Reklama

Bartosz Zmarzlik: Nie jeździmy, więc nie zarabiamy

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

09 kwietnia 2020, 19:24 • 26 min czytania 7 komentarzy

Bartosz Zmarzlik gościł na antenie Kanału Sportowego. W długiej, ponad dwugodzinnej rozmowie, poruszono wiele wątków. Zebraliśmy dla was najważniejsze. Znajdziecie tu między innymi reakcję Bartka na słowa Wojciecha Kowalczyka; opis cotygodniowych podróży po Europie, po których wraca do domu o siódmej rano i od razu szykuje się na kolejne zawody czy też opowieści o tym, dlaczego żużlowcy nie oddychają od startu aż do pierwszego łuku. 

Bartosz Zmarzlik: Nie jeździmy, więc nie zarabiamy

Bartek, chcę z tobą od razu rozbroić pierwszą bombę. Jestem przekonany, że dziś wiele pytań od widzów byłoby właśnie o to. Ile razy musiałeś się „tłumaczyć” z tego, że wygrałeś Plebiscyt Przeglądu Sportowego, wyprzedzając na finiszu Roberta Lewandowskiego?

W ogóle nie musiałem się tłumaczyć. Wybrali mnie kibice. Przede wszystkim nasi wspaniali kibice żużlowi. Oni oddali swoje głosy na moją osobę. Myślę, że to jest piękne, jak w tamtym roku został doceniony motosport i moja osoba.

Rozumiem, że nie przepraszasz, że żyjesz. Czy dotknęły cię słowa Wojtka Kowalczyka albo Krzysztofa Stanowskiego? Bo oni mówili między innymi, że piłka nożna – co jest jednak niepodważalnym faktem – w skali globalnej jest sportem popularniejszym niż żużel.

Dokładnie tak. Wychodzę jednak z założenia, że każdy może mówić, co chce. Jedynie nie wolno nikogo obrażać czy robić czegoś w tym stylu. Przynajmniej ja tak do tego podchodzę i tak postępuję w życiu. Jak mówię – każdy ma prawo do głosu. I niech mówią. (śmiech)

Reklama

[Telefon od widza] Dlaczego live z najlepszym polskim sportowcem ubiegłego roku ogląda teraz osiem tysięcy osób, a z Najmanem oglądało dziesięć razy więcej? Pytam ciebie, Smoku.

[Tomek Smokowski] Mnie? Ja nie wiem. Może ze względu na prowadzącego? Cholera wie. Siedem tysięcy osób nas ogląda? Słuchaj, coś ci powiem: to że tyle osób ogląda tyle live, to nie znaczy, że oglądalność nie będzie bardzo duża w powtórkach.

Bartek, a czy ty w ogóle pamiętasz Wojtka Kowalczyka, wiesz, kto to jest?

[chwila zawahania] Zaznaczę, że nie chcę, żeby moje słowa źle odebrano i wykorzystano. Ale nie pamiętam. Bo zawsze bardzo mało się interesowałem piłką. Uwielbiałem za to motosport. U mnie na wiosce się jeździło Komarkami i wszystkim, co miało silniki, a nie grało w piłkę.

Często podnoszony jest wobec sportowców takich jak ty, czy na przykład skoczkowie narciarscy, zarzut, że uprawiacie dyscyplinę sportu, która jest popularna w kilku krajach na świecie.

Jest w tym może jakiś mały wątek. Ale czuję, że jako dyscyplina się rozwijamy. Wiem, że są duże plany, żeby podejść do tematu inaczej i projekty, które mają nasz sport rozwinąć. Są naprawdę fajne, ale nie wiem, jak to teraz – wobec zaistniałej sytuacji – będzie wyglądać. Dajmy sobie jednak trochę czasu, żeby wypłynąć na szersze morze.

Reklama

Zapytam cię o koronawirusa. Z tego co wiem, kontrakty żużlowe są skonstruowane tak, że zarabiacie za zdobywane na torze punkty. Aktualnie nie jeździcie, więc nie zarabiacie pieniędzy. Dla was to chyba jeszcze trudniejszy moment niż dla przedstawicieli wielu innych dyscyplin?

Zdecydowanie tak. Nie jest łatwo. Jak powiedziałeś: nie jeździmy, więc nie zarabiamy. Chcemy, by trwało to jak najkrócej. Wszyscy włożyliśmy kupę pieniędzy w uzbrojenie się przed sezonem z nadzieją, że będziemy robić punkty i będzie nam się to zwracać.

Jesteś profesjonalnym żużlowcem, więc pewnie masz kilka osób na garnuszku. Co z nimi w tym momencie?

Tworzymy jeden wielki team. Chcę być człowiekiem, bo mam świadomość, że wszyscy mamy rodziny. Oni u mnie pracują, trzeba do tego podejść w normalny sposób, kontaktując się z nim, ograć to jakoś razem. Myślę, że z tego wybrniemy.

Od paru osób mocno siedzących w żużlu usłyszałem, że jeśli liga żużlowa w Polsce nie wystartuje w 2020 roku, to w 2021 roku, może już nie być w kraju żużla, bo nikogo nie będzie na to stać.

