O Charlesie Nwaogu zrobiło się głośniej przed kilkoma tygodniami – nie każdy zawodnik z przeszłością w Ekstraklasie rusza na podbój branży disco polo. Nigeryjczyk uchodził za wielki talent, mając dwadzieścia lat strzelił dwadzieścia bramek dla Floty i poszedł do Energie Cottbus. Swojej szansy nie wykorzystał, sam ma świadomość, że nie zawsze podejmował dobre decyzje czy pracował jak trzeba. Przed trzydziestką jest na marginesie piłki, a talent bezapelacyjnie miał duży. Słuchając jego historii nie da się jednak nie odnieść wrażenia, że czasem traktowano go przedmiotowo: ma dać zarobić i tyle.
***
Charles, ostatnio całkiem głośno o tobie. Jak układa się kariera muzyczna?
Nagrywam w studio w Szczecinie. Całkiem nieźle. Choć zawsze mogłoby być lepiej. Jak człowiek nad czym pracuje, to chciałby jak najlepszego rezultatu. Ale zobaczymy co wyjdzie. Zadowolony jestem z wyświetleń na YouTube, mam spory odzew. Gdyby nie kryzys koronawirusa, miałbym już przynajmniej jeden koncert. Dostałem zapytanie na maila.
Na jakiej imprezie miałbyś zagrać?
Święto jednego z miast. Dostałem też propozycję współpracy. Zobaczymy, teraz trzeba i tak czekać.
Zdradź trochę kuchni: jak powstawał tekst twojej pierwszej piosenki?
Sam wszystko piszę, ten mi wpadł, gdy żona tańczyła w domu. Patrzyłem na nią jak tańczy i tak mi się spodobało.
Żona zadowolona?
Cieszy się. Podoba jej się to, co robię. Nie spodziewała się, że to zrealizuję, bo mówiłem o nagraniu już kilka lat temu. Teraz już pracuję nad następną.
Zdradzisz tytuł?
Nie!
Powiedz, faktycznie interesujesz się polskim disco polo?
Tak. Podoba mi się ta muzyka. Disco polo zna każdy w Polsce, to jedyna muzyka słuchana tak powszechnie. Disco polo wpadło mi w ucho zaraz jak tylko przyjechałem do Polski. Oczywiście wiem co się o tej muzyce czasem mówi. Mam takich kolegów, którym puszczę disco polo, a oni reagują:
– Aaa, Charles, co ty słuchasz, co to jest za muzyka!
Ale ja im się dziwię. W Nigerii też mamy swoją muzykę, trochę podobną, choć tam jest więcej mieszania języka angielskiego z hiszpańskim. Tym też się inspiruję. Chcę coś w tym osiągnąć. Nie było jeszcze czarnoskórego discopolowca, chcę być pierwszym. Chyba, że był?
Ja sobie nie przypominam. Jacy są twoi ulubieni wykonawcy?
Sławomir. Mega dobry jest. Boys. Lubię też Weekend, który jest mega dobry w tym co robi. Jest sporo młodych zespołów, które fajne rzeczy robią. Disco polo to taka muzyka, przy której ciężko się nie poruszać, nie potańczy. Jak z żoną wychodzimy potańczyć, to tam, gdzie jest disco polo.
Charles, przyjeżdżałeś do Polski jako nastolatek. Co wiedziałeś wcześniej o naszym kraju?
Nic. Ja myślałem, że lecę do Holandii. “Holland” i “Poland”. Ląduję i słyszę jakiś dziwny język, a myślałem, że w Holandii mówią po angielsku. Pytam kogoś, a on odpowiada, że to Polska. Myślę: kurde, co to za kraj? Nie słyszałem wcześniej o Polsce. Pierwsze co się dowiedziałem, to o Emmanuelu Olisadebe, który strzelał w reprezentacji Polski bramki. Tak krok po kroku odkrywałem Polskę.
Naprawdę nie wiedziałeś, że jesteś transferowany do Polski?
Przysięgam. Myślałem, że lecę do Holandii.
Nie bałeś się wyjazdu w tak młodym wieku?
