Powrót futbolu w maju wydaje się być w tym momencie pomysłem z gatunku science – fiction. Okazuje się jednak, że nie dla każdego. W Niemczech kluby już od kilku dni trenują na swoich obiektach i powoli zaczynają wracać do normalności. Jednym z zawodników, którzy mogą skorzystać na tej sytuacji jest obrońca VfB Stuttgart Marcin Kamiński. 28-latek wraca po długiej kontuzji zerwania więzadeł krzyżowych i chce odbudować formę oraz przypomnieć się selekcjonerowi przed przyszłorocznymi mistrzostwami Europy. Zapraszamy na rozmowę!
Jak wygląda teraz sytuacja za naszą zachodnią granicą?
Życie na pewno w pewnym momencie się zatrzymało, ale dosyć długo restauracje czy centra handlowe były tutaj otwarte. Nawet jak zaczęło się robić głośno o pandemii, to wszystko toczyło się spokojnie swoim torem. Nie było takich ostrych reakcji, jak w Polsce czy innych krajach. Trochę byłem tym zdziwiony, ale później obostrzenia już się pojawiły. Widać po Niemcach, że raczej ich przestrzegają i siedzą w domach.
Obostrzenia wyglądają podobnie jak w Polsce?
Tak. Wszystko jest pozamykane poza sklepami z żywnością, aptekami czy drogeriami. Pogoda zrobiła się jednak ładniejsza i trochę więcej ludzi wychodzi na spacery. W Niemczech przy zachowaniu odpowiednich zasad ostrożności jest to jednak zalecane. Parki są pootwierane, ale są zakazy zgromadzeń. Możesz wyjść tylko w 2 osoby, chyba że sytuacja dotyczy członków rodziny.
Od kiedy trenujecie?
Od wtorku. Mieliśmy zacząć już w poniedziałek, ale były jeszcze jakieś problemy z dokumentami. Chodziło o to, aby nasz land wydał pozwolenie na pracę na boisku. Najpierw była mowa o grupach 2-osobowych, ale skończyło się na 5-osobowych.
Zaczęło się to od testów?
Nie, testów na koronawirusa nie mieliśmy. Codziennie jak przychodzimy do klubu jest nam natomiast mierzona temperatura.Wszyscy są jednak na razie zdrowi. Przez trzy tygodnie, kiedy nie było nas w klubie, byliśmy w stałym kontakcie z lekarzami. Nikt żadnych objawów nie zgłaszał.
Wychodziłeś z domu czy kompletna izolacja?
Tylko do sklepu i na bieganie. Mam 1,5-letnią córkę, dlatego też nie chcieliśmy nigdzie z żoną wychodzić, aby nie kusić losu i przy okazji spędzić trochę więcej czasu razem. Mała naprawdę jest wulkanem energii i zapewnia dużo zajęć na co dzień, więc w domu na pewno się nie nudziłem.
Jak te treningi wyglądają?
Jesteśmy podzieleni na 5-osobowe grupy. Każda grupa przychodzi na daną godzinę i spotyka się w dużej szatni, więc odległości między nami są spore. Chodzimy też po wyznaczonych ciągach komunikacyjnych. Przyjeżdżamy już przebrani do klubu, więc tylko zakładamy buty i wychodzimy na trening. Boisko jest podzielone na cztery części i na każdej z nich ćwiczymy po pół godziny. Później na poprzednią część wchodzi następna grupa, więc tylko widzimy się z daleka i machniemy sobie na powitanie. Na pierwszej stacji zaczyna się od rozgrzewki z trenerem przygotowania fizycznego polegającej głównie na rozciąganiu i pobudzeniu ciała. Później przechodzimy na drugą część, wykonujemy różnego rodzaju podania i na kolejnych stacjach następne ćwiczenia.Cały trening zamyka się mniej więcej w dwóch godzinach. Później wracam do domu i biorę prysznic. Mamy również przygotowany drugi komplet stroju, tak żeby jeden można było wyprać, a na drugi dzień przychodzisz w tym świeżym.
Piłka czasem nie odskoczy gdzieś na bok i odległości nie są już zachowane?
Wiadomo, że tak, ale staramy się wszystkiego przestrzegać. Są momenty, że jesteś obok kogoś, ale to ułamek sekundy. Nie jest tak, że zatrzymujemy się blisko siebie i rozmawiamy. Pamiętajmy, że na naszych treningach też są fotoreporterzy i robią różne zdjęcia. Nikt nie chce mieć żadnych nieprzyjemności, a w Niemczech już była taka sytuacja. Na jednym z treningów w Wolfsburgu zauważono, że nie przestrzegali tych wszystkich zaleceń i zrobiła się delikatna afera.
Dominuje u was w zespole radość z powrotu do treningów czy jest trochę obaw? Ktoś mógłby pomyśleć, że to może być za szybko.
Zdecydowanie radość. Każdy chroni siebie i swoich bliskich, ale trzeba jakoś starać się w miarę normalnie żyć. Gdy pójdziesz do sklepu po bułki,też nie unikniesz przecież zupełnie kontaktu z drugą osobą. Czas treningów indywidualnych był oczekiwaniem na to, co stało się we wtorek. Co tydzień, gdy dostawaliśmy rozpiski, każdy miał nadzieję, że może już teraz uda się wrócić. Osobiście poczułem ulgę, że mogę zająć się tym, co kocham. Jesteśmy przecież w takiej fazie sezonu, gdy są mecze. Można wykonywać trening biegowy i to jest normalne, ale tęsknota była ogromna.
W klubie nastawiają się na to, że odległości między wami będą się zmniejszać? Im bliżej ligi, tym trudniej jest zaplanować treningi w grupach, bo przecież w ten sposób nie da się zrobić odprawy taktycznej czy ćwiczyć schematów rozegrania.
Jasne, że tak. W tej chwili trenujemy w taki sposób, na jaki pozwala nam prawo. Prawdopodobnie z tygodnia na tydzień będzie się to zmieniało. Może po niedzieli czekają nas już treningi w większych grupach. Na pewno finalnym momentem będzie powrót do zajęć z całym zespołem. Do tego potrzebne jest jednak zniesienie ograniczeń odnośnie do kontaktu czy zbliżania się. Sami czekamy na informację i musimy być przygotowani na każdą ewentualność.
Kiedy liga może wrócić?
W ostatnim tygodniu głośno zaczęło się mówić o tym, że władze chcą, abyśmy w maju wrócili do grania. Pojawiają się różne terminy – na przykład drugi albo trzeci weekend tego miesiąca. Wszyscy spoglądają w tym kierunku i na to się nastawiają. Patrząc też na to, jak wcześnie wróciliśmy do treningów, to rzeczywiście wydaje się, że mamy czas na przygotowanie.
Skąd takie szybkie działanie u Niemców?
Może chodzi o ten słynny niemiecki porządek. To taki naród, który lubi mieć wszystko poukładane. Nikt chyba od początku nie myślał na poważnie o jakimkolwiek anulowaniu czy przedwczesnym zakończeniu rozgrywek. Patrząc też na sytuację finansową, to głośno mówiło się nawet o kilkunastu klubach w Bundeslidze i 2. Bundeslidze, które mogą mieć poważne problemy.
Wspomniałeś o finansach. Podjęto w klubie decyzje odnośnie do cięcia zarobków piłkarzy?
Tak. Będziemy mieli obniżone wynagrodzenie przez najbliższe trzy miesiące, czyli w kwietniu, maju i czerwcu. Władze nie postawiły nas pod ścianą i było jasno powiedziane, że nie każdy musi się na to zgodzić. Na każdy mecz przychodziło jednak około 50 000 kibiców, więc z tego tytułu też ponosimy przecież ogromne straty. Wszyscy rozumiemy sytuację, nikt się nie wyłamał i chcemy wspierać klub. Tym bardziej, że ludzie z zarządu też zachowali się fair. Otrzymaliśmy informację o dokładnych stratach, które klub może ponieść w zależności od różnych scenariuszy wznowienia bądź anulowania ligi. Porozmawialiśmy i szybko udało wypracować się wspólny model działania.
Możesz zdradzić, jak procentowo to wygląda?
Mogę powiedzieć, że nie jest to 10%.
50%?
Mniej.
To spotkajmy się w połowie drogi, podejrzewam, że pewnie koło 30%.
Możliwe (śmiech).
Jesteś w niezwykle trudnej sytuacji. Niemal cały sezon straciłeś przez kontuzję, a kiedy już wróciłeś do kadry meczowej to pojawił się nieprzyjaciel z dalekich Chin.
