Reklama

Baranki polskiej piłki

redakcja

Autor:redakcja

12 kwietnia 2020, 14:12 • 7 min czytania 17 komentarzy

Ze świętami Wielkiej Nocy niezmiennie kojarzy się baranek, ale polska piłka barankami żyje cały czas, bo nasz futbol już chyba nigdy nie uwolni się od absurdów, głupot, dziwnych decyzji. Dlatego wybraliśmy największych baranków ostatnich miesięcy z nadzieją, że z tych baranów wyrosną niegdyś orły. Jest to oczywiście niemożliwe w przyrodzie, ale znów: w ekstraklasowym futbolu wszystko jest możliwe, nawet tak dziwne hybrydy.

Baranki polskiej piłki

Panowie Midakowie

Nie to, że zastali Arką murowaną, a zostawili drewnianą, bo tak dobrze to z nią nie było, ale jednak dużo lepiej. Solidny, wypłacalny klub i przede wszystkim taki, który osiągał sukcesy, bo Arka raz wzięła Puchar Polski, dwa razy Superpuchar, pograła chwilkę w Europie i nie przyniosła nam wstydu, gdyż od przejścia Midtjylland dzieliły ją wręcz sekundy.

No ale niestety. Midakowie mieli na klub inny pomysł.

Choć w zasadzie nie wiadomo jaki. Ojrzyński się nie podobał, bo nie grał ładnej piłki. Zmienił go więc Zbigniew Smółka, który w gruncie rzeczy też nie zaproponował pięknego futbolu – więcej ozdobników było w jego wypowiedziach niż na boisku. Zieliński ogarnął ten bajzel, ale też było źle zdaniem właścicieli.

Reklama

Do tego kuriozalne pensje dla Busuladzicia i Vejinovicia, beznadziejny kontakt z kibicami, rosnące zadłużenie. Zdecydowana czołówka rankingu pod tytułem „najgorsi właściciele polskich klubów w XXI wieku”.

Nie wiemy, czy za przykładowym Królem, czy przed nim, ale w okolicach.

Adam Mandziara

Znów przedstawiciel klubu z Trójmiasta, co tylko świadczy o tym, jak na Wybrzeżu zarządzano sukcesem. Swoje wygrywała Arka, swoje Lechia, a dzisiaj oba kluby są w dołkach. Lechia jeszcze jako tako daje radę sportowo, choć w lidze jest dużo gorzej niż rok temu, natomiast finansowo wygląda to coraz gorzej. Cięgi zbiera Mandziara i słusznie, ktoś te wysokie kontrakty jednak podpisywał, wątpimy, by piłkarze wbiegali do siedziby klubu z pistoletem i tym sposobem otrzymywali pensje po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie.

Zresztą Lipski i tak by nie trafił.

Mandziara to ciekawy gość. Ostatnio zrobił wywiad sam ze sobą (KLIK) i nawet w nim nie wypadł najlepiej, bo – krótko mówiąc – opowiadał dyrdymały.

Reklama

Dopiero co zgodził się na aneks do umowy, który gwarantował piłkarzom wypłacenie zaległości w zamian za zgodę na obniżki, ale o aneksie zapomniał (KLIK).

Gdyby trio Mandziara&Midakowie rządziło jakimś klubem widzimy to tak – Midakowie obiecują, Mandziara zapomina.

Korona Kielce

Po prostu Korona jako całość z drobnymi wyjątkami w postaci kilku zaledwie piłkarzy, których chcielibyśmy oglądać dalej w lidze. Żubrowski, Kovacević, Spychała, może Kozioł, no, wyboru nie ma za dużego.

Reszta gra w rozgrywkach imienia Marcina Najmana – dostają kasę za coś, czego nie potrafią robić. Czyli w tym przypadku grać w piłkę. Odświeżamy tabelę, cholera, kiedy ostatnio do niej zaglądaliśmy: 15 strzelonych bramek w 26 meczach. W tym jeden samobój. Zawsze śmieszy.

No ale tak jak w przypadku Lechii: Gnjatić czy inny Ojoj, to znaczy Lioi, nie szantażował Korony. Sama do niego przyszła. A właściwie prezes, Krzysztof Zając, który rządzi klubem w sposób widowiskowy. A to wyrzuci oddany dział klubowej telewizji, a to ogłosi, że czeka na Rymaniaka w kadrze, jeszcze w październiku poprzedniego roku zapewni, że wszystko jest w porządku.

Wesoło jest w Kielcach. To znaczy – z naszej perspektywy, bo mamy o czym pisać. Gorzej jest, jeśli chodzi o kibiców.

Jagiellonia Białystok

Znów jako całość, bo posypała się ta drużyna na wszystkich frontach. Moglibyśmy umieścić tylko Cezarego Kuleszę, który na stulecie klubu przygotował jakiś dziwny zagraniczny składak, zapomniał o skautingu (co wytknął mu Mamrot w naszym wywiadzie) i generalnie roztrwonił to, co budował przez poprzednie sezony.

Ale to byłoby chyba zbyt proste.

Czy można było zakładać, że Petev – facet z takim CV – poradzi sobie nieco lepiej? Można. A 0:4 od Legii to dostałby i Grzyb.

Czy można było wierzyć, że Romanczuk będzie zachowywał się bardziej – by tak rzec – po kapitańsku? Można. A Taras minął się po drodze z Furmanem i teraz to chyba on walczy o wizerunek najbardziej antypatycznego piłkarza ligi.

Czyli oczywiście: Kulesza przestał sobie radzić, ale mamy coraz mniejsze wrażenie, że ktokolwiek w Białymstoku mu pomaga.