Nie. Mieszkałem w Lagos. Widziałem jak ciężko pracują moi rodzice, a ledwo z tego można przeżyć. Nigeria jest źle zarządzanym krajem, wielu ludzi żyje w biedzie. Marzyłem o tym, by wyjechać do pracy za granicę. Modliłem się o to. A jeszcze szansa w piłce… Rodzice zgodzili się, podpisali mi dokumenty i mogłem pojechać.
Pamiętasz swoje pierwsze kroki w Polsce?
Ściągała mnie Polonia Warszawa, współpracująca z “Tolkiem” Ekwueme. Pojechałem ja, a także Kelvin Igwe, który potem wyjechał do Danii. Praktycznie prosto z samolotu zostaliśmy wygonieni na trening. Trener do nas, że się nadajemy. Następnego dnia drugi trening, o wiele lepszy: dopiero wtedy pomyślał, że wcześniej mogliśmy być zmęczeni.
Zaaklimatyzowałem się szybko. Dużo pomógł mi Michał Libich czy Daniel Gołębiewski. Mieszkałem na Bemowie i przez pierwsze półtora roku siedziałem tylko w domu. Myślałem wyłącznie o piłce i treningach. Ale w końcu wyszedłem na miasto i pomyślałem: kurde, dlaczego siedziałem w domu?
To dlatego nie wyszło ci w Polonii.
Nie, nie ma nic złego w tym, że pójdzie się na miasto, jeśli wie się ile można. Byłem młodym chłopakiem. Ja w Poloni nie chciałem wtedy zostać – ona spadała, a ja miałem oferty. Najpierw Legia. Zdałem takie ogólne testy, gdzie sprawdzano wielu zawodników. Wraz ze swoim opiekunem, Mirkiem Skorupskim, w biurze u Marka Jóźwiaka negocjowałem umowę. Proponował mi kontrakt, szkołę i tak dalej. Ale miałem grać w rezerwach. Prosiłem go o tydzień z pierwszą Legią – tydzień treninów. Taką szansę, potem podpiszę kontrakt i zagram w rezerwach. On się nie zgodził, argumentował, że podpiszę, a potem zobaczymy, powoli będę wprowadzany. Nie zgodziłem się. Szczególnie, że mój opiekun tam, w biurze, dostał telefon. A wiesz kto dzwonił?
Nie wiem.
Wisła Kraków! Pojechałem do Wisły. Trenerem był Petrescu. Dali mi kontrakt na rok. Tylko tam był konflikt w gabinetach. Cupiał wrócił w czwartek, ja miałem tego dnia podpisać kontrakt. Nic nie wiedział o tym, że mnie sprowadzają, a trzeba było wyłożyć za mnie pieniądze – jego pieniądze. Więc się zdenerwował i powiedział, że OK, jak Nwaogu nie będzie nic kosztował, on nie będzie płacił żadnemu menadżerowi, opiekunowi. Skorupski się nie zgodził, a mi uciekał czas.
Jeszcze później dzwonił do mnie Petrescu, gdy pracował w Unirei Urziceni. Ten klub zagrał przecież nawet w Lidze Mistrzów. A Petrescu zaprosił mnie do siebie. Trenowałem miesiąc. Miałem kontrakt w ręce, wróciłem do Polski po kartę pobytu. Ale mój opiekun zaczął dzwonić do Petrescu, że przyjadę, jak podniosą stawkę. I po tym Petrescu powiedział, że jak ty masz takiego opiekuna, to nie będziemy współpracować. Wszystko się rozwaliło.
Miałeś pretensje do swojego menadżera/opiekuna?
Wtedy nie miałem, bo dużo mi też w życiu pomógł. Teraz, jakbym mógł wrócić czas, pewnie bym trochę zmienił.
W końcu wylądowałeś w Zniczu Pruszków, w którym akurat pierwsze kroki stawiał Robert Lewandowski.
Lewy miał swoją ekipę. Z Bartkiem Osolińskim byli jak bracia. Robert to pracoholik. Po treningu zawsze prosił bramkarza, żeby został. Strzelał mu, wychodził sam na sam. Godzinę nawet, dwie. My się rozjeżdżaliśmy do domów, a Lewy cały czas na boisku.
Grałeś tu z Ferdinandem Chifonem, który dłużej był w Polsce. Pomagał ci?
