Reklama

Usłyszeliśmy: “Był, będzie i jest! Raków RKS!” i nie mogliśmy odpuścić

Samuel Szczygielski

Autor:Samuel Szczygielski

02 kwietnia 2020, 21:35 • 7 min czytania 0 komentarzy

W przyszłym roku Raków będzie obchodził stulecie i cokolwiek stanie się z naszą piłką w dobie pandemii – wiemy, że drużyna zapewniła sobie świętowanie 100 lat, będąc w Ekstraklasie. Ekipa Marka Papszuna robi na nas duże wrażenie jako beniaminek, a wiemy, że nie doszłoby do tego, gdyby nie historia sprzed 10 lat. Raków był na granicy upadku, a za akcję ratunkową wzięli się Jerzy Brzęczek, Jakub Błaszczykowski i… Krzysztof Kołaczyk, nasz dzisiejszy bohater cyklu „Bliżej klubów”.

Usłyszeliśmy: “Był, będzie i jest! Raków RKS!” i nie mogliśmy odpuścić

Wspólnie i w porozumieniu ze wszystkimi piłkarzami reprezentującymi barwy KS Raków Częstochowa pragniemy wyrazić opinię o sytuacji, w jakiej znalazł się nasz Klub.Rok 2011 dla naszego Klubu będzie rokiem jubileuszowym z racji obchodów 90-lecia istnienia. Na dzień dzisiejszy nie jesteśmy jednak przekonani, czy uda nam się dotrwać choćby do końca obecnej rundy jesiennej.

Zdajemy sobie sprawę, że KS Raków ma wspaniałą tradycję i historię w tworzeniu, której nam zawodnikom, również bardzo zależy. Jeżeli jednak nie otworzymy wreszcie oczu na problemy Klubu i wspólnie nie pójdziemy w kierunku odbudowy, to wkrótce najstarszy klub w Częstochowie może przestać istnieć.

Tak brzmiał fragment oświadczenia Rakowa Częstochowa, które powodowało strach w głowach wszystkich kibiców spod Jasnej Góry. Sytuacja była prawie że nie do opanowania. Misja ratunkowa wnosiła szczególną atmosferę w środowisku piłkarskim – żeby lepiej to sobie uzmysłowić, to znamy to przecież dobrze z historii Wisły Kraków. W przypadku Rakowa misja była oparta o trzy nazwiska – Jerzy Brzęczek (ówczesny trener i członek zarządu), Krzysztof Kołaczyk (prezes klubu) i Kuba Błaszczykowski (po prostu – wychowanek, ratownik). Jednak Kuba wspierał klub na odległość, za to piłkarze Rakowa już ledwo radzili sobie z sytuacją. Sami przeczytajcie…

Reklama

Ciężko przychodzi się do Klubu z myślą, czy wyjdziemy na kolejny trening, czy wyjedziemy na kolejny mecz, czy Klub będzie miał na to środki. Ciężko się mobilizować, gdy się wie, że za wykonaną pracę nie otrzymuje się wynagrodzenia. Kto przychodzi do pracy i wykonuje ją za darmo? My zawodnicy Rakowa Częstochowa już tak długo wykonujemy swój zawód właśnie na takich zasadach i nie wiemy ile nam jeszcze wystarczy sił, by z dumą wychodzić na boisko. W szatni często zastanawiamy się, czy to możliwe, aby ambicje posiadania w Częstochowie silnego klubu piłkarskiego należały tylko do nas, zawodników? A jeśli dojdzie do sytuacji, że mecz z Zagłębiem Sosnowiec będzie naszym ostatnim? Pomóżcie nam uwierzyć że tak nie jest! W zamian, swoją pracą i walką na boisku udowodnimy, że potrafimy spłacić każdy kredyt zaufania, którym zostaniemy obdarowani… 

Tak w imieniu wszystkich zawodników Rakowa mówiła w otwartym liście Rada Drużyny, czyli Dawid Jankowski, Paweł Kowalczyk, Piotr Mastalerz, Adrian Pluta oraz Mateusz Zachara.

Sytuacja była trudna to wzięcia na barki, jednak w klubie była masa wychowanków. Ludzi, dla których Raków nie był pracą. A w zasadzie był, ale w ramach wolontariatu. Dobrej woli. Miłości do barw.

– Urodziłem się w Częstochowie, a moje życie na dobre zaczęło się, kiedy dołączyłem do akademii Rakowa jako 8-latek. Pamiętam, że najmłodsi trampkarze mieli chyba 12 lat, ale udało mi się załapać. Wychowałem się ulicę obok stadionu. Jak tata czy mama nie mogli mnie znaleźć na podwórku, to wiedzieli, gdzie dalej szukać – mówi nam Krzysztof Kołaczyk. Człowiek-instytucja, bo to: wychowanek, były piłkarz, były trener oraz były prezes klubu. – Jak byłem działaczem, prezesem Rakowa, działaliśmy z Jerzym Brzęczkiem w sytuacji, gdzie klubu nie powinno już być, powinien pójść w upadłość, nie ma co się oszukiwać. Wtedy jak wariaci rzuciliśmy się z Jurkiem na ratunek naszego klubu. 

