Zatrudniamy 250 osób, obecnie walczymy o utrzymanie ich etatów. Współpracujemy z wieloma firmami zewnętrznymi, dla nich brak meczów to też potężny cios. Mamy na utrzymaniu fizjoterapeutów, sama akademia pożera X milionów złotych, nasi współpracownicy w wielu państwach muszą otrzymywać pensje.
Muszę przyznać – nie ma nic przyjemniejszego niż wypowiedzi właścicieli klubów w okresie obecnego głębokiego kryzysu całej branży sportowej. Musiały nastać takie ciemne czasy, musiało zajrzeć w oczy widmo bankructwa, musiała nastąpić sytuacja, w której o swój byt drżą nawet ci najlepiej zarabiający, by wreszcie kluby przemówiły ludzkim głosem. Ktoś, kto zainteresował się polskim futbolem w ubiegłym tygodniu mógłby pomyśleć, że to najzdrowsze organizacje świata. W świecie pandemii okazuje się, że kluby o każdego ze swoich kilkuset pracowników dbają w jednakowy sposób.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, okazało się, że bardzo istotnym elementem budowy klubu jest akademia, dziesiątki dzieciaków ćwiczących na klubowych obiektach, ale i ich trenerzy, ba, całe sztaby. “W akademii zatrudniamy Y osób, musimy wspólnie zadbać, by po powrocie do treningów nasz najcenniejszy skarb, uzdolniona młodzież, miała zapewnioną odpowiednią opiekę”. Brawo, chylę czoła, jestem zachwycony.
“Pamiętajmy, że to też nasi współpracownicy, niekoniecznie pracujący na etacie”. I znów trzeba złożyć dwa palce do czapki. Wielki salut dla wszystkich prezesów, którzy martwią się już nie tylko o tych w strukturach klubu, ale nawet o współpracujące firmy cateringowe czy ochraniające obiekty. Zupełnie niespodziewanie okazało się, że w tej układance futbolowej każdy element jest na wagę złota.
Kluby przypomniały sobie, że liczy się każdy zatrudniony skaut. Że liczy się wypłata dla każdego trenera młodzieży, dla każdego wychowawcy w bursie, dla każdego dietetyka oraz psychologa. Karol Klimczak brzmi przekonująco, w końcu to własnie z akademii Lecha co i ruszy wypływa czyste złoto – od Linettego czy Bednarka, po Marchwińskiego i Jóźwiaka. On w wywiadzie dla sport.pl wyliczał dokładnie: 250 osób tylko w Lechu. Całe biuro prasowe, graficy, rzecznik prasowy, słowem: organizacja.
Wyjątkowy czas, gdy na pierwszy plan zostają wysunięte te szeroko rozumiane “struktury”. Na razie tylko się o nich mówi, ale moim zdaniem to kwestia czasu, gdy kluby będą ich pokazywać na pierwszym planie. W naszym cyklu “Bliżej Klubów” już to od jakiegoś czasu robimy, starając się pokazać tych, którzy tworzą nie tylko wynik sportowy w danej rundzie, ale też szeroką tożsamość klubu, jako wieloletni pracownicy czy współpracownicy. Teraz – obstawiam – w podobny sposób zadziałają ludzie z Ekstraklasy. Patrzcie, kochani, to jest trener Wojtek, w naszym klubie od 2008 roku, spod jego skrzydeł wyszli tacy a tacy zawodnicy. Ktoś inny zripostuje: pani Joasia, nasza sekretarka od 12 lat, to dzięki niej wszystko jest zawsze wypłacane na czas (ehe). Ten cały drugi szereg zostanie wkrótce wyciągnięty na afisz i moim zdaniem to jest jedna z tych pozytywnych konsekwencji całego kryzysu, który dotknął całą naszą branżę.
Ale niestety, mam pewny wątpliwości co do czystości intencji i nie jest to tylko moja naturalna bałucka podejrzliwość.
Otóż kluby Ekstraklasy z kryzysem stykają się nie po raz pierwszy, są nawet tacy wyjadacze, którzy z przebywania w głębokim kryzysie uczynili wieloletnią normę. Spoglądam na to, jak wyglądały ich ruchy w ostatnich latach. Legia Warszawa z dziurą budżetową, pamiętacie to jeszcze? Trudno wymienić, ile zielonych banknotów bezpowrotnie utonęło w ramionach piłkarzy pokroju Hildeberto dokładnie w chwili, gdy konieczne były cięcia w akademii. Najbardziej bolesny był chyba fakt, że to wszystko zostało uznane za w pełni zrozumiały ruch. Ostatnio sobie odświeżałem – chodziło o pięć osób, asystenta trenera w CLJ, psychologa, dietetyka, kierownika drużyn juniorskich oraz analityka. Nikt nie wpadł na pomysł, żeby renegocjować kontrakty w pierwszym zespole, żeby uspokoić nieco ruchy na rynku transferowym – jako pierwsze poleciało 5 etatów w akademii, mimo że to przecież w żaden sposób nie zmieniło globalnej polityki zadłużania klubu.