Pewnie, na Ferdinanda można liczyć. Przyszedł po awansie do I ligi. Trener Ojrzyński go wziął jako wzmocnienie drużyny. Ciekawa była sytuacja przed sezonem. Trener powiedział, że w sparingach będą grać na zmianę dwa duety: ja i Ferdinand, a w drugim Lewy i Wiśnia. Graliśmy po 45 minut każdy mecz. Ja miałem sześć bramek, Ferdinand chyba cztery, Lewy i Wiśnia po dwie. Cieszyłem się, że zagram od początku w lidze. Wyszło inaczej, ale trudno mieć pretensje. Chłopaki dużo strzelali.
Potem przyszedł Grembocki. Nie miałem w życiu takiego trenera. Wyzywał mnie. Chłopaki kazali mi to zgłosić. Ale potem żaden nie przyszedł jako świadek. A Grembocki mówił:
– Po co przyjechałeś do Polski? U mnie tylko Polacy będą grać.
Albo nawet, siedzimy w szatni, a on:
– Co tu tak śmierdzi. Pewnie ty!
W życiu go nie zapomnę. Facet, który zamiast poprowadzić, pokazać coś młodemu człowiekowi, to dołował.
Dużo miałeś takich złych sytuacji w Polsce?
Nie. Poznałem tu wielu bardzo dobrych ludzi. Ale na pewno nieciekawie wspominam Opole. Byliśmy w mieszkaniu z Brazylijczykiem, Felipe. Nie wychodziliśmy z domu. Jak potrzebowaliśmy coś ze sklepu, to myśleliśmy: OK, lepiej poczekajmy, aż będzie jasno. Wyzywali nas na ulicy. Pluli. Nawet kibice Odry podczas meczów na nas gwizdali i wyzywali, czego nie mogłem zrozumieć.
Twój najlepszy moment przyszedł we Flocie. Byłeś młody i strzelałeś mnóstwo bramek w I lidze.
Pamiętam taką sytuację. Mieliśmy kilku napastników. Ja skręciłem Achillesa. Gramy sparing z Dynamem Drezno, ja sobie truchtałem. Przegrywamy 0:3. Obandażowałem się, trener wpuścił mnie na boisko. Strzeliłem dwie bramki, zrobiłem asystę. Potem oni jeszcze trafili nam karnego. Po tym meczu grałem od pierwszej minuty w każdym meczu.
Pamiętam też, jak jechaliśmy na mecz do KSZO Ostrowiec. O czwartej w nocy dzwoni telefon. Dowiedziałem się o narodzinach mojego syna, Michała! Obudziłem wszystkich w pokoju, a na meczu strzeliłem pierwszą bramkę głową. Potem kilka kolejnych spotkań strzelałem bramki.
We Flocie byłem bardzo zmotywowany. Chodziłem sam czasem na plażę trenować, nawet do późnych godzin, gdy inni wyciągali na balety. Wszedłem tam na bardzo wysoki poziom.
Strzeliłeś w drugim sezonie 20 bramek jako dwudziestolatek. To otwiera drzwi.
Dzwoniło do mnie pół Ekstraklasy. Myślałem, że tu pójdę, pogram, postrzelam i potem się wypromuje. Czułem, że mam niesamowitą formę. Wtedy mogłem grać w każdej lidze. Jeden facet bardzo namawiał mnie na Samsunspor. Tydzień siedział w Świnoujściu i mnie namawiał.
Zrobiłem jednak wtedy wielki błąd. W momencie, gdy miałem trzynaście bramek, na Dolcanie, przyszedł do mnie do hotelu menadżer. Poopowiadał, poobiecywał. Ja, młody, głupi, podpisałem umowę – prawie pusty papier. Trochę poczytałem po angielsku, wszystko zdawało się OK. On popędzał, że musi jechać do PZPN. Zaufałem. Myślałem, że dorosły, poważny człowiek mnie nie oszuka. Powiedział, że po meczu dostanę kopię – wiesz kiedy dostałem kopię?
Kiedy?
