niebawem miałbym na koncie 80 czy więcej meczów. No ale jest szansa, żeby jeszcze sporo pograć i bardzo tego chcę. Czuję się dobrze, nie jestem kontuzjogenny, nigdy jakichś poważniejszych urazów nie miałem, a na pozycji, na której gram, mając 32 lata, można jeszcze przez trzy czy cztery sezony grać, i to na dobrym poziomie. No to może jeszcze trochę pogram i na tym reprezentacyjnym. Byle zdrowie dopisywało.

Z wielu klubów dochodzą informacje o sporych obniżkach płac piłkarzy. W Górniku Zabrze jest pod tym względem inaczej.

Rozmowy na temat obniżek zarobków piłkarzy się toczą. W klubie nie chcą jednak o tym głośno mówić, a tym bardziej komentować. – Te tematy lubią ciszę. Jak coś będzie wiadomo, to poinformujemy o tym – daje się usłyszeć w klubie. Prawda jest chyba jednak taka, że w zabrzańskim klubie nie ma za bardzo z czego ciąć… Wciąż silna jest pamięć o czasach, kiedy zawiadywał w nim Allianz, a zarobki były krociowe. I po dzień dzisiejszy wciąż trzeba spłacać ówczesne długi. To m.in. dlatego obecne zarobki zawodników znacznie odbiegają od tych, jakie obowiązują w innych ekstraklasowych ekipach. System premiowania w Górniku jest tak skonstruowany, że piłkarze mają niską bazę płacową. Motywować do pracy mają wyniki osiągane na murawie. Jeśli zespół gra i wygrywa, to podnosi kasę z boiska. Bonusy, a zatem i płace, są też zależne od miejsca w końcowej tabeli. Wszystko według zasady „pieniądze leżą na boisku, trzeba się po nie schylić”, a nie – jak w większości klubów ekstraklasy – gdzie obowiązuje raczej zasada „czy się stoi czy się leży, kasa i tak się należy”.

Ministerstwo Sportu i Turystyki potwierdziło przyznanie Częstochowie dotacji na modernizację stadionu Rakowa. Jej wysokość to 10 mln zł.

– To kapitalna informacja na ten trudny dla nas wszystkich czas – mówi uradowany Maciej Kołodziejczyk. – Od dawna zabiegaliśmy, by sprawę środków na przebudowę stadionu wreszcie doprowadzić do szczęśliwego końca. Odwlekało to się w czasie, ale my nie spoczęliśmy w naszych działaniach. I w końcu mamy tego efekt – dodaje szef RN Rakowa.

W Ministerstwie Sportu i Turystyki sternicy Rakowa znaleźli zrozumienie, a co najważniejsze wsparcie w osobie Marcina Żyłowskiego, dyrektora departamentu Infrastruktury Sportowej. On w wielu kwestiach formalnych starał się służyć klubowi pomocą i mimo pandemii koronawirusa nie zapomniał o pilnej potrzebie pozyskania środków przez beniaminka piłkarskiej ekstraklasy. Działacze Rakowa liczą, że dziś albo w najbliższych kilku dniach umowa na dofinansowanie inwestycji trafi na biurko prezydenta Częstochowy, Krzysztofa Matyjaszczyka. – Wtedy będzie nam już potrzebny tylko jego podpis. Prezydent dokładnie wie, że zależy nam na czasie – zapewnia Kołodziejczyk.

Ryszard Komornicki, trener GKS-u Tychy, Święta Wielkanocne spędził z dala od rodziny i miał czas na wspomnienia o mistrzowskich czasach.