Wiem, powstaje inwestycja treningowa za grube pieniądze, ale pamiętajmy – sygnał do budowy baz treningowych dały tak naprawdę ministerialne projekty dofinansowań. Nie jestem przekonany, że bez tej rządowej marchewki Polska ruszyłaby wreszcie do budowy boisk – i mam tu na myśli nie tylko Legię, ale wszystkie kluby, które już korzystają z dofinansowań m.in. z Ministerstwa Sportu i Turystyki.
Czemu się więc czepiam? Legia przyszła na myśl jako pierwsza, bo tam decyzja o zwolnieniu pięciu osób najbardziej rozjeżdżała się z zarobkami dla tych w pierwszym zespole. Ale przyznaję, to przecież nie jest jakiś wyjątek. Ostatnio szukałem rozmówców w Koronie Kielce, właśnie do cyklu Bliżej Klubów. Michał Siejak, człowiek odpowiedzialny za telewizję, poleciał już dawno. Paweł Jańczyk, wieloletni rzecznik prasowy tak samo. Spoglądam do akademii i co? Gość, który prowadził te świetne juniorskie drużyny, w tym zwycięzców Centralnej Ligi Juniorów, w lipcu skończył swoją misję w Kielcach. Chodziło o 30% zarobków, które do tej pory trener Marek Mierzwa “dorabiał” w miejskiej spółce sportowej. Wobec utraty tej części etatu, chciał wyrównania pensji od Korony, która nie wyraziła na to zgody. I tak mistrz CLJ został bezrobotnym. W listopadzie został dyrektorem Spartakusa Daleszyce i zastanawiam się, jakież to kokosy zaoferowały trenerowi Daleszyce, że klub Ekstraklasy nie był w stanie tego kontraktu wyrównać. Równolegle pięciocyfrowe wypłaty w europejskiej walucie szły normalnie na konta piłkarzy, których twarzy ani nazwiska nie będzie w czerwcu pamiętał żaden kibic.
Jestem przekonany, że podobnych historii usłyszałbym wiele, w każdym klubie. Po części to zrozumiałe – największy przychód wyrabia pierwsza drużyna, więc i ona generuje największe koszty. Grafika na Twitterze, wywiad dla klubowej telewizji oraz rozłożenie pachołków dwunastoletnim dzieciakom to nie są rzeczy, za które klub może płacić diamentami i papierem toaletowym. Ale jednocześnie nie tyle czuję, co po prostu wiem, że bez zdrowych struktur nie da się zrobić zdrowego klubu.
A u nas oszczędności na tych na dole to wręcz sztuka. Słyszałem o szkółce, która dopytywała trenerów konkurencji – jak to możliwe, że u was tyle płacą trenerom? Skąd wasi szefowie mają na to pieniądze? Naprawdę tyle zarabiacie na etatach, czy to tylko bajka dla mediów? To akurat powinna być norma, prawda? Dobrze opłacany, zatrudniony na etacie, dopieszczony i uzbrojony w środki do rozwijania własnego warsztatu trener młodzieżowy powinien się spłacić – tak jak inwestycje w sztab juniorski zwracają się Lechowi w postaci cennych wychowanków. Tymczasem w wielu miejscach w Polsce to często piąte koło u wozu. Gdy setki tysięcy złotych przejada się na potrzeby pierwszej drużyny, na dole targi trwają o każde 50 złotych. “Co? Staż w Lipsku? Za co ja mam wam to opłacić?”.
Piąte koło u wozu telepało się więc, przybite do zderzaka jakimś przetyranym gwoździem. Aż do teraz, gdy kluby prezentują je na afiszu – zobaczcie, to my zatrudniamy tych ludzi, to my im płacimy, musimy o nich walczyć ze wszystkich sił.
Znów do głosu dochodzi podejrzliwość. Za moment kluby krzykną: PZPN-ie, pomocy. Spółki Skarbu Państwa, pomocy. Samorządy, pomocy.
Co zabrzmi mocniej – słuchajcie, potrzebujemy 2 miliony złotych, bo inaczej nasz 30-letni Serb nie będzie miał za co zatankować swojej Panamery, czy jednak: zatrudniamy 10 trenerów młodzieży, zaraz pan Waldek może wylądować na bezrobociu. Jeszcze raz wracam do tych słów Karola Klimczaka o 250 zatrudnionych osobach. Zastanawiam się – jeśli kluby otrzymają pomoc od PZPN-u, samorządów, spółek czy innych podmiotów, wykorzystają ją na utrzymanie etatów i pensji tych 200 najgorzej zarabiających? Czy utrzymanie w zespole za wszelką cenę tych 3-4 najlepiej zarabiających?
Innymi słowy – czy 50 tysięcy złotych miesięcznej zapomogi trafi na konto dziesięciu trenerów, czy jednak pojedynczego, niespecjalnie szokującego umiejętnościami piłkarskimi pomocnika? Mam nadzieję, że ci, którzy będą przygotowywali pakiety ratunkowe dla klubów porządnie to sprawdzą.