Po sezonie. Jak miałem 20 bramek. I z zapisami, których wcześniej nie było. Dodane takie rzeczy, że nie mogłem tej umowy rozwiązać. Generalnie że mogę iść tylko tam, gdzie ten menadżer chce. Poszedłem do adwokata. Powiedział, że ten papier obowiązuje w Polsce, ale jak wyjadę, to nie będzie ważny. Dlatego odrzuciłem oferty z Polski, a miałem choćby z Cracovii czy Piasta. Cracovia jako jedyna dogadała się z tym menadżerem. I jeszcze tutaj kolejna rzecz. Pokazał mi ten menadżer kontrakt z Cracovią – zero pieniędzy za podpis. Jak ja mu powiedziałem, że jadę do Niemiec, to nagle się pojawiły w tej umowie pieniądze za podpis! Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego i wyjechałem. Nawet pojechał ze mną Ferdinand Chifon do Cottbus, chciałem się zorientować, żeby nie popełnić błędu.
Ale nie zagrałeś nawet jednego meczu.
Po co mnie sprowadzać, żeby nie dać mi meczu? Tam była taka sytuacja, że sprowadzał mnie dyrektor sportowy, który odpowiadał za transfery, ale on miał konflikt z trenerem. I druga sytuacja, o której nie wiedziałem, to że za określoną liczbę minut Energie będzie musiało dopłacić Flocie dwieście tysięcy euro – poszedłem za około 10 tysięcy.
Trener na dzień dobry mi powiedział, że mogę iść odpocząć trzy tygodnie, bo jestem po długim sezonie w Polsce. Powiedziałem, że chcę trenować, bo czuję się dobrze. On się zezłościł:
– This is Germany, you do what the coach say.
I tak się zaczęło moje eldorado. Przychodziłem na treningi i byłem odesłany do truchtania.
– Charlie, OK, you can go to the locker room.
Dyrektor już nie chciał się mieszać. Ja nie mogłem trenować nawet z drugą drużyną. Zaplątałem się pięknie. Siedziałem w domu i płakałem. Prosiłem, żeby dać mi z drugim zespołem potrenować, pograć dziadka, cokolwiek z piłką porobić.
Potem tego trenera zwolnili, a pierwszym został jego asystent, który dziś jest asystentem w Hercie Berlin. Zadzwonił do mnie. Powiedział, że mam przyjść na trening pierwszej drużyny. Czułem się wspaniale. Trenowałem z wielką radością, latałem nad boiskiem. Pamiętam, byłem wyznaczony do gry jeden na jeden z Rogerem, Brazylijczykiem. Kiwałem go raz po raz. Trener powiedział, że jestem w meczowej osiemnastce. Ale bodajże dzień później znowu zadzwonił:
– Charlie, przepraszam. Nie możesz być w osiemnastce. Prezes klubu się nie zgodził.
Siedziałem i myślałem: o co w tym chodzi? Dlaczego nie mogę po prostu grać w piłkę? Dlaczego nie mogę dostać szansy? Pokazać się raz? Zaważył tamten zapis.
Pamiętam jeszcze, że było zainteresowanie wypożyczeniem Dynamo Drezno, które też grało w 2. Bundeslidze, a nawet było wyżej w tabeli. Nie chcieli mnie tam puścić, bo jakby się okazało, że tam bym grał dobrze, a tu mi nie dali szansy, to mieliby problem.
Myślałem, że piłka to radość. Ale piłka to też dużo takich złych układów. Nawet tam jednak, w Cottbus, spotkałem wspaniałego człowieka. Dziennikarz polskiego pochodzenia, który zawsze się interesował moją sytuacją, pocieszał mnie, znalazł dobre słowo. Wspierał mnie od początku do końca.
Wróciłeś do Petera Nemca, z którym robiłeś najlepsze wyniki we Flocie. Prowadził Arkę.
Peter dzwonił chyba dwadzieścia pięć razy dziennie. Mówię: dobra, idę. Lepszy diabeł, którego znasz, niż anioł, którego nigdy nie widziałeś!
Czemu diabeł?
Takie jest powiedzenie. Wiedziałem czego się spodziewać, że niczym mnie nie zaskoczy. Dyrektor Floty dzwonił z pretensjami:
– Po co odszedłeś, mogłeś zostać w Cottbus, walczyć o minuty!
Wiedziałem już, że myśli tylko o kasie. W Arce natomiast widziałem, że jest strasznie dużo ludzi do grania, a nie ma wyniku. Traciłem motywację. A trener tylko presję stwarzał, że my nie strzelałem bramek. Rzucał takie hasła:
– To ja cię ściągnąłem, a ty grasz przeciwko mnie?