Zbigniew Przesmycki

Jedna z większych tajemnic polskiego futbolu: dlaczego Zbigniew Przesmycki cały czas radośnie trwa na swoim stanowisku. Z jednej strony to jest fajny gość, gawędziarz, całkiem sympatyczny, ale wiadomo – w ekipach sędziowskich nie ma takiej roli jak „fajny gość”.

I niezmiennie mamy wrażenie, że polski gwizdek mógłby się rozwijać szybciej, gdyby pierwsze płuca należały do kogoś innego. A tak to mieliśmy w Ekstraklasie Wojciecha Mycia, który prezentuje poziom co najwyżej pierwszoligowy. Brak świeżej krwi w elicie, ale tej poważnie świeżej, a nie w postaci Mycia właśnie. Dziwne decyzje kadrowe, jak wysyłanie Stefańskiego do Trójmiasta na mecze z Legią – bo albo sędzia jest z Warszawy, albo z Bydgoszczy, albo odchodzimy od tej nomenklatury i każdy gwiżdże wszędzie.

Trudno się dziwić krytyce ze strony środowiska, bo niestety Przesmycki na nią zasługuje. Natomiast autokrytyki u pana Zbigniewa nie uświadczycie. Dyskusje z nim mają jeden scenariusz:

1) Nie zgadza się z oponentem.

2) Mówi dużo, niezbyt treściwie, ale mówi.

3) Zaczyna się ze sobą nie zgadzać.

4) Wygrywa tę potyczkę z samym sobą (choć czasem remisuje).

Jan Sobociński

Na poziomie pierwszej ligi wyglądał na spory talent, o który miały pytać nawet kluby zagraniczne. Grał w kadrze Magiery, teraz gra w kadrze Michniewicza. Czyli coś w sobie musi mieć, skoro nie widzi tego tylko wujek-trener, ale poważni goście.

Tymczasem w Ekstraklasie jest z nim jakoś tak… nieekskluzywnie. Babole, samobóje, obcinki. Pięć razy w badziewiakach, a więc wychodzi na to, że średnio co pięć kolejek jest z nim gorzej niż źle, ale w sumie to nawet i więcej, tylko bywamy wyrozumiali.

W ostatnich kolejkach cierpliwość stracił nawet najbardziej cierpliwy Moskal i posadził go na ławce.

Być może delikatny baranek w ścianę na rozbudzenie byłby wskazany.

Patryk Lipski

Żadnej asysty w tym sezonie. Żadnego kluczowego podania. Jedyny gol strzelony jeszcze latem, z Broendby, a potem chociażby bramkarz miał wyjść po czereśnie, Patryk i tak nie zmieściłby nic w sieci.

Nie wiemy, co z nim jest. Niby w piłkę grać potrafi, bo pokazywał to w Ruchu. Technikę ma. Nadwagi z kolei nie ma.

Ale w Lechii jest tak ślamazarny, tak nieprzekonujący… Anemiczny. Chce, ale nie może. Poczłapie w lewo, poczłapie w prawo i tyle go widziano. Paliwa w tym jest tyle, co w rozklekotanym Trabancie. Wiary tyle, co ateisty.

Razem z Gajosem tworzy swoisty zespół „R”, ten z Pokemonów. Tyle że zespół „R” czasem – o ile pamiętamy – potrafił błysnąć, a tu nic.

Fabian Serrarens

Nie gra za małe pieniądze, można było więc oczekiwać jakości. Mieliśmy świadomość, że facet nie podbije Ekstraklasy, ale wierzyliśmy, że te pięć bramek na krzyż strzali, dorzuci jakąś asystę i z poczuciem minimalnego obowiązku opuści ligę. A tu co? Guzik. By nie powiedzieć, że gówno.

Jak ostatnio wyliczyliśmy – jeden jego celny strzał kosztuje około 90 TYSIĘCY ZŁOTYCH.

No przecież to są wręcz skandaliczne liczby. Niegospodarność. Podejrzewamy, że za 10 razy mniej można wstawić w miejsce Holendra Jana Łosia i wyjdzie na to samo, jeśli nie lepiej. Jest tańszy. Czy gorszy – mocno, ale to mocno wątpimy.

Potem cóż, nic dziwnego, że Arka jest w takim miejscu, w jakim jest. Czyli nad przepaścią. O co zadbały baranki z góry zestawienia.

Thomas Daehne

23 mecze. Pięć razy w badziewiakach. Matematyka jest prosta – Niemiec potrzebuje mniej niż pięciu kolejek, by coś zawalić i trafić do tej wspaniałej jedenastki. Nie rozumiemy jego fenomenu, czyli tego, że wciąż gra w Wiśle Płock – na przedpolu katastrofa, na linii co najwyżej solidność. Podobno gra dobrze nogami, ale bramkarz powinien przede wszystkim dobrze grać rękami, a to w tym przypadku szwankuje.

To chyba kwestia czasu aż zluzuje go Krzysztof Kamiński, który po prostu musi być lepszym bramkarzem. Jeśli nie, już naprawdę nic z tego nie będziemy potrafili zrozumieć.

Słuchajcie, stanie na bramce to nie może być losowanie. Raz zagra dobrze, raz źle. To musi być pewność. Tej pewności u Daehne po prostu nie ma.

*

Ale jak wspomnieliśmy na wstępie: dziś, panowie, są święta, więc piszemy delikatnie i z przymrużeniem oka. Zjedzcie sałatkę, poprawcie żurkiem, dobijcie ciastem. Może – jak to mówi selekcjoner – coś się przestawi w głowie i zacznie być lepiej.

Najnowsze

Komentarze

17 komentarzy

Loading...