Trener Ryszard Komornicki święta spędził samotnie w tyskim mieszkaniu. – Przyzwyczaiłem się już do czterech ścian… – przyznaje szkoleniowiec GKS-u. – Z żoną i córkami, które są w Szwajcarii, widziałem się na ekranie. Do tego też przywykłem, bo z Bożeną kontaktujemy się w ten sposób od kilku miesięcy, a od początku zawieszenia treningów w klubie codziennie rano przechodzę lekcję przetrwania. Moje kulinarne umiejętności ograniczają się do… zagotowania wody, więc każdy dzień zaczynam od wysłuchania instrukcji żony i z zamawianych online produktów próbuję przygotować coś dla siebie. Na Wielkanoc miałem jednak specjalną dostawę. Mieszkająca pod Wadowicami siostrzenica żony przygotowała „pakiet świąteczny” z wędlinami, jajkami, sałatkami i babkami bezglutenowymi, bo muszę się trzymać tej diety, a jej mąż mi to wszystko dostarczył. Mogłem więc zasiąść do świątecznego stołu. Nie podtrzymałem jedynie zwyczaju śmigusa dyngusa, ale może to i dobrze, bo zawsze – jako śpioch – byłem tym, którego w poniedziałek rano wszyscy polewali. Na pewno jednak tegoroczną Wielkanoc na długo zapamiętam.

SUPER EXPRESS

Rustu Recber, legendarny bramkarz, brązowy medalista MŚ 2002, to jedna z najbardziej znanych futbolowych gwiazd, które walczyły z koronawirusem. 120-krotny reprezentant Turcji trafił w poważnym stanie do szpitala, a światowe media obiegła informacja, że były gracz Barcelony znalazł się nawet w stanie krytycznym. Jaka jest prawda?Jak przeszedł chorobę? O tym Rustu opowiedział w specjalnym wywiadzie dla „Super Expressu”.

– W pewnym momencie media informowały, że znalazł się pan w stanie krytycznym…
– Nigdy nie było tak źle, w żadnym momencie nie znalazłem się w tak poważnym stanie. Mój organizm szybko zaczął reagować na leczenie i wszystko poszło w dobrym kierunku. Ale gdy ktoś pyta, czy to był mój najtrudniejszy „mecz”, to odpowiadam, że zdecydowanie tak!

– W szpitalu spędził pan aż 11 dni…
– Tak. Pierwszych siedem było bardzo trudnych, walczyliśmy ostro. A reszta była… piękna. Bo już było wiadomo, że walka została wygrana. Opiekowało się mną dwóch specjalistów: jeden od infekcji, a drugi od płuc, od oddychania. Kiedy stan mojego zdrowia zaczął się poprawiać, poczułem się wspaniale. Bo dla mnie to było nowe doświadczenie. Nigdy wcześniej nie byłem w takiej sytuacji.

GAZETA WYBORCZA

Pielęgniarka, która zawiadomiła o dopingowym przestępstwie drugoligowych piłkarzy Pogoni Siedlce, może stracić prawo wykonywania zawodu. Wkrótce decyzję w jej sprawie podejmie samorząd pielęgniarski.

– Ja w tej chwili chcę tylko zacząć znów pracować – mówi „Wyborczej” Bogumiła Sawicka, która ujawniła Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA), że piłkarze Pogoni Siedlce stosują na dużą skalę zakazane i niebezpieczne dla zdrowia metody dopingowe.

Dyplomowana pielęgniarka, która wcześniej zbierała od przełożonych pochwały i była wysyłana przez nich na szkolenia, od kilku miesięcy jest na zwolnieniu lekarskim. Poczuła się wyrzutkiem w swoim miejscu pracy, gdy na chwilę wróciła do niego po dopingowej aferze. Od kilku miesięcy leczy się psychiatrycznie ze względu na długotrwały stres. – Spędziłam tydzień w szpitalu w Siedlcach z powodu załamania nerwowego. Nie wiem, jak długo dam radę żyć w takim lęku. Nikogo nie skrzywdziłam – mówi Sawicka. Wkrótce – gdy tylko wróci do kraju normalne życie po epidemii koronawirusa – rzecznik odpowiedzialności zawodowej okręgowej izby pielęgniarek i położnych w Siedlcach podejmie decyzję, czy należy ukarać Sawicką i skierować sprawę do samorządowego sądu (przedstawicielka izby stwierdziła, że do chwili decyzji nie wypowie się w tej sprawie dla mediów). A on ma prawo wykluczyć z zawodu. Bo, owszem, Sawicka zawiadomiła Polską Agencję Antydopingową o dopingu. Ale wcześniej sama podała kroplówkę siedmiu piłkarzom, choć nie powinna tego zrobić. I za to – za narażenie zdrowia pacjenta – grożą kary od sądu pielęgniarek.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
10
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

23 komentarzy

Loading...