Rzeczywiście zdążyłem poczuć trochę tej adrenaliny, bo zupełnie inaczej przeżywa się mecz z ławki rezerwowych niż z trybun. Rozmawiałem z trenerem i wiedziałem, że nie da mi zagrać od razu przez 90 minut. To bardziej miało się odbywać stopniowo, ale cóż ja mogę poradzić. Wszystko się zatrzymało. Przynajmniej, jeśli wrócimy do grania, to nikt nie będzie już na mnie patrzył, jak na zawodnika po kontuzji. Będę normalnie brany pod uwagę do składu.
Po zerwanych więzadłach nie ma już śladu?
Zdecydowanie. Miałem już sporo stykowych sytuacji na treningach i kolano zapracowało w różnych kierunkach. Nawet jeśli była blokada psychiczna, to pojedynki na zajęciach pozwoliły mi ją zdjąć. Czasem, gdy miałem przeprost albo pełne zgięcie odczuwałem pewien dyskomfort, ale nawet kiedy nie było to do końca naturalne – wiedziałem, że wszystko jest w porządku.
Na treningach Mario Gomez daje czasami popalić?
Na pewno to jeden z najlepszych napastników, przeciwko którym grałem w karierze. Mimo swoich lat na karku nadal ma świetne wykończenie i opanowanie pod bramką. Świetnie porusza się po boisku. Najtrudniej jest przy dośrodkowaniach, bo zawsze potrafi znaleźć sobie pół metra wolnej przestrzeni i uderzyć na bramkę. Dobrze go mieć w swoim zespole, bo rok temu grałem przeciwko niemu w barwach Fortuny Dusseldorf i łatwo nie było.
Wspominałeś o problemach Stuttgartu w związku z brakiem przychodów z dnia meczowego. Trzeba się nastawić w klubie na ciężki okres?
Może gdybyśmy nie zgodzili się na obniżki pensji, sytuacja byłaby trudniejsza. Jeśli chodzi o te kluby, o których mówiło się, że mogą teraz nawet upaść, to Stuttgart na pewno się do nich nie zalicza. Nikt nie mówi, że jeśli nie wrócimy do grania w ciągu 2-3 miesięcy, to będzie katastrofa. Kluby w Niemczech żyją jednak z kasy z praw telewizyjnych czy od kibiców, dlatego trudno być zadowolonym z obecnego stanu rzeczy.
Gdy dowiedziałeś się o przełożeniu EURO na przyszły rok, pomyślałeś choć przez chwilę, że to dla ciebie szansa?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Na pewno zmiana tego terminu może mi pomóc. Nikt tego nie przewidział, ale nie pozostaje nic innego, jak wrócić do grania i zasuwać.
Jesteś w kontakcie z trenerem Brzęczkiem?
Rozmawiałem z nim w marcu – tydzień po meczu, gdy usiadłem na ławce. Zadzwonił do mnie i pytał o sytuację. Czuje więc, że jestem w kręgu zainteresowań.
Reprezentacja to dla ciebie trudny temat? Do tej pory nadal czekasz na pierwszy mecz o punkty z orzełkiem na piersi.
Nie. Wiadomo, że każdy ma swoje ambicje i chciałby grać, ale różne są decyzje selekcjonerów.
Brak wyjazdu na mundial w ostatniej chwili długo odchorowywałeś? Byłeś już nawet na oficjalnym zdjęciu kadry i miałeś zastąpić Kamila Glika.
Na pewno było to trudne przeżycie. Mam również na myśli to, co czuła moja rodzina. Cały czas dzwonili i pytali mnie, jaka jest sytuacja. Każdy chciał wiedzieć, a ja sam musiałem czekać. Dostałem zapewnienia od sztabu, że sprawa jest już raczej zamknięta i szykowałem się do wyjazdu na mundial. Musiałem być przygotowany. Z dnia na dzień sytuacja się jednak zmieniała i okazało się, że Kamil wyzdrowiał.
Jak możesz porównać Jerzego Brzęczka do Adama Nawałki?
Teraz przynajmniej autokar może cofać (śmiech). Trudno jest oceniać trenerów i mówić, który jest lepszy. Mogę powiedzieć, że u trenera Brzęczka skupialiśmy się bardziej na próbach rozegrania piłki od tyłu. Poświęcaliśmy dużo czasu, żeby piłka chodziła płynnie i myślę, że tutaj gra reprezentacji mocno się poprawiła. Trener Nawałka natomiast zwracał dużą uwagę na nasze ustawienie taktyczne i chciał, abyśmy potrafili się dobrze zabezpieczyć. Styl pracy był na pewno różny, ale to są kwestie bardzo indywidualne.
Rozmawiał WOJCIECH PIELA