Czarni, Hasmonea, wreszcie najsłynniejsza i najmocniejsza Pogoń Lwów. Miasto Górskiego, Kuchara i Matyasa, legend polskiej piłki. Potężna i piękna historia, ośrodek kultury i sztuki. O Polakach we Lwowie, o lwowskim futbolu, lwowskich trenerach, działaczach i mecenasach sportu napisano dziesiątki książek, setki publikacji. Ale tuż za miedzą wyrastała inna potężna ekipa, która miała wszystko, by w latach czterdziestych stać się istotnym punktem na mapie rodzimej piłki nożnej. Junak Drohobycz dziarskim, żołnierskim krokiem maszerował do I ligi, ale walkę o awans przerwała im kampania wrześniowa. Zawodnicy Wojskowo-Cywilnego Klubu Sportowego zamiast piłkarskich starć z Cracovią czy Wartą Poznań, zaliczyli boje z nazistami m.in. pod Tobrukiem i Monte Cassino.
Mniej więcej 80 kilometrów od obecnej granicy pomiędzy Polską a Ukrainą, podobna odległość do Lwowa, starszego brata, z którym Drohobycz wydaje się nierozerwalnie związany. Razem z tym starszym bratem miasto szło przez zawieruchę historii, którą najlepiej oddaje ulica 22 stycznia. Tę nazwę nosi od niespełna 30 lat, wcześniej, w czasach ZSRR, w dowodach mieszkańców znajdowała się data 17 września. Jeszcze wcześniej, przed wojną, było tu bardziej swojsko – „ulica trzech dat” wówczas przypominała o chwili odzyskania niepodległości przez Polskę w dniu 11 listopada 1918 roku.
Gdy Lwów należał do Polski, w Drohobyczu grał Junak. Po wojnie, jak w wielu innych miejscowościach, powstał tutaj lokalny Spartak. W 1991 roku główny klub stał się Hałaczyną – nazwa ta oznacza po ukraińsku Galicję.
Nigdy wcześniej ani nigdy później sport w Drohobyczu nie był jednak tak silny jak w latach 1937-1939.
***
„Półtora miasta”. Pół polskie, pół żydowskie, pół ukraińskie, więc jak byk wychodzi półtora. Tak barwnie opisywała Drohobycz Nowa Trybuna Opolska, która rozprawiała się między innymi z mitem miasta antysemickiego. Według relacji przede wszystkim artystów z tamtego okresu – było wręcz przeciwnie, Drohobycz wyrastał u boku mocno zaaferowanego polityką Lwowa jako tygiel wielokulturowy, w którym nikt nie był wypychany na margines. Trudno zresztą, by było inaczej – w dynamicznie rozwijającym się mieście za bogatym przemysłem próbowała nadążyć kultura i sport, a w takich warunkach nie ma wiele miejsca na polityczne spory.
– Drohobycz był przed wojną najbardziej kosmopolitycznym miastem w Polsce. Zjeżdżali tu koncertować sławni artyści operetek: wiedeńskiej, berlińskiej i warszawskiej. Wydarzeniem był koncert znanego hiszpańskiego skrzypka Juana Manéna. Słyszało się tu stale wiele języków, w tym angielski, francuski, niemiecki, holenderski – opisywała NTO w dużym reportażu, który daje nam mniej więcej obraz, czym miał się stać Junak.
Zagłębie naftowe tworzyło wielkie możliwości. Przemysł? Jest. Kultura? Jak najbardziej, jak wszędzie, gdzie nie brakuje pieniędzy na opłacanie występów artystycznych. Brakowało tylko sportu, ale o to miał zadbać pułkownik Mieczysław Młotek, człowiek, który praktycznie w pojedynkę stworzył najdziwniejszą drużynę piłkarską w historii rodzimego futbolu. Początki nie były jakieś wybitnie filmowe: ot, sprawny organizator, do tego wojskowy, a więc człowiek bardzo wpływowy. Za dyscyplinę odpowiadała jego naturalna charyzma, równie ważne było zaplecze finansowe, które pozwoliło na budowę klubu z wielkimi ambicjami.