Najtrudniejszy dla Rakowa był grudzień 2010 roku. Co roku w tym czasie rozgrywany był turniej „Piłkarska Gwiazdka”. Na tamtej edycji w hali pojawiło się 2500, może 3000 kibiców Rakowa. Organizacja trwała, chociaż głowę zajmowały zupełnie inne kwestie, czyli mroczna przyszłość. Ale nic, trzeba wyczyścić głowę i zorganizować „Piłkarską Gwiazdkę” jak należy. W końcu to już jutro… Krzysztof Kołaczyk dokładnie nam to wspomina: – Pamiętam dobrze ten dzień. Były niecałe 24 godziny do imprezy, a my usłyszeliśmy to, czego wszyscy się bali. Została nam wyznaczona data śmierci Rakowa. Dowiedzieliśmy, że klubu nie będzie. Koniec. Huta zrezygnowała ze sponsorowania, a to była nasza ostatnia nadzieja. Weszliśmy na halę z zamiarem przekazania kibicom, że upada ich i nasz klub. Ale stanęliśmy z Jurkiem Brzęczkiem i usłyszeliśmy z ponad dwóch tysięcy gardeł: „Był, będzie i jest! Raków RKS! Nigdy nie zginie, nasz Raków nigdy nie zginie”! Popatrzyliśmy na siebie z Jurkiem, światło było przygaszone, nigdy wcześniej ani później mnie takie dreszcze nie przeszły, ja nie pojmowałem, gdzie jestem. Obaj poczuliśmy, że nie możemy odpuścić. Że jakoś pociągniemy to dalej. To były takie emocje, jak wcześniej na boisku w koszulce Rakowa. Bo moim zdaniem w każdej roli jest tak samo. Zawsze są emocje, jeśli jest się w pełni zaangażowanym w klub, czy to jako piłkarz czy działacz, prezes.

Reklama

Kołaczyk doskonale pamięta włożony w walkę o klub wysiłek. Ale co najważniejsze, nie tylko własny. – Każdy włożył swoją nie cegiełkę, a pustak w uratowanie Rakowa. Były momenty rezygnacji, oczywiście. I Jurek już dwukrotnie się poddawał, a znam go dobrze i wiem, że to człowiek, który ostatecznie nigdy się nie poddaje, zawsze prze do przodu. Tak samo ja dwukrotnie byłem padnięty, żona płakała w domu, mnóstwo wysiłku nas to kosztowało, ale wtedy dzwonił Jurek. Albo ja do niego. I nawzajem się wspieraliśmy, reanimowaliśmy się w tym wszystkim. Tak samo dzwoniliśmy do siebie z Kubą Błaszczykowskim, którego nazwiskiem mogliśmy firmować klub, mieliśmy poczucie pewności, że Kuba akceptuje wszystkie nasze działania i to nam bardzo pomagało. A my z Jurkiem pracowaliśmy od rana do wieczora i też po nocach, żeby ten nasz Raków wyratować. Teraz brzmi to abstrakcyjnie, ale w klubie byliśmy sprzątaczkami, praczkami, doktorami, kierowcami… Jurek woził nocami kontuzjowanych zawodników do lekarzy, bo nie stać nas było na wielu pracowników. 

Trzeba przyznać, że ciekawie słucha się o takiej przeszłości selekcjonera reprezentacji Polski. No właśnie – to trzeba ludziom z Rakowa oddać, że zahartowali się w Częstochowie tak mocno, by wypłynąć na szerokie wody i po latach znaczyć w polskiej piłce wiele. Możemy tu wspomnieć o Jerzym Brzęczku i Kubie, ale to przecież z Rakowa wyszli też Jacek Magiera czy Jacek Krzynówek, który pod Jasną Górę trafił z Radomska. A co najważniejsze – cała społeczność tego klubu ma w DNA walkę do końca.

Dalej opowiada nam Krzysztof Kołaczyk: – Trzeba oddać hołd ludziom, którzy pracowali w klubie, bo przez 8 czy 9 miesięcy nie braliśmy nic, żadnych pieniążków. To była dobra wola ludzi. Zbudowaliśmy akademię na 350 dzieciaków, a trenerzy nie dostawali nawet zwrotu za paliwo. To nie było tak, że działała jedynie trójka Brzęczek – Kołaczyk – Błaszczykowski. Wszyscy, wszyscy, którzy byli wtedy w klubie są twórcami Rakowa. To dzięki nim klub dalej działa. Czuliśmy od kibiców tę energię. Ja myślę, że grupy kibicowskie odnajdują się w momentach kryzysowych dla klubu. Mieliśmy z nimi spotkania, czasem bardzo trudne, ale też merytoryczne. Ta więź, kiedy Raków był w potrzasku. Ta grupa pracujących na ratunek klubu ludzi, którzy poświęcili swoje życie rodzinne, prywatne dostawała niesamowitego kopa motywacji od kibiców.

A na koniec, zanim obejrzycie wideo z cyklu “Bliżej Klubów” – jeszcze jedna sytuacja wspominana i pięknie spuentowana przez bohatera tego materiału. – Drugi taki kryzysowy moment, to 30 grudnia w tamtym roku. Mieliśmy spłacić dług do końca roku. Kilkadziesiąt godzin do tragedii, Górnik miał przelać nam pieniądze za Zacharę na początku roku, a zegar tykał. Natomiast w Zabrzu wiedzieli, jak nam ciężko i że bardzo potrzebujemy przelewu przed sylwestrem. Obiecali nam, że jak tylko będą mogli – dostaniemy pieniądze wcześniej. I udało się jeszcze 30 grudnia, a my dzień później spłaciliśmy dotację. Nie wiem, kto nad nami czuwał, chyba – co by nie mówić – jednak Jasna Góra. 

Przygotowali: Samuel Szczygielski i Adam Zoszak

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...