Gdzie ja grałem przeciwko niemu? Nic nie zrobiłem. Takie słowa padały, że nie da się wytrzymać. Czasem się denerwowałem, ale który piłkarz czasem nie denerwuje się na trenera?
Znowu wróciłeś do Floty.
Najpierw u Dominika Nowaka. Powiedział mi szczerze:
– Charlie, ja ciebie nie chciałem, to zarząd.
I ja to szanuję, przynajmniej ktoś mówi szczerze. Przegraliśmy kilka meczów, jego zwolnili, przyszedł Kafarski. Za takimi ludźmi jak Kafarski skoczyłbym w ogień. Myślałem sobie, że to Bóg zesłał Kafarskiego, żeby mnie ratować. Wystarczyła rozmowa. Wystarczyło dobre podejście. I pracowałem ciężej niż kiedykolwiek. Miałem znowu dobre mecze, zadzwonił Piast Gliwice, bo Robak szedł do Pogoni. Tylko, że Flota chciała za mnie 800 tysięcy euro… To strzelając 20 bramek kosztowałem mniej, a teraz oni chcieli 800 tysięcy!
A jednak trafiłeś do Podbeskidzia, czyli Ekstraklasy.
Po jakimś czasie we Flocie zaczęli narzekać, że za dużo mi płacą. Ja byłem po słowie z trenerem Ojrzyńskim i prezesem Boreckim. Flota akurat wtedy wyszła z propozycją, że mnie zwolni. Ja nie miałem problemu, a następnego dnia już byłem w Bielsku. Dyrektor Floty dzwonił z pretensjami, bo myśleli, że zeszli z kontraktu, a tu na 90minut czytają, że ja w Ekstraklasie. Dyrektor wyzywał mnie. A co ja złego zrobiłem?
W Podbeskidziu jednak skończyło się na trzech meczach.
Tam było dużo napastników. Trener uczciwie postawił sprawę: jak ktoś się nie sprawdzi, gra następny napastnik. I Chrapek bardziej pasował do taktyki, miał formę. Potem złapałem kontuzję kolana. Co tu powiedzieć. Nie mam pretensji.
Po Podbeskidziu, choć byłeś wciąż młodym graczem, zjeżdżałeś coraz niżej. Przed chwilą ESA, 2. Bundesliga, a tu epizod w czwartoligowej Żyrardowiance.
Poszedłem tam na miesiąc, żeby pomóc zrobić utrzymanie. Zapłacili lepiej, niż miałem we Flocie. To były cztery spotkania. Czemu nie? Grałem mimo zepsutego kolana, które czekało na operację. Utrzymanie zrobiliśmy. Miałem jeszcze potem szansę w I lidze, w Bytovii, ale wyszło jak wyszło. Wszystko siedzi w głowie. Do dziś pewnych rzeczy nie mogę wybaczyć innym, a pewnych sobie. Jeszcze z tamtym menadżerem przegrałem proces i musiałem zapłacić duże pieniądze. To jak masz się nie denerwować? Ja zapracowałem na te pieniądze ciężko, a ktoś tylko tym, że podsunął papier.
Czym dziś się zajmujesz Charles, poza muzyką?
Gram w Hutniku w Szczecinie, trenuję. Ale już mi się odechciewa. Zobacz jak jest w Afryce. Piłka to radosny sport. Śpiewają, stwarzają radość wokół sportu. A tu czasami nawet nie możesz porozmawiać z kolegą przed meczem, bo zaraz krzyczą:
– SKUP SIĘ! SKUP!
Presja jakbyś nie mecz grał, a maturę pisał.
Różne były twoje losy, ale uważasz, że miałeś też nieszczęście do ludzi, którzy chcieli cię wykorzystać?
Spotkałem takich ludzi, ale więcej dobrych. I ja sam byłem tak zły, jak dobry. Miałem dobry i zły okres. Wybory były moje. Podjąłem złe decyzje, które poprowadziły mnie nie tam, gdzie trzeba. Największym wsparciem jest żona. Żona mówi, że muszę sobie stawiać mocne cele. Nie żyć na zasadzie: co będzie, to będzie. Tej zmiany sobie życzę.
Rozmawiał Leszek Milewski
Fot. NewsPix