Kurier Galicyjski rozpisuje dokładnie strukturę właścicielską klubu. – Młotek umiejętnie zabrał się przede wszystkim do załatwienia stałego finansowania drużyny, przez utworzenie rady z lokalnych kierowników. „Lokalnymi kierownikami” byli m.in. prezydent miasta, dyrektor największego lokalnego przedsiębiorstwa naftowego, dyrektor gimnazjum oraz komendant garnizonu. Z takim wsparciem można było przystąpić do następnego kroku. W Drohobyczu poszło według znanego scenariusza: trochę awanturniczej polityki transferowej, trochę oka do piłkarzy i nagle Junak walczący zazwyczaj z prowincjonalnymi drużynami z okolic Lwowa zaczął oklepywać nawet niedawnych członków najwyższej krajowej ligi.
Andrzej Chciuk, pisarz urodzony w 1920 roku w Drohobyczu, opisywał to bardzo barwnie w swojej Atlantydzie.
Dopóki drohobycki Junak grał w klasach C i B, na mecze chodzili tylko kibice normalni, jakich spotyka się wszędzie. Więcej się już mówiło o piłce, gdy Junak zaczął w klasie A zagrywać z borysławskimi klubami Strzelec i Kadimah, zupełny szał zaś zapanował, kiedy jako jedyny przedstawiciel Zagłębia Naftowego mierzył się w Lidze Okręgowej z przemyską Polonią, (…) rzeszowską Resovią i lwowskimi drużynami, takimi jak Lechia, Hasmonea, Ukraina, Biały Orzeł albo Pogoń I B. Na jego mecze przychodzili wszyscy. (…)
Na mecz eliminacyjny Junaka z Rewerą pojechało do Stanisławowa siedem pociągów specjalnych, wypełnionych po brzegi i sufity, byle tylko móc swoją drużynę na obcym gruncie dopingować. Przed pocztą drohobycką na Jagiellońskiej czekała dwa tysiące ludzi na wynik meczu Junaka z lwowską Ukrainą. Na ten mecz pojechało wszelkimi środkami lokomocji do Lwowa pięć tysięcy ludzi, a byli i tacy, co dwa dni wcześniej wyszli na piechotę, choć przed Medenice było ponad 70 kilometrów przez bagna. Ukraina prowadziła jednym punktem, na drugim miejscu Junak. (…) Gdy do czekającego w grobowej ciszy tłumu przed pocztą – a w niezwykłej i niewesołej ciszy słychać było tylko litanię z pobliskiego kościoła – wyszedł sam naczelnik poczty i krzyknął: WYGRALIŚMY 4:3! – płacząc przy tym jak dziecko – tłum oszalał. Zdobycie mistrzostwa Ligi Okręgowej zapewniało Junakowi prawo wzięcia udziału w rozgrywkach o wejście do Ligi Państwowej. Ale potem przyszła wojna.
Atmosferę wokół tamtego meczu wspominał też Kurier Galicyjski.
– Co się wtedy działo trudno opisać. Z kościoła wybiegł kościelny, potem inni za nim, wewnątrz zostały tylko głuche dewotki i ksiądz Jędryczko, któremu trudno było odejść od ołtarza. W pobliskim kinie „Sztuka” przerwano wyświetlanie filmu z Flipem i Flapem, a operator drżącą ręką napisał na kartce, którą puścił na ekran: „Cząg dalszy za chwylę, sze nabiło Ukrainę 4:3!” – czytamy w reportażu dotyczącym Junaka. – Knajpa Pomeranza wyschła już o drugiej nad ranem, „Gdynia” Frania Lintnera trwała na posterunku nieco dłużej, a na stację zajeżdżały triumfalnie gwiżdżące lokomotywy ciągnąc wagony kompletnie pijanych i kompletnie zachrypłych kibiców.
Skąd takie uwielbienie dla drużyny? W tym okresie była to naprawdę potężna paka. Pułkownik Młotek ściągnął do siebie m.in. Tadeusza Krasonia w roli trenera, potem dołożył mu kilku zawodników otrzaskanych z tą największą piłką. Najjaśniejszą gwiazdą był bez wątpienia wyciągnięty z Wisły Kraków Bolesław Habowski. Jeszcze w 1938 roku piłkarz Wisły znalazł się w szerokiej kadrze reprezentacji Polski na mundial, na co zapracował świetnymi występami w elicie. W kadrze co prawda jego licznik stanął na dwóch meczach (jeden gol), ale i tak był to piłkarz zdecydowanie wyrastający ponad poziom A-klasy. Czym skusił go Junak? Możemy się jedynie domyślać, przypomnijmy jednak – to było zagłębie naftowe. Bogate i rozwijające się w ogromnym tempie. Łatwiej robiło się piłkę ręczną w Płocku pod szyldem Orlenu czy Petrochemii. Łatwiej robiło się futbol u boku naftowych magnatów z Galicji.