Zdecydowanie, może tak być. Aczkolwiek ja zawsze staram się szukać jakichś pozytywów, żeby nie przyciągać do siebie złego. Czekamy wszyscy, obserwujemy, jaka jest sytuacja i co się będzie zmieniać w kolejnych dniach czy tygodniach. Będziemy się do tego dostosowywać i reagować na daną sytuację na co dzień. A czy będzie liga, czy też nie będzie – wróżką nie jestem i nie będę o tym rozmyślał. Czekam wytrwale w domu z nadzieją, że jak wstanę kolejnego dnia, to będę o jeden dzień bliżej do otrzymania zielonego światła [w kwestii powrotu na tor].

O ile Grand Prix miałoby się odbyć w tym sezonie – a zapowiada się, że może być inaczej – czy twoje sprzętowe zaplecze jest dostępne?

Tak, jesteśmy cały czas na łączu z panem Ryszardem Kowalskim. To on mi przygotowuje najszybsze silniki. Czekamy na zielone światło. Na dziś nikt z nas nie zrobił żadnych wielkich ruchów, bo sezon dopiero by się zaczynał. Jak mówię: jestem nauczony, że wstaję i biorę to, co daje mi dany dzień. Czekam na rozwój sytuacji, obserwuję, w którą stronę to pójdzie.

Myślisz o zmianie tunera? Czy pana Ryszarda mógłby ktoś zastąpić?

Na dziś nie. Do tej pory z nikim mi się tak dobrze nie współpracowało. Dziękuję mu za to bardzo, bo wiem, że oddał sporo swojego cennego czasu, żeby zrobić ze mnie mistrza świata.

To prawda, że jesteś jednym z nielicznych żużlowców, który wie, jak jest zbudowany żużlowy motor?

Zdecydowanie, z tym nie mam problemu. Mógłbym nawet nagrać wam wideo, jak się go rozkręca i skręca.

(śmiech) Nie zostawiłbyś żadnej śrubki z boku?

Zdecydowanie nie. Bardzo to lubię. To taka moja pasja. Teraz jestem w trakcie odrestaurowywania starszego quada w swoim warsztacie. Cały czas coś tam kręcę, sprawia mi to przyjemność.

Skoro masz taki talent do wszystkich sportów motorowych, to kiedy próba w bolidzie Formuły 1. Robert Kubica coś ci może obiecał?

Byłoby to fajne wyzwanie i na pewno, gdybym dostał taką propozycję, to bym spróbował. Kocham każdy pojazd, który jeździ i ma silnik. Wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych i do wszystkiego da się dostosować. Może czegoś bym się tam nauczył, na przykład dobrego pokonywania zakrętów.

Przedwczoraj byłeś na antenie Eurosportu, wczoraj na czacie, a dziś u nas, gdzie dzwonią do ciebie ludzie i nie wiesz, czego się spodziewać. A zawsze uchodziłeś za człowieka skrytego, nieco zamkniętego. Sądzisz, że zdobycie tytułu mistrza świata otworzyło cię na ludzi i media? Czy może czujesz, że jakiś twój obowiązek?

W sumie wszystko powiedziałeś. Raz, że sam się trochę otworzyłem. Dwa, że zauważyłem u wielu osób potrzebę dowiedzenia się czegoś o mnie, poznania mnie bliżej. Teraz wszyscy siedzimy w domach i możemy zrobić fajne rzeczy, jak na przykład ta, którą robimy teraz. Kibice, idąc na stadion, mogą dzięki temu wiedzieć, komu kibicują.

Zmienia się firma, która będzie produkowała cały cykl Grand Prix. Twoim zdaniem dobrym kierunkiem jest wyjście do wielkich miast, na sztuczne tory, czy jednak lepsze byłoby pozostanie tam, gdzie kolebka żużla, czyli może w mniejszych miastach, ale na typowo żużlowych stadionach i torach?

Fajnie byłoby, gdyby tych prawdziwych torów nieco zostało. Bo to całkiem inny żużel dla kibica czy zawodnika. Aczkolwiek takie imprezy, jak w Warszawie, gdzie przychodzi 60000 osób, są niesamowite. Jedziemy do Cardiff, na podobny stadion, znowu jest niesamowicie. Takich stadionów dziś brakuje, szczególnie w miejscach, gdzie chętnie by nas obejrzano. A myślę, że by się znalazły, organizatorzy muszą po prostu dobrze poszukać. (śmiech)

Nie na wszystkich stadionach żużlowych jesteś ulubieńcem fanów. Czy to jest uprawnione, że gdy się pojawisz na przykład na torze w Lesznie, dostajesz swoją porcję gwizdów? Czy jednak cię to razi i uważasz, że na mistrza świata nie wypada gwizdać?

Jadąc na jakikolwiek stadion, chcę dawać show i radość ludziom, którzy siedzą na trybunach. To jest najważniejsze, żeby oni byli zadowoleni z tego, co oglądają. Oczywiście, wiadomo, że jak przyjeżdżam z drużyną przeciwną, to może im się to nie podobać. Fajnie by jednak było, jakby wszyscy zrozumieli, że każdy z nas chce dobrze. Raz wychodzi, raz nie, ale robimy to dla kibiców.

Prędzej zawrócisz wodę w Wiśle niż sprawisz, że zaczną cię podziwiać w Zielonej Górze. To jednak lokalne derby, takie rzeczy się zdarzyć nie mogą.

Ale tu cię zdziwię! Bo sam byłem bardzo zaskoczony po mistrzostwie świata i po Plebiscycie Przeglądu Sportowego tym, ilu ludzi z Zielonej Góry do mnie pisało i gratulowało.

