Oto najbardziej przereklamowany piłkarz ligi? Takie pytanie zadaliśmy sobie prawie dwa lata temu, bo na samym początku sierpnia 2018 roku, a dotyczyło ono Domagoja Antolicia. Odpowiedź? Przychylaliśmy się do twierdzącej. W Ekstraklasie pojawił się facet, który dwa lata wcześniej stworzył linię pomocy chorwackiej reprezentacji z Modriciem, Kovaciciem, Brozoviciem, Perisiciem i wchodzącym z ławki Srną, co nie było jednorazowym wybrykiem, bo o kadrę późniejszych wicemistrzów świata chłop ocierał się wtedy dość regularnie. W naszej mizernej lidze zakotwiczył ktoś, kto zdobył siedem mistrzostw Chorwacji i cztery puchary tego kraju. Legia wzięła kapitana Dinama Zagrzeb! I co? Za przeproszeniem – gówno. Zamiast zachwycać, tylko irytował. I chyba nie znajdziemy, nawet wśród kibiców Legii, osoby, która wówczas wierzyła, że chłop jeszcze przypomni sobie, w jakim celu przyjechał do stolicy Polski.
Tymczasem dzisiejszy Antolić ma z tamtą mameją występującą w koszulce Legii mniej więcej tyle wspólnego co Wisła Kraków z rundy jesiennej z dzisiejszym zespołem Białej Gwiazdy, który w 2020 punktuje najlepiej w lidze i jako jedyny nie przegrał meczu. Trzeba było na Chorwata długo czekać, ale naprawdę było warto.
Tamten osąd wydaliśmy na podstawie pierwszej rundy Antolicia w Polsce, a także po początku kolejnego sezonu. Bezpośrednim powodem była czerwona kartka, którą pomocnik obejrzał w rewanżowym spotkaniu ze Spartakiem Trnava, co było wyjątkowo smutnym pożegnaniem legionistów z eliminacjami do Ligi Mistrzów, gdyż wcześniej z murawy wyleciał także Vesović. Niestety stawało się to znakiem rozpoznawczym Chorwata – w tamtym momencie bilans był taki, iż częściej widywaliśmy, jak schodzi on do szatni przed czasem osłabiając drużynę (dochodził pamiętny mecz z Jagiellonią, gdy wyleciał z boiska już w 15. minucie), niż jak robi różnicę swoimi zagraniami. Na koncie miał wtedy jednego gola i jedną asystę. Można było mówić, że w jego grze te liczby nie są najważniejsze, ale rodziło to inny problem – bardziej szczegółowe statystyki nie broniły go jeszcze bardziej. InStat za pomocą swojego algorytmu znajdował wtedy w naszej lidze – uwaga, uwaga – czterdziestu czterech lepszych środkowych pomocników.
LEGIA POKONA MIEDŹ LEGNICA W ĆWIERĆFINALE PUCHARU POLSKI? KURS BETFAN TO 1.61!
Czterdziestu czterech. W naszej Ekstraklasie!
Mniej więcej tyle widzieliśmy też powodów, by przestać traktować go poważnie. I mecze poprzedniego sezonu nas w tym przekonaniu utwierdzały. Łącznie mówimy o 30 występach we wszystkich rozgrywkach (25 w podstawowym składzie), w których zaliczył trzy asysty. Sama gra? Adam Deja, to był – przynajmniej patrząc po notach – mniej więcej taki sam poziom, co oczywiście komplementem żadnym nie jest, tym bardziej, iż pomocnik Arki Gdynia miał lepsze liczby w ofensywie. Z dzisiejszej perspektywy trochę jak zapowiedź lepszych dni wygląda to, że gdy drużynę przejął Aleksandar Vuković, Antolić grał regularnie, ale wtedy nikt w ten sposób nie myślał – nieudana końcówka sezonu, w której Legia straciła mistrzostwo na rzecz Piasta, miała też jego twarz.
Kiedy nastąpił przełom? No na pewno nie na początku obecnych rozgrywek. Najważniejsza była wtedy Liga Europy, a w meczach o nią serbski trener stawiał na innych. Antolić na ławce przesiedział dwumecz z Europa FC, z Finami dwa razy wszedł z trakcie spotkania, przeciwko Atromitosowi zagrał tylko w jednym meczu, a w trakcie kluczowego boju z Rangersami zaliczył 19 minut w pierwszym spotkaniu. Mizeria. I choć wcześniej Chorwat miewał przebłyski, zaryzykujemy, że momentem zwrotnym był dla niego – tak jak dla całej Legii – dopiero mecz z Lechem Poznań, gdy zaliczył asystę przy zwycięskim golu Rosołka.
Od tego czasu oglądamy innego Antolicia. Ktoś porwał faceta grającego na alibi, do najbliższego, dbającego tylko o czyste papcie, a wstawił w jego miejsce człowieka z wizją gry i nakręcającego swoją energią całą drużynę. Okazało się nawet, że regularnie zdobywane gole i zaliczane asysty jednak nie leżą poza jego możliwościami. Od wspomnianego podania do Rosołka to już trzy bramki i cztery ostatnie podania w czternastu ligowych występach. Kapitalny wynik.
By jeszcze dobitniej pokazać to, jak daleką drogę przebył Antolić, trzeba wspomnieć, że 45. środkowy pomocnik sezonu 2017/18 stał się najlepszym graczem w lidze na tej pozycji. Przynajmniej to podpowiadają nam nasze noty (biorąc pod uwagę regularnie grające „szóstki” i „ósemki”). A akurat na tej pozycji konkurencja jest przecież dość spora. Sami zobaczcie:
Domagoj Antolić (Legia) – średnia not: 5,52
Dominik Furman (Wisła P.) – 5,50
Pedro Tiba (Lech) – 5,45
Taras Romanczuk (Jagiellonia) – 5,24
Janusz Gol (Cracovia) – 5,22
Jarosław Kubicki (Lechia) – 5,22
Andre Martins (Legia) – 5,05
Petr Schwarz (Raków) – 5,00
Duża rzecz, więc duże brawa. A na tym nie koniec doceniania Antolicia, bo również jeśli chodzi o jedenastkę kozaków, zaczął on meldować się w niej regularnie. Taka nominacja tym razem smakować musi jeszcze lepiej, gdyż Legia ostatecznie mecz przegrała, a Chorwat swoją grą i tak nie dał nam wyboru.
A co tam panie wśród badziewiaków? Mnóstwo debiutów, w tym dość zaskakujące. Ale zarówno Jose Kante swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem, jak i Srdjan Spiridonović swoją beznadziejną postawą w Bełchatowie, nie dali nam większego wyboru.
Fot. FotoPyK
Jedenastkę kolejki wybraliśmy również – wraz z słuchaczami – w audycji Weszłopolscy. Jej gośćmi byli Piotr Obidziński i Jarosław Mroczek – z prezesami ekstraklasowych klubów porozmawialiśmy między innymi o zamykaniu stadionów ze strachu przed epidemią.