A przecież siedzibę w Drohobyczu miał Polmin, czyli największa i najbardziej nowoczesna rafineria w całym regionie. Nowoczesna również z uwagi na organizację pracy – publikacje poświęcone firmie podkreślają wyjątkowe zaplecze socjalne oraz świetne warunki finansowe nawet dla szeregowych robotników. Jeśli myślimy o „społecznej odpowiedzialności biznesu”, to Polmin jawi się jako jeden z prekursorów. Także w kwestii pełnienia roli mecenasa lokalnego sportu, jak – nie przymierzając – KGHM w Lubinie.
Obok Habowskiego z Krakowa do bogatego Drohobycza powędrowali więc również Antoni Fujarski i Stanisław Gerula z Białej Gwiazdy oraz Józef Kruczek z Cracovii. Piłkarski poziom klubu dość dobrze oddawały mecze z tego okresu – pechowa porażka 2:4 z Wisłą Kraków w meczu turnieju o Puchar Prezydenta Lwowa, remis w towarzyskim meczu z Cracovią. W tym pierwszym ze spotkań, granym w maju 1939 roku, Wisła naprawdę była pod ścianą. Do 80. minuty Junak prowadził 2:0, dopiero w ostatnich minutach Wisła najpierw wyrównała, a potem jeszcze dorzuciła gole na 3:2 i 4:2.
– Junak, mimo porażki, ogólnie się podobał. Mistrzowska drużyna ligi lwowskiej posiada zespół szybki, ambitny i twardy, specjalnie groźny w linii napadu. Na pierwszy plan wybijają się tu obaj skrzydłowi Habowski i Zdobylak, bardzo produktywnymi graczami są również łącznicy: Makomaski i Kruczek. Pomoc i obrona na dobrym poziomie, bramkarz Gierula, który po niedawnej kontuzji wraca do formy, stanowi silną podporę drużyny. W obecnej kondycji Junak jest faworytem na mistrza grupy w rozgrywkach międzyokręgowych o wejście do Ligi, a w finale zaś prawdopodobnie zdoła sobie wywalczyć jedno z miejsc, kwalifikujących go do Ligi – zachwalał zespół Ilustruowany Kuryer Codzienny, którego relację wspomina strona historiawisly.pl.
Sporo mówi samo zaproszenie do turnieju. Gospodarze – wiadomo, Pogoń Lwów, czterokrotny mistrz Polski. Cracovia to zespół z identycznej półki – 4 mistrzostwa, ostatnie w 1937 roku. Do tego Wisła, która w latach 1930-1938 aż 6 razy znalazła się na ligowym podium. Dla Junaka udział w takim turnieju był ogromną nobilitacją, ale kopciuszek wstydu Drohobyczowi nie przyniósł.
Już wcześniej Junak wygrał swój silny okręg, następnie przeszedł przez pierwszy etap eliminacji w walce o awans do I ligi. Nie zabrakło tu zresztą kontrowersji, które zręcznie opisał blog RetroFutbol. Po rozegraniu wszystkich grupowych spotkań, Junak z 9 punktami znajdował się za plecami Unii Lublin (10 „oczek”). Wówczas jednak drohobyczanie zgłosili obiekcje co do wysokości bramek (!) w rozegranym miesiąc wcześniej meczu z Policyjnym KS-em Łuck. Protest uznano, powtórzony mecz Junak wygrał 7:0 i to on awansował do ostatniej fazy barażowej.
Finałową grupę utworzyły Legia Poznań, Śmigły Wilno, Śląsk Świętochłowice oraz właśnie Junak. Trzy z tych czterech drużyn miały awansować do elity.
– To był zespół, który był na prostej ścieżce do awansu – podobnie jak teraz, miało dojść do poszerzenia ligi, bez wątpienia Junak by się w niej znalazł – mówił w rozmowie z Weszło Leszek Śledziona, historyk i pisarz z wydawnictwa „Historia Sportu”. – Junak miał pościąganych niemal zawodowych piłkarzy z Wisły Kraków i nie tylko, to była mocna kapela, ale jednocześnie wojskowa – przed 17 września właściwie wszyscy byli już pod bronią. Ostatni mecz grali 27 sierpnia, właściwie chwilę później zostali zmobilizowani.