Ale też te podziały chyba muszą być, żeby trwała ta rywalizacja między klubami i miastami? 

Tak, ale żeby zawsze było to rozsądne.

Bez chamstwa.

Dokładnie.

Skąd wzięła się u ciebie zajawka na żużel, jak to się zaczęło?

Zawsze w tym miejscu, gdzie teraz siedzę, miałem mojego kochanego tatę, złotą rączkę, który dla mnie i brata tworzył trójkołowce, czterokołowce czy jakieś quady, które ujeżdżaliśmy. Potrafiliśmy jeszcze przed szkołą, o siódmej rano, wsiąść na nie i zrobić jakąś rundkę, bo tak bardzo lubiliśmy motoryzację.

Pewnego dnia byłem w sklepie z mamą, zobaczyłem ulotkę z napisem „Żużel”. Były na niej narysowane motocykle, więc męczyłem ją i pytałem, o co właściwie chodzi. Miałem jakieś sześć czy siedem lat, nic o tym nie wiedziałem. Mama powiedziała, żebym wziął karteczkę, pokazał ją tacie i dziadkowi, to może pojedziemy zobaczyć. W miejscowości niedaleko była taka pokazówka miniżużlowców, pojechaliśmy.

Pamiętam, że mój kolega już jeździł na torze przy publiczności, ścigając się z kolegami i to na takim samym motocyklu, jaki miałem w domu. Więc jak to jest, że on może, a ja nie? Wierciliśmy z bratem w domu dziurę, żeby pozwolono nam spróbować. Bardzo tego chcieliśmy, bo od razu nam się to wszystko spodobało. Mama powiedziała, że nie możemy, ale jeśli będziemy się lepiej uczyć, to pozwoli. Pewnie myślała, że tak się nie stanie. Brat jednak z tego wybrnął, ja trochę mniej, ale jakiś progres był. Coś ich tknęło, że może faktycznie, skoro tak nam zależy, to spróbujemy. No i zacząłem przygodę w 2002 roku w szkółce w Wawrowie, tam zacząłem jeździć na żużlu.

Opowiedz historię o tym, jak to przerobiłeś trenera Stanisława Chomskiego, który cię tam lepił jako młodego żużlowca. Bo jest bardzo dobra, choć nie wiem, na ile prawdziwa.

Tu była taka sytuacja, że ja jeździłem jeszcze na miniżużlu, ale brat już na normalnym. Treningi były w tym samym czasie w różnych miejscach, a rodzice nie mogli się rozdwoić. Brat już faktycznie zaczął bardziej poważną, docelową dyscyplinę, z dużymi motocyklami, więc postanowiliśmy, że ja też nie będę już jeździł na miniżużlu, a spróbuję na tym „dużym”, o ile będę mógł. Miałem jednak tylko trzynaście lat. Poszliśmy do trenera Chomskiego, z którym mieliśmy dobry kontakt i zapytaliśmy, czy mógłbym spróbować. Powiedział jednak, że jestem za mały. Więc zrobiłem taki numer, że ubrałem kozaki mamy, założyłem dzwony i w jeden dzień urosłem. On stwierdził, że coś kombinuję. Zauważył chyba jednak wtedy, jak mocno mi na tym zależy i – biorąc na siebie odpowiedzialność, ale pewnie też już nieco mi ufając, bo nieraz widział mnie na torze – pozwolił mi trenować już wtedy.

Ile jesteś w domu w trakcie sezonu? Jak wygląda logistyka. Startujesz przecież w lidze polskiej, szwedzkiej i Grand Prix?

Wygląda to tak, że w niedzielę jadę ligę polską, którą kończymy bardzo późno. Jak mecz jest na przykład w Lublinie, to do domu przyjeżdżam często o piątej czy szóstej nad ranem.

To jest masakra, zawsze wam podziwiałem, że tymi swoimi busami przemierzacie całą Europę.

Tak. Potem, po tym przyjeździe, od razu jest szybka akcja. Często zajeżdżamy na szóstą, a chłopaki z mojego teamu od razu przygotowują motocykl i cały sprzęt. Ja wracam do domu, przepakowuję torby, a o 19 wyjeżdżamy na prom do Świnoujścia. Płyniemy nim od 23 do 6 rano. Na swój domowy tor w Szwecji dojeżdżam około 10. Więc to jest tak, że jak schodzę o tej 6 z promu, to jeszcze coś dokimam w busie. Budzę się już na stadionie, jest jakiś obiad, pobiegam, czasem wezmę rower i o 17 mamy zbiórkę. Jedziemy mecz, a z powrotem całą drogę pokonujemy na kołach przez Danię i Niemcy. Jak mam domowy mecz, czyli w Vetlandzie, to gdzieś na 7:40 jestem w domu, bo to stosunkowo blisko. Więc wchodzę na śniadanie.

Pięknie, czyli ty jesteś jak u Barei. Kolację jesz na śniadanie, tylko się ogolisz, zjesz śniadanie i idziesz spać.

Tak jest. Czyli doszliśmy do środy rano. Jem to śniadanie i co robię dalej? Zawracam, idę do warsztatu, bo znowu z chłopakami rzeźbimy, a w czwartek prawdopodobnie jest trening mojego klubu. Może nie tyle obowiązkowy, co z chęci sprawdzenia tego, co się zmieniło w torze, żeby przygotować się na niedzielę. Czasem po treningu myjemy znowu motocykle, a w piątek już jesteśmy na czasówkach do Grand Prix. Czyli gdzieś musimy dojechać. Wiadomo, że jak to Cardiff, to jeden bus wyjeżdża nawet jeszcze w środę. Mam dwa busy, więc czasem ruszamy dwoma. Jest to trochę zwariowane, bo ja jadę jednym na lotnisko, a ten drugi już pojechał wcześniej i czeka na mnie w Anglii. Drugim mogę się przemieszczać po Polsce, na przykład do Gorzowa na trening, wszystko się robi i ustala na bieżąco. W sobotę jedziemy Grand Prix i od razu wracamy, opcjonalnie powrót w niedzielę rano.

I kolejny mecz ligowy?

I na przykład jak jest mecz w Gorzowie, to jestem o 12-13, czyli wchodzę do domu na obiad. (śmiech) Proszę wtedy o upranie plecaka, biorę szybki prysznic, zmieniam koszulkę i ruszam na stadion. No i w poniedziałek znowu na prom. Tak grubiej zaczynamy sezon w kwietniu, trwa to do października. Rocznie robi się jakieś osiemdziesiąt tysięcy kilometrów.

Jak wygląda twój trening do wyścigów?

Wbrew pozorom bardzo mocno teraz cały żużel się sprofesjonalizował i jesteśmy coraz lepiej przygotowani. Jak kończymy w październiku, to zaczyna się roztrenowanie do końca miesiąca. Potem typowo ogólnorozwojowe zajęcia, robienie bazy na luty.

Czyli co to jest? Siłownia, bieganie?

Dokładnie. Rower, bieganie, siłownia. Treningi funkcjonalne, na niskim tętnie, żeby zbudować bazę. Potem krótsze treningi, ale o większej intensywności, choćby interwały, żeby przygotować swoje ciało do wyścigów. Bo sam się kiedyś zdziwiłem, jak wysokie tętno mamy od momentu startu do wejścia w pierwszy łuk.

Ile?

Ja miałem 205.

A jakiego masz maksa?

215. Niektórych by pewnie zatkało. Pod to się właśnie przygotowujemy. Teraz pewnie miałbym taki okres, że więcej jeździłbym na motocyklu. Ale minimum dwa treningi w tygodniu, nawet gdy jest więcej meczów, trzeba zrobić. Czy to siłownia, czy rower. A że bardzo lubię kolarstwo, to sporo jeżdżę. Dziś na przykład rano i wieczorem ćwiczyłem na trenażerze. Mogę dzięki temu dużo jeść. Bo dużo spalam i chudnę. (śmiech)

Na trenażerze jesteś podpięty pod Zwifta?

Tak, tak. Tylko w ten sposób.

To jest dobra zabawa, co?

Tak, nawet miałem ostatnio okazję jechać razem z Robertem Kubicą. Mam taki fajny zestawik bo podpinam pod tylne koło i pod przednie. Jak jest wzniesienie, to mi podnosi, jak jadę w dół, to opada. Jest nawet wentylator, który mi dmucha zależnie od prędkości.

To ty już masz Mercedesa wśród trenażerów.

Zależało mi, bo wiem, ile czasu na tym spędzam.

Ale czekaj, bo musimy pociągnąć ten wątek. Kto wygrał – ty czy Robert Kubica?

To nie były zawody. Zrobiliśmy sobie półtoragodzinny trening. Ale Robertowi noga podaje. Naprawdę się napociłem, jednak jakoś tam łapałem koło i to był świetny czas.

Chciałem jeszcze wrócić do tego, co mówiłeś wcześniej. Bo bardzo mnie zaciekawiłeś tym, że tak szybko wchodzisz na tak wysokie tętno…

Może wytłumaczę, bo przeanalizowaliśmy to wówczas. Już przed meczem ta atmosfera, która cię otacza, fani na trybunach, to wszystko siedzi ci w głowie. Potem jak się ubierasz i wiesz, że zaraz pojedziesz, wchodzisz na jeszcze wyższy poziom. To pokazuje, ile zależne jest od głowy i jak ważne jest, żeby się potem wyłączyć. Ja bardzo lubię uspokajać się poprzez aktywność, na przykład mocną rozgrzewkę. Patrzyliśmy też na juniorów, po nich widać często, że jak stoją na parkingu i założą gogle, to już mają wysokie tętno od tej atmosfery. A co dopiero jak wyjadą na tor. (śmiech) Niby się mówi, że „a, wy sobie jeździcie tylko na tych motorkach”. A to nie jest tak. To jest sport. Jak każdy inny, i on ma swoją specyfikę. Trzeba się do niej przygotować.

Czy ty kiedykolwiek, wyjeżdżając na tor, miałeś w sobie strach albo dyskomfort?

Tak, zawsze są jakieś obawy w głowie czy tego typu rzeczy. Jakiś stres. Ale stres też jest fajną rzeczą, której zresztą teraz mi bardzo brakuje. Trzeba się nauczyć z tym stresem żyć, zrozumieć go, odbierać w pozytywny sposób. Nie jako zło, a dobro, które ci pomaga i może ci pozwolić wejść na wyższy poziom, wspiąć się do twoich marzeń i celów. To zrozumienie nie jest łatwe, cały czas z tym walczę. Czas kształtuje człowieka. To wszystko trzeba zrozumieć od podstaw.

Kiedyś Kylian Mbappe powiedział mi po bardzo dobrym meczu, że on wie, że presja i stres będą mu towarzyszyły przez całą karierę i musi to przekuć w swój atut. Widziałem też jednak po nim, że on mówił mi słowami, które przepracował sobie z psychologiem sportowym. To było słychać po całych zdaniach, których używał. Czy ty też pracujesz z psychologiem sportu?

Na dziś nie. Moim największym psychologiem jest dom i rodzina. Mama zawsze mi powtarza, że nie ma sytuacji bez wyjścia, trzeba każdą sytuację zrozumieć i dobrze rozwiązać. Nie ma jednak złotych środków. Jeśli ktoś ma taką potrzebę, żeby skorzystać z pomocy psychologa, to niech do niego idzie.

To jeszcze jedno pytanie o ten pierwszy łuk. Żużlowcy często jeżdżą na lekkim bezdechu, zwłaszcza w łuku. Podczas jazdy myślisz o oddychaniu?

Są różne procedury startu. Przed zielonym światłem – myślę, że tak ma większość zawodników – nabiera się powietrza i się je wstrzymuje. Człowiek się wyłącza. Wszystko trwa wtedy tak długo, wkurzamy się, że sędzia nas trzyma, bo sprzęgło cierpi. Odwraca się głowę, dokręca gaz, wsłuchuje się w silnik i koncentruje oczami na zamku [maszyny startowej]. Zawsze, gdy stoję na starcie, mówię sobie: „Jezu, to już chyba godzinę trwa”. (śmiech) Stoimy tam jednak jakby w hipnozie. To pokazuje, jak bardzo tego chcemy i jak jesteśmy skoncentrowani na tym zamku, żeby ten moment startu był jak najlepszy. I faktycznie ten oddech, który się weźmie, wypuszcza się późno. Choć zależy to trochę od sytuacji w biegu. Bo jak się ma dobry start i wychodzi się na prowadzenie, to już przed łukiem się śmiejesz. Ale jak się trzeba rozpychać i panować nad każdym ruchem, żeby na kogoś nie wpaść, to faktycznie robi się to jak robot.

Trochę się wkręciłem w to wyjaśnienie, ale dodam, że tego wszystkiego uczy się poprzez treningi. Bo nieraz zastanawiamy się na nic po co ktoś wyjechał gdzieś na tym torze. A sam na treningach lubię jeździć wszędzie, sprawdzać warianty i kombinować. Bo potem jadę w meczu i znajduję się w sytuacji, w której wiem, że dany element ćwiczyłem już na treningu. Bardzo dobrze umiem sobie przez to z nim poradzić. Po młodszych zawodnikach widzę, że jeżdżą na torze w kółko jedną linią. I co im to daje? Niektórzy mówią, że faktycznie, żużel to „kółko, dwa łuki i tyle, co za filozofia?”. Ale to nie do końca jest tak. Jedziemy jakieś 100-120 kilometrów na godzinę. Jak wyjeżdżam na tor to nabieram takich chęci, że… no jak teraz o tym mówię, to chyba zaraz pójdę i zacznę biegać wokół domu w lewo, bo chciałbym znowu to poczuć!

Pociągnę jeszcze trochę ten element psychologii sportu. John McEnroe, wielki tenisistka, który grał w latach 70., wychodząc na kort czerpał energię do zwycięstw z prawdziwej nienawiści do sędziów czy rywali. Mówił, że na te dwie godziny na korcie nienawidził nawet swoich najlepszych kumpli spoza niego. Często też kłócił się z kibicami, prowokował ich. Czy z tobą jest podobnie? Musisz nie lubić swoich rywali, żeby z nimi wygrywać?

Nie szukam w życiu konfliktów i sporów. Wszyscy jesteśmy na tej samej planecie i po co wchodzić w coś takiego? Faktycznie zawsze znajdą się osoby, które lubią cię bardziej, a znajdą się takie, które mniej. Ale gdy jadę na mecz czy mistrzostwa świata, to nie ma to dla mnie znaczenia. Bo ja się chcę skupić na wykonywaniu swojej pracy i zademonstrowaniu światu, na ile byłem gotowy.

A czy jest ktoś z twoich rywali, kogo nie darzysz sympatią albo wręcz wydaje ci się antypatyczny?

Nikt taki nie przychodzi mi do głowy. Ja do nikogo nic nie mam. Mogę nawet powiedzieć, że fajnie, że jest dużo dobrych zawodników, bo wspólnie możemy się ścigać i robić świetne widowisko dla fanów. Bo, powtórzę, przecież to dla nich to robimy.

A jakbyś określił swoje relacje z Piotrkiem Pawlickim? Jest między wami rok różnicy, w juniorach Piotrek wygrywał więcej, teraz w seniorach to ty jesteś mistrzem świata. Były zawody w 2019 roku, gdy Piotrek uciekał z podium jeszcze przed szampanem. Były też zawody, gdy pogratulował wszystkim medalistom, tylko o jednym zapomniał. I to ten jeden ze mną teraz rozmawia. 

Faktycznie, jako junior Piotrek jeździł świetnie. Do dziś jest zresztą bardzo dobrym zawodnikiem, bardzo go też szanuję na torze i lubię się z nim ścigać, bo jak przegram, to wiem, co mam poprawić, a jak wygram, to wiem, że jestem dobry w danym dniu, bo on też zazwyczaj taki jest. Ja do niego nic nie mam, żadnego problemu.

Nawet jeśli nie darzysz nikogo antypatią, to czy jest zawodnik, z którym niekoniecznie lubisz się ścigać, bo jest nieprzewidywalny, myli brawurę z ryzykanctwem i stwarza zagrożenie dla siebie oraz innych?

Trudne pytanie. Każdy zawodnik stawia cię przed nowym wyzwaniem. Każdy jest też na torze nieprzewidywalny. Nigdy nie masz pewności, jak zawodnik A pojedzie z pola A, a jak zawodnik D z pola D.

Ale trochę ich jednak znasz. Rzucę ci nazwiskiem: Nicki Pedersen. Bo wiadomo, że to jest zawodnik, z którym zawsze było najwięcej problemów.

Tak, ale wszyscy o tym wiemy. Znany jest z tego, że jedzie szybko i twardo. Bierzemy pod uwagę, że jak jesteś za kołem Nickiego po prawej stronie, to nie włożysz tam szpilki. Trzeba spróbować wykorzystać jego błędy w inny sposób.

Co sądzisz o pomyśle jednodniowego rozegrania mistrzostw świata? Pewnie łatwiej będzie rozgrywać – jeśli w ogóle wrócimy do zawodów – lokalne, krajowe imprezy. I łatwiej byłoby zebrać tych żużlowców gdzieś na jeden dzień. Tak jak to kiedyś bywało z MŚ.

Trudno coś powiedzieć. Jak wygrasz, to będziesz zadowolony. A jak przegrasz, to powiesz sobie: „a to przez to, że to jeden turniej”. To jest na pewno trudny rok dla działaczy i innych zaangażowanych osób. Ja sam nie optowałbym za jednym turniejem, bo to zmniejsza szanse każdego z nas. W jednym z turnieju może wyskoczyć jakiś Filip z konopi, nikomu tu nie umniejszając. Ale jak będzie trzeba, to czemu nie? Wszystkie ręce na pokład i spróbuję powalczyć o najwyższe cele.

Jak podoba ci się nowy sponsor tytularny Stali Gorzów i nazwa Moje Bermudy Stal Gorzów?

Co ja tu mogę powiedzieć? Cieszę się, że się znalazł w tych czasach i że jest. Chciałbym przy tej okazji podziękować wszystkim osobom, które wspierają klub czy moją osobę. Jak PKN Orlen i inni sponsorzy, którzy mnie nie opuszczają. Muszę podziękować panu prezesowi Danielowi Obajtkowi, że złożył taką deklarację, że wrócimy wszyscy mocniejsi i on zostanie ze wspieranymi przez Orlen sportowcami.

Propagujemy na naszym kanale akcję Zostań w Domu. Muszę zapytać, skoro sam w nim siedzisz: nie nudzi ci się już? I po drugie: czego zdążyłeś się w tym czasie nauczyć, czego nie umiałeś robić wcześniej?

Na pewno ten czas jest zupełnie inny. Ale jakoś sobie z tym teraz radzę, znajduję sobie sporo rzeczy do roboty. Usłyszałem kiedyś coś takiego i bardzo mi się to spodobało, że „kreatywni ludzie się nie nudzą”. Próbuję być kreatywny i cały czas sobie ten czas zagospodarowuję.

Ale jak? Co robisz?

Zacznijmy od mojego dnia. Śpię może teraz trochę dłużej, wstaję gdzieś przed ósmą. Jem śniadanie, piję szybką kawkę, chwilę oglądam telewizję. Potem wskakuję na rower na godzinę czy półtora. Później się przebiorę, zjem drugie śniadanko, po czym idę do garażu i w nim naprawiam, co tam się da. Mam wszystkie narzędzia, więc mogę sobie kręcić. To mi zabiera dużo czasu. W ogrodzie też coś tam robię, choć w tym tygodniu akurat nie wolno, więc nie miałem okazji. Jeszcze dochodzi do tego drugi trening, a potem jakiś serial czy coś w tym stylu. Czasem coś innego, dziś jestem z wami.

Jaki serial na tapecie?

Skończyłem niedawno „Dom z papieru”? To w sumie pierwszy taki, który mnie wciągnął. Nigdy jakiś “telewizyjny” nie byłem, podobnie jak nie poświęcałem wiele czasu na gry. A tu obejrzałem wszystkie sezony.

Załóżmy, że mija koronawirus i epidemia. Zaczynamy sezon żużlowy, a organizatorzy mówią, że od tego momentu skręcamy w prawo. Czy to byłby dla was duży problem? Czy wszystko zostałoby tak jak teraz w układzie sił? Jakby to wyglądało?

Na dziś motocykle są do tego niedostosowane. Bo główna kierownica, przez którą motocykl dobrze wchodzi w drift, jest z prawej strony. Ale próbowałem kiedyś. Da się to wszystko przełożyć i nie ma z tym większego problemu.

A mierzyłeś sobie czas?

Nie, to było bardziej dla funu. Jest na pewno gorzej. Ale słyszałem kiedyś coś takiego… a może zadam ci pytanie: w którą stronę lepiej ci się parkuje?

Nie mam żadnego problemu czy to w lewo, czy w prawo. Moja żona ma za to problem w obie strony. (śmiech)

To się naraziłeś. (śmiech)

Mam nadzieję, że nie ogląda. Ale mówisz, że co, że jest różnica?

Z tego, co wiem, to lepiej nam wszystkim wykonuje się rzeczy w lewą stronę. Kiedyś coś takiego słyszałem.

Czy to nie paradoks, że indywidualny mistrz świata nigdy nie był indywidualnym mistrzem Polski?

Pewnie jest to jakiś paradoks. Nie było mi to jeszcze dane. Na pewno dopóki jeżdżę, to będę walczył o ten tytuł.

A dlaczego tak jest? Poziom żużla jest tak bardzo wysoki u nas, tak to trzeba tłumaczyć?

Przede wszystkim z tego powodu. Były też takie sytuacje, że nieraz były te zawody organizowane po Grand Prix czy jakimś meczu. Nie jest to wymówka, nie chcę się w ten sposób bronić. Ale może byłem niewystarczająco wypoczęty, za słaby. A to turniej jednodniowy, inaczej to wygląda.

Jak oceniasz pracę komisarzy torów? Bo ten pomysł wprowadzono parę lat temu, miało to wyrównać szanse. Ale chyba się nie sprawdza, bo widać, że jednym pozwala się na więcej, a drugim na mniej. Na przykład trener Marek Cieślak może sobie pozwolić na kartoflisko i nikt mu nie piśnie. A w Gorzowie wiatr powieje za mocno i już nakłada się za to kary na klub. 

Każdy komisarz torów inaczej interpretuje pisma, regulaminy i ocenia to wszystko. Faktycznie, może niektórzy przesadzają, a niektórzy rozumieją to bardziej i dobrze działają. Dobrze, że ktoś tego pilnuje, żeby nie było jaj. Ale radziliśmy sobie w przeszłości bez takich osób. A czasem jest to robienie sobie nawzajem pod górkę. Bo przejeżdżasz cały tydzień na jednym torze, a jak zjawiasz się na mecz, to komisarz toru nie może ci zbronować dwóch centymetrów koleiny startowej, bo… no po prostu bo nie. Potem masz problemy na swoim własnym torze.

Kiedy byłeś młodzieżowcem, miałeś opinię lekkiego łobuziaka na torze. To były uprawnione głosy?

To wszystko wynikało z tego, jak bardzo chciałem. Po pewnym czasie pewnie bardziej to zrozumiałem. Dalej lubię jeździć szybko, lubię się ścigać, ale dziś ta moja jazda wygląda już inaczej. Człowiek wszystkiego się uczy. Ale nikomu krzywdy na torze nie zrobiłem.

A gdzie się kończy balans na motorze, a zaczyna machanie nogami, żeby sprzedać strzała rywalowi i go odpowiednio ustawić?

To jest temat-rzeka. Nieraz sędziowie, gdy tylko podniesiesz nogę z haka, dają ci żółtą kartkę, że niby chciałeś kogoś kopnąć. Nie rozumiem tego, bo większość zawodników na wyjściu z łuku podnosi nogę. Ale czy widzieliśmy kiedyś, żeby ktoś komuś sprzedał takiego kopa, żeby go przestawiło? Przecież przy takiej prędkości, stu kilometrach na godzinę, gdybyśmy się tylko dotknęli, to byłoby to bardzo odczuwalne. Zazwyczaj jest tak, że jak jedzie dwóch zawodników i nogi są w powietrzu, to ludzie potem na zdjęciach dopatrują się, czy się dotknęli, czy też nie. Ale nie było czegoś takiego, żeby ktoś widocznie zmieniał przez to pole jazdy.

Zazwyczaj w mistrzostwach świata było tak, że pierwszą część sezonu miałeś średnią, a w drugiej dawałeś czadu. Przy okazji zdobywania mistrzostwa na pewno poprawiła się twoja forma w tej pierwszej. Co było tego przyczyną?

W 2016 i 2017 roku miałem słabsze początki i dobre końce. Sezony 2018 i 2019 szły bardzo planowo. Zdobyłem wtedy srebro i złoto. To wynika ze współpracy z teamem i z tunerem. Trzeba dobrze wszystko analizować, odpowiednio ustawić motocykl, wyczulić się na niektóre czynniki, choćby temperaturę, długość toru, przyczepność i tak dalej. Trzeba to dobrze zrozumieć. Czasem za mocno brałem pod uwagę to, że w niedzielę zrobiłem na własnym torze 15 punktów, więc odkładałem silnik i brałem go na Grand Prix. Bo na tym GP robiłem nim potem ledwo sześć.

Rok temu też się na tym złapałem w Szwecji. Bo w lidze miałem niesamowity sezon ze średnią prawie trzech punktów na bieg. Zrobiłem wtedy sześć czy siedem kompletów punktów w meczach. Jadąc w Grand Prix użyłem tych samych motocyklów, co na meczach. Na meczu ligowym w Malilli pojechałem bardzo dobrze, było wtedy jakieś 30 stopni. Przed Grand Prix, które tam było, zajrzałem w zeszyt, zobaczyłem numer silnika, więc go wzięliśmy, włożyliśmy i tyle. Zajechaliśmy, a tam padało i zimno. Ale w głowie wciąż miałem myśl, że jak się go dobrze ustawi, to silnik sobie poradzi. Guzik prawda, bo Grand Prix było słabe. Tak samo było z rundą w Hallstavik. Uczę się tego, żeby nie patrzyć w przeszłość i nie żyć notatkami, a ustawiać wszystko pod dany dzień.

Robisz ręczne notatki?

U mnie to wygląda tak, że prowadzę swoje zeszyty, które są w szafce obok łóżka. [Bartek przyniósł dwa zeszyty z sypialni i pokazywał do kamery] Towarzyszą mi od 2015 roku. One są zapisane już niemal w całości. Jest zakładka 2020, ale jest tam tylko informacja, że byłem na treningach w Toruniu. I to w sumie tyle. W starszym jest na przykład informacja, jaka danego dnia była temperatura, na którym silniku jechałem, jak było ustawione tylne koło, jak zębatka i ile punktów zrobiłem w danym biegu. To są proste tabelki, moje szybkie notatki. A inne zeszyty prowadzi mój team. Oni wszystko opisują: jaka była wilgotność, temperatura, ciśnienie. Wszystko to zapisują i te zapiski noszą gdzieś w skrzynce.

I to potem wszystko porównujecie?

To raz. A dwa, że potem, z nabywaniem doświadczenia, wiemy jak zmienia się temperatura i jak możemy zareagować. Czy innym silnikiem, może ustawieniem gaźnika albo inną zębatką, żeby ta regulacja od pierwszego biegu była trafiona. Ciężko to nieraz zgrać, bo to czasem loteria.

Nawiązując do sytuacji Tomka Golloba, który miał wypadek na motocrossie, chciałem zapytać, czy byłbyś za tym, by zakazać jazdy na motocrossie w trakcie sezonu żużlowego?

Wolałbym, żeby tego nie zakazywali, bo uwielbiam tak spędzać czas. Wszystko trzeba robić po prostu z głową. To, co się stało z panem Tomkiem, to był po prostu nieszczęśliwy wypadek, coś strasznego. Ale poprzez najeżdżenie się na motocrossie ta kontrola i panowanie nad motocyklem na żużlu jest świetna.

Uprawiasz niebezpieczną, urazową dyscyplinę sportu. A jest coś, czego byś na pewno nie zrobił, bo niesie za sobą nadmierne ryzyko? Na przykład skok na spadochronie. Czy wręcz przeciwnie, potrzebujesz adrenaliny?

Akurat zawsze marzyłem o skoku ze spadochronem. Nawet na urodziny w zeszłym roku dostałem jakiś voucher od narzeczonej, ale jeszcze tego nie zrobiłem.

Jak odnosisz się do pomysłu Mateja Zagara, który proponuje, by motocykl był ważony razem z zawodnikiem i w ten sposób ustalało się granice limitu wagowego? Jesteś przeciwny czy popierasz?

Zależy, jakby to było sprecyzowane i jak by to rozwiązano. Bo widzę tu taką wadę, że ja, w porównaniu do Mateja, jestem lekkim zawodnikiem. Żeby ten balans wyłapać, musiałbym w takiej sytuacji dociążyć motocykl o dziesięć kilo. Ale co się wtedy dzieje przy upadku, gdy ten motor jest o tyle cięższy i w coś wpada? To by mogło być naprawdę niebezpieczne. I ja, jako mały zawodnik, gdybym dostał dodatkowe dziesięć kilo do pokierowania, też czułbym pewnie duży dyskomfort. A tak mamy wszyscy motocykle ważące co najmniej 77 kilogramów, a zawodnik waży ile tam chce. Ale może dobrym pomysłem byłyby inne granice. Że ja nie musiałbym nic robić, a ciężsi zawodnicy mogliby sobie odchudzić o parę kilo motocykl. Bardziej w tę stronę. Trzeba by się nad tym zastanowić.

Już jedno z ostatnich pytań, zepniemy to klamrą. W listopadzie byłeś na Stadionie Narodowym na meczu Polski ze Słowenią. Zszedłeś wtedy do szatni Polaków. To było tuż po zdobyciu przez ciebie mistrzostwa świata. Ktoś cię wtedy skojarzył w szatni? Porozmawiałeś z chłopakami?

Z taką inicjatywą, żebym tam wszedł, wyszedł pan Zbigniew Boniek.

Wielki kibic żużla.

Dokładnie, mamy z nim fajny kontakt. Wprowadził mnie, sam się przywitał i powiedział, że „wprowadza tu mistrza świata na żużlu”. Z chłopakami zrobiliśmy sobie wspólną fotę. Można było z Lewym zamienić parę słów. Cenię go. Fajny gość.

Może nie interesujesz się piłką, ale byłeś w grudniu na charytatywnym turnieju u Kuby Błaszczykowskiego, który co roku go organizuje. I w meczu gwiazd strzeliłeś gola, prawda?

Ale jakiego!

Tego nie wiem. Tobą strzelili czy ty strzeliłeś? Jak to było?

Sam strzeliłem, z rogu. Ale do dziś nie wiem, jak to zrobiłem. (śmiech)

Na turnieju było mnóstwo gadżetów do wylicytowania. Aśki Jędrzejczyk, Kuby Błaszczykowskiego, Marcina Wasilewskiego czy Agnieszki Radwańskiej. A za największe pieniądze wylicytowało się co? Kask żużlowy Bartka Zmarzlika.

Pamiętam, że wracałem autem i dzwonili do mnie na wideo, że za największą sumę poszedł właśnie mój gadżet. Było mi bardzo miło.

ROZMAWIALI TOMASZ SMOKOWSKI I WIDZOWIE KANAŁU SPORTOWEGO

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
2
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Komentarze

7 komentarzy

Loading...