Te swoiste baraże miały się kończyć w pierwszych dniach września – po trzech kolejkach wydawało się, że z tej czwórki odpadnie Legia Poznań, pozostali dołączą do I ligi. Ostatnią rozegraną serią spotkań była właśnie ta z 27 sierpnia 1939 roku. Wojskowi jeśli nawet nie wiedzieli, to przeczuwali – sportu we wrześniu raczej nie będzie. Mobilizacja faktycznie miała miejsce tuż po meczu, po którym m.in. sam Młotek stawił się w punkcie mobilizacyjnym.
Z biuletynu Koło Lwowian ze zbiorów Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego
Początkowo wydaje się, że piłkarzom Junaka przyjdzie walczyć w obronie granic, ale gdy 17 września na Polskę nadchodzi uderzenie ze strony ZSRR – nadrzędnym celem staje się sprawna ewakuacja. Pułkownik Młotek – jak już wiemy, bardzo rzutki i operatywny – tym razem odpowiada za sprawne przerzucenie sił w bezpieczne miejsce, czyli na Węgry. Udaje się mu wydostać praktycznie całą drużynę Junaka, na miejscu zostaje właściwie jedynie Habowski, któremu „za karę” przyjdzie grać dla Spartaka Moskwa.
– Wyszli przez Węgry, tam grali mecze towarzyskie. Iran, Palestyna – już jako II Korpus Andersa grali mecze m.in. z reprezentacją Iranu. Potem, już jako Brygada Strzelców Karpackich, byli właściwie nieformalną reprezentacją Polski. Jako wojskowi też zresztą święcili triumfy – nie byli może w pierwszej linii, pełnili raczej funkcje pomocnicze, ale te oddziały wyzwalały Bolonię, brały udział w bitwie pod Monte Cassino – opisuje ich losy Leszek Śledziona. Nieco bardziej szczegółową rozpiskę znajdujemy w Kurierze Galicyjskim. Jan Jaremko podaje tam nawet dokładne wyniki: piłkarze w mundurach wojskowych zwyciężyli m.in. 2:1 z Iranem, 6:1 z Irakiem, 4:1 z reprezentacją floty angielskiej oraz z wieloma klubami egipskimi.
Dlaczego Junak stał się nieformalną reprezentacją polski? Ano dlatego, że w trakcie działań wojennych, klub zaczął się rozrastać. Najpoważniejsze wzmocnienia w tym nietypowym okienku transferowym to z pewnością Antoni Gałecki z ŁKS-u oraz Antoni Komendo-Borowski z Pogoni Lwów. Obaj to reprezentanci Polski w okresie międzywojnia – Komendo-Borowski z Orłem na piersi zagrał w Łodzi, przeciw Łotwie w 1935 roku, zdobył nawet bramkę. Antoni Gałecki przed wojną zapracował na status legendy ŁKS-u: występował dla łodzian przez kilkanaście lat, wystąpił w reprezentacji Polski na mundialu ’38, w osławionym starciu z Brazylijczykami. Dwa lata wcześniej zagrał na Igrzyskach Olimpijskich. Obu zapewne Mieczysław Młotek widziałby w ekstraklasowym Junaku 1940, ale los zetknął tych fantastycznych piłkarzy z równie utalentowanym kierownikiem w obozach jenieckich.
źr. LHG First To Fight
Przez Węgry i Jugosławię dotarli do Syrii, gdzie dołączyli do brygady karpackiej. Ta nazwa będzie towarzyszyć piłkarzom Junaka nawet w Anglii, gdzie po wojnie założą amatorski klub „Carpathians”. Kto gra w Strzelcach? Na pewno jest wśród nich Stanisław Geruli, bramkarz Wisły, potem Junaka. Habowski, który początkowo został w Drohobyczu i występował w Spartaku, trafił z armią generała Andersa na Bliski Wschód i tam dołączył do kumpli. Antoni Fujarski bez wątpienia przechodził przez szlak bojowy razem z kierownikiem Młotkiem – w Palestynie wybuch miny urwał mu palce, co wbrew pozorom nie przeszkodziło mu w dalszych występach piłkarskich.
Z pewnością z Junakiem przez wojnę maszerował również Władysław Szewczyk, kolejny wiślak ściągnięty do Drohobycza jeszcze przed wojną. Wspomniana już strona „Historia Wisły” dotarła do jego wspomnień z gazety „Echo Dnia” w 1947 roku.
– Zwiedziłem blisko pół świata. Przez Węgry, Turcję, Syrię, Palestynę, Iran, Irak, Egipt dotarłem do Włoch, gdzie skończyła się moja odyseja. Stąd już tylko podróż do Anglii, demobilizacja i powrót do kraju. W armii mieliśmy drużynę złożoną z doskonałych zawodników, która odnosiła liczne sukcesy. Było to w latach 1941—1943. Znajdowałem się wówczas w swej szczytowej formie, podobnie jak kilku moich dawnych kolegów, którzy w zawodach na Środkowym Wschodzie znajdywali uznanie zarówno u przeciwnika, jak i u kolegów z naszej dywizji, którzy w piłkę nie grali – wspominał Szewczyk, oddając wiernie szlak bojowy Junaka i całej brygady. Szewczyk jako jeden z nielicznych zdecydował się na dość szybki powrót do Polski – w 1947 roku został napastnikiem Cracovii, z którą sięgnął po mistrzostwo Polski w 1948 roku.
W końcowych etapach wojny do zespołu dołączali kolejni piłkarze, w tym zbiegowie z Wehrmachtu. Legenda głosi, że Ewald Cebula po występach w różnych wojskowych drużynach otrzymał oficjalną ofertę od Lazio. Inna historia to mecz, który miał się odbyć w Neapolu przed 35-tysięczną publiką. Jedno jest pewne: wojskową reprezentację mieliśmy naprawdę mocną i z pewnością nie można tu deprecjonować roli pułkownika Mieczysława Młotka. W 1937 roku zbudowanie kapeli na awans do najwyższej ligi zajęło mu dwa lata. W wojsku zrobienie z niej nieformalnej reprezentacji Polski – kolejne cztery.
Ci, którzy nie mieli dość szczęścia, by pograć we Włoszech jak Cebula, ani dość determinacji, by wracać do komunistycznej Polski, osiedli na zachodzie. Jako się rzekło – część założyła amatorską drużynę Carpathians, w której pierwsze skrzypce grali Geruli i Habowski. Największe sukcesy w Anglii odniósł właśnie były bramkarz Wisły Kraków. Pisaliśmy o tym niedawno: wystąpił w finale jednego z amatorskich pucharów na słynnym stadionie Wembley. Wcześniej tenże Geruli wziął też udział w spotkaniu Walthamstow z Queens Park – jednym z pierwszych, które doczekało się transmisji telewizyjnej. Gałecki też początkowo został w Anglii, prawdopodobnie okłamany, że jego rodzina w kraju nie przeżyła wojny. Wrócił dopiero po kilkudziesięciu miesiącach, zresztą w wyniku przypadkowego spotkania na meczu piłkarskim – na Wyspy Brytyjskie z pokazowymi meczami trafiła drużyna Stanisława Barana, który przekazał staremu koledze z ŁKS-u wieści od całej i zdrowej familii.
W Anglii pozostał na dobre również Mieczysław Młotek, który spisywał bardzo dokładnie tę nieprawdopodobną historię. Wszystkie reportaże i teksty wspominkowe, które obejmują tę postać kończą się tak samo, cytatem z jego własnych wspomnień, więc nie wypada się na siłę wyróżniać. Młotek po latach wspominał bowiem czasy Junaka.
– Dlaczego historia była tak niemiłosierna i nie poczekała z wybuchem wojny po pierwszym meczu Junaka w wyższej lidze w Drohobyczu? Byliśmy o krok od celu…
Pułkownik Młotek mimo ogromnych ambicji, ale przede wszystkim mimo ogromnego talentu organizacyjnego nie zdołał, albo raczej nie zdążył stworzyć klubu z polskiej elity. Zamiast tego zdołał w wojennym piekle zbudować zespół, który po latach wspomina się z równym wzruszeniem jak największe kresowe drużyny z Pogonią Lwów na czele. W końcu nieformalna reprezentacja Polski wędrująca przez pół świata, skupiająca w jednym zespole takich grajków jak Geruli, Gałecki czy Szewczyk musi działać na wyobraźnię.
Mieli podbijać Lwów, Łódź czy Kraków w meczach I ligi, podbili Tobruk i Monte Cassino, Węgry, Iran, Irak, Egipt, Włochy i niższe ligi angielskie.
Nieźle jak na wspólną zabawkę wojska i rafinerii.
Fot.główne – skan Przeglądu Sportowego ze zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie