„I tak cię nie chcieliśmy” – śpiewali mu kibice Manchesteru United.
„Tevez out” – taki transparent w jego kierunku wywiesili fani Manchesteru City.
Mocne to słowa w kierunku piłkarza, który w gablotach tych dwóch klubów zostawił łącznie dziesięć trofeów, w tym jeden Puchar Mistrzów i trzy za pierwsze miejsce w Premier League. Carlos Tevez był jednak zawsze postacią, która sprawiała, że w żyłach buzuje się krew. Kwestią miejsca i czasu było to, czy buzowała ona z miłości, czy z nienawiści.
***
— Najlepszy napastnik, z jakim grałem? Tevez.
Wayne Rooney
***
Granica między miłością a nienawiścią bywa bardzo krucha. Jeśli Carlos Tevez miał dać z siebie wszystko, musiał się czuć kochany.
Nie jest trudno wskazać najlepszy czas w karierze Argentyńczyka. Pierwsze dwa sezony w Manchesterze City to czas, kiedy „Apacz” miał udział przy 42% bramek zdobytych przez The Citizens. Czas, gdy został – do spółki z Dimitarem Berbatowem – królem strzelców Premier League. Czas zakończenia nieznośnego oczekiwania kibiców City na trofeum.
Czas, w którym Roberto Mancini położył swoją rękę na ramieniu Teveza. A wraz z nią – opaskę kapitańską.
Argentyńczyk nigdy nie nauczył się języka angielskiego w stopniu, który pozwoliłby na swobodne udzielanie wywiadów. Ograniczył się do podstawowych zwrotów, które nieco ułatwiły mu życie na wyspach. Wybór go na kapitana, gdy w zespole Manchesteru City był już choćby późniejszy właściciel opaski, Vincent Kompany, nie było wyborem oczywistym.
Język językiem, również i podejście Teveza do codziennych obowiązków nie stanowiło wzorca zaangażowania godnego umieszczenia w Sevres.
— Mentalność Carlosa Teveza? Od poniedziałku do piątku zrobić wymagane minimum. A w sobotę gnać na złamanie karku — opisywał swojego byłego klubowego kolegę Stephen Ireland. Wtórował mu Brazylijczyk Rafael: — Nigdy nie był zaangażowany w treningi. Nie dawał z siebie stu procent na zajęciach, ale kiedy wychodził na boisko w meczu, zawsze grał na sto procent.
Opaska nie miała być jednak synonimem statusu lidera. Miała symbolizować uczucie, jakim Roberto Mancini darzył wtedy najdroższego i najlepiej zarabiającego piłkarza w Premier League. Według dokumentów ujawnionych przez „Football Leaks” na łamach „Der Spiegel”, Tevez kosztował City 51,25 miliona euro, które Obywatele zapłacili… Harlem Springs, firmie której właścicielem był agent Teveza, Irański biznesmen Kia Joorabchian.
Tevez nie przestawał odpłacać się Manciniemu za to, że uczynił go kluczową postacią swojej drużyny. Transferem-oświadczeniem dla reszty świata, że oto w Manchesterze rośnie druga potęga, miał być Robinho. Nie wypaliło. Okazał się nim być dopiero sprowadzony rok później Argentyńczyk.
***
Nieodłącznym elementem kultury kibicowskiej w Anglii są przygotowywane przez fanów banery. Wiele z nich urasta z czasem do rangi symbolu. Tak właśnie było z „tickerem”. Słynnym aktualizowanym każdego roku, począwszy od 2002, transparentem kibiców Manchesteru United. Za jego pomocą fani Czerwonych Diabłów odmierzali czas od ostatniego trofeum lokalnych rywali, Manchesteru City.
Ostatni raz „ticker” zawisł w 2011 roku, symbolizując 35-letni okres posuchy. Fani City zmierzający na finał FA Cup na Wembley mieli w razie zwycięstwa przygotowaną swoją wersję transparentu. Już bez panoramy Manchesteru, nad którą widnieje czerwone niebo, z wyzerowanym licznikiem.
Nic więc dziwnego, że gdy dla The Citizens pojawiła się okazja, by zagrać na nosie nieustannie umniejszającym im (nie bez powodu) rywalom, złapali ją obiema rękami i wycisnęli jak cytrynę.
Sir Alex Ferguson przez długie lata ignorował poczynania City. Nie poświęcał temu zespołowi zbyt wiele miejsca podczas swoich konferencji prasowych czy wywiadów, nigdy nie traktował jako równorzędnego rywala. A jednak jeszcze w czasach, gdy „ticker” wisiał na Old Trafford, udało się Obywatelom zajść Szkotowi za skórę. Bynajmniej nie boiskowym wyczynem. Jeszcze nie wtedy.
Plakatem.
„Welcome to Manchester”. „Witamy w Manchesterze”. Marketingowy majstersztyk wspominany wśród kibiców po dziś dzień. Klub z Etihad Stadium zapłacił za jego wykonanie i umieszczenie 30 tysięcy funtów i który okazał się być wart każdego wydanego pensa.
Wymowne, że odpowiedzialny za jego wykonanie David Pullan, ówczesny dyrektor marketingu w Manchesterze City, kopię plakatu – oczywiście znacznie mniejszych rozmiarów – otrzymał jakiś czas później w prezencie od dyrektora wykonawczego, Garry’ego Cooka.
Ileż z tym jednym hasłem wiązało się podtekstów. Pisały o nim media na całym świecie. W „The New York Times” można było przeczytać, że jego przesłanie jest następujące: „Carlos Tevez znalazł się w końcu w innym Manchesterze niż ten bezczelny, reprezentowany przez United mające więcej kibiców za granicą niż u siebie”. City nie wywiesiło go też w pierwszym lepszym widocznym miejscu, a naprzeciwko Manchester Arena, skierowany w stronę Salford, skąd pochodzi wielu kibiców United.
Pullan wspominał niedawno na łamach „The Athletic”, że gdy jeździł do pracy, codziennie zatrzymywał się pod billboardem, gdzie każdego ranka znajdował skarpety wypełnione czerwoną farbą. Kibice United próbowali dorzucić nimi do podobizny Teveza, udało się to przez dwa tygodnie – po tym czasie plakat zdjęto – tylko nielicznym.
Przez pierwsze dwa lata po przenosinach za miedzę, Tevez traktował każdy mecz jak spotkanie najważniejsze w życiu. Strzelanie goli i asystowanie kolegom było równie ważne, co zaoranie każdego centymetra kwadratowego boiska. Gra przeciwko Argentyńczykowi to dla obrońcy była nieustanna udręka. Gonił od jednego do drugiego, nie dawał ani chwili wytchnienia. Wykorzystywał każdy cień wątpliwości, każdy moment zawahania. Tak jak mówił cytowany wcześniej Stephen Ireland, gnał na złamanie karku.
Nietrudno wyobrazić sobie więc jego nastawienie, gdy przychodziło grać z United.
Tevez nigdy nie był typem człowieka, który gryzłby się w język i unikał kontrowersji. Raczej mówił wszystko to, co mu ślina na język przyniosła. Oczywiście w mediach hiszpańskojęzycznych, co jednak Anglicy błyskawicznie tłumaczyli i przedrukowywali we wszystkich możliwych redakcjach. Kiedy w pucharze ligi zdobył dwa gole przeciwko United, oba celebrował przed ławką na której zasiadali rezerwowi Czerwonych Diabłów. Pierwszego – przykładając sugestywnie rękę do ucha, drugiego – wykonując obsceniczny gest lizania tyłka, skierowany do Gary’ego Neville’a. Nazwanego swego czasu przez Teveza „dupowłazem”.
Gdy zaś City po 35-letnim oczekiwaniu wreszcie doczekało się trofeum – zwycięstwa w FA Cup – podczas parady, jadąc na dachu otwartego autobusu, dał się obfotografować z napisem „R.I.P. Fergie”. „Spoczywaj w pokoju, Fergie”. Odnosił się on do słów Szkota: — Manchester City zdobędzie trofeum? Po moim trupie.
The Citizens, klub niekoniecznie szukający wtedy zwady, wystosował niedługo później oświadczenie z przeprosinami, które jednak podarł i wyrzucił do kosza Tevez. Mówiąc argentyńskim dziennikarzom: — Ferguson jest jak prezydent Anglii. Kiedy powie coś złego o piłkarzu, nikt nie każe mu przepraszać. Ale gdy ktoś zażartuje z niego, musi przeprosić. Ja nie przepraszam.
Swoją drogą na paradzie miało Teveza nie być. Chciał od razu po zakończeniu sezonu polecieć na wakacje. Gdy jednak władze klubu przekazały mu, ile taka niesubordynacja będzie Argentyńczyka kosztować, pokręcił nosem, ale szybko zmienił zdanie.
Już wcześniej nie dogadywał się zresztą z wieloma wysoko postawionymi ludźmi w City. Jeszcze podczas trwania sezonu 2010/11 złożył wniosek o wystawienie go na listę transferową, co okazało się być niesamowicie kosztowną decyzją. W kontrakcie był bowiem zapis na taką okoliczność. Głosił on, że w razie oficjalnej prośby o transfer Tevez traci prawo do wszystkich zapisanych w umowie premii. Można się tylko domyślać, jak wiele milionów to Argentyńczyka kosztowało. Według dokumentów, które ujrzały światło dzienne za pośrednictwem „Football Leaks”, zapisy umowy gwarnatowały mu bowiem 7,5 miliona funtów za podpisanie kontraktu, drugie tyle w bonusach lojalnościowych, milion euro za awans do Ligi Mistrzów, kolejny milion za zdobycie tytułu króla strzelców ligi angielskiej, a także spore dodatki meczowe.
Najbardziej pamiętny konflikt na linii City-Tevez, to jednak ten rozpoczęty w dniu meczu z Bayernem w Lidze Mistrzów. Ten, który kosztował Teveza – jak donosił „The Telegraph” 792 tysiące funtów kary. Dość powiedzieć, że nigdy wcześniej żaden zawodnik nie został tak surowo potraktowany przez decydentów klubu z Manchesteru.
Są dwie wersje tej historii. Jedna głosi, że Carlos Tevez odmówił Roberto Manciniemu wejścia na boisko, druga – że przekazał mu, że nie ma zamiaru kontynuować rozgrzewki. Niezależnie od tego, co faktycznie się wydarzyło, Włoch był rozsierdzony. Podwójnie, bo mecz z Bayernem jego zespół przegrał bezdyskusyjnie, 0:2.
— Wracaj do Argentyny! W City jesteś skończony — miał rzucić po meczu do Argentyńczyka, który jak łatwo się domyślić przestał być jednocześnie kapitanem Obywateli.
I Tevez wrócił. 7 listopada, bez zgody klubu, wyleciał do ojczyzny i odmawiał powrotu aż do połowy lutego. Klub zdecydował się nałożyc na niego kolejną karę – 1,2 miliona funtów – a także wstrzymał wypłacanie kontraktu Argentyńczyka. Łatwo policzyć, że kosztowało go to czternaście tygodniówek. Jako że „Apacz” zarabiał wtedy w Manchesterze 200 tysięcy funtów tygodniowo, The Citizens zaoszczędzili 2,8 miliona.
Dzień przed tym, jak zdecydował się znów pojawić w Manchesterze, Argentyńczyk udzielił jeszcze wywiadu argentyńskiemu Fox Sports, mówiąc na antenie, że Roberto Mancini potraktował go jak psa. Nazywał też Manchester „małym i deszczowym miastem z dwiema restauracjami”.
Mancini nigdy nie skreślił go jednak z listy zawodników zgłoszonych do rozgrywek, drzwi do powrotu pozostawały więc otwarte.
— Podjechał do ośrodka swoim czarnym Hummerem około 16:45. Kilka minut po godzinnych badaniach zatrzymał się przy bramie, by rozdać kilka autografów. Gdy spytałem go, czy to dobre uczucie wrócić do zespołu, przytaknął kiwnięciem głową i odjechał — relacjonował reporter BBC Radio 5 live, Steve Blears.
Znacznie bardziej wylewny był na boisku. Powrót naznaczył asystą przy zwycięskim golu Samira Nasriego z Chelsea, kilka tygodni później dał koncert godny największych tenorów – ustrzelił hat-tricka w Norwich, celebrując jedną z bramek zamachem golfisty. Zarzucano mu bowiem, że podczas trzech miesięcy z okładem spędzonych w Argentynie bardziej interesowało go, ile wynosi par na kolejnym dołku niż to, jak idzie zespołowi, z którym wciąż jest związany kontraktem.
Mancini nie mógł jednak udawać, że Tevez nie jest jednym z najlepszych piłkarzy, jakich ma do dyspozycji. W ostatnich sześciu kolejkach sezonu – wszystkie te mecze City wygrało – Argentyńczyk wychodził na boisko w pierwszym składzie, choć żadnego nie rozegrał w pełnym wymiarze czasowym.
Stało się coś, co wszyscy uważali za niemożliwe. Tevez nie tylko wrócił do zespołu na końcówkę rozgrywek, ale zdecydował się w nim pozostać także na kolejny sezon, choć na zainteresowanie narzekać nie mógł. Dopiero kiedy zwolniono Roberto Manciniego, i Argentyńczyk zdecydował się odejść do Juventusu. Powiedzieć, że ściągając takiego piłkarza za mniej niż 10 milionów funtów, było świetnym interesem Włochów, to nic nie powiedzieć. Ale ówczesny dyrektor sportowy Juventusu Beppe Marotta był mistrzem przeprowadzania tego typu transakcji. To on ściągał na zasadzie wolnego transferu Andreę Pirlo, Daniego Alvesa, Paula Pogbę, Kingsleya Comana, a za kwoty nieprzekraczające 15 milionów euro – choćby Andreę Barzagliego, Wojciecha Szczęsnego, Blaise’a Matuidiego czy Arturo Vidala.
Tym lepszy był to biznes, że Tevez potrafił przyznać, że w Manchesterze City zachowywał się nieprofesjonalnie. Że żałuje i że postara się, by nic podobnego w Juventusie się nie przytrafiło. Massimiliano Allegri szybko uczynił z niego kluczową postać drużyny, dając Tevezowi podobne uczucie do tego, którym obdarował go Roberto Mancini.
To właśnie brak tejże miłości ze strony sir Alexa Fergusona miał być powodem, dla którego po dwuletnim wypożyczeniu na Old Trafford, Tevez nie został przez Manchester United wykupiony. Mimo że Czerwone Diabły kosztowałoby to znacznie mniej dzięki klauzuli w umowie wypożyczenia wynoszącej około 25,5 miliona funtów.
Ferguson wolał bowiem Dimitara Berbatowa. Tak jak w pierwszym sezonie Teveza w United Argentyńczyk występował w większości spotkań od pierwszej minuty, tak w kolejnym, po sprowadzeniu Bułgara, musiał się pogodzić z ograniczeniem minut na boisku.
„Przyjście Dimitara Berbatowa we wrześniu 2008 było wyzwaniem, do którego Tevez nie dorósł. Balansował między zespołem a ławką, zaczął się czuć niepewnie. Po pierwszym roku, gdy był ciągle głodny, zaczął odpuszczać na treningach. Nieustannie twierdził, że bolały go plecy. Bardzo polubił wizyty u masażystów. Wszyscy w United czuliśmy, że w drugim sezonie nie wkłada w grę dla tego klubu serca. Był zawiedziony transferem Berby, a Carlos jest zawodnikiem, który musi czuć się kochany. Nie potrafi być szczęśliwy, gdy zagra jeden mecz na trzy” – pisał później w autobiografii Gary Neville.
Tevez mimo wszystko chciał pozostać w Manchesterze. Pamiętny obrazek to ten, kiedy po golu przeciwko City podbiega w stronę lóż na Old Trafford i przykłada rękę do ucha patrząc w stronę Davida Gilla, byłego dyrektora wykonawczego Czerwonych Diabłów.
Pozostał on jednak niewzruszony, podobnie jak sir Alex Ferguson, który lata później w książce „Być liderem” zdradził, dlaczego sceptycznie podchodził do tematu pozostania Teveza w United. „Nie tyle miałem problem z Tevezem, co z Kią Joorabchianem. Miałem cały czas wrażenie, że planuje kolejny ruch dla Teveza i przez to nigdy nie miałem poczucia, że Argentyńczyk należał do United. Miałem wrażenie, że wynajmujemy go tak długo, aż Joorabchian znajdzie mu lepszą umowę gdziekolwiek indziej.”
Zmiana barw na te lokalnego rywala sprawiła, że i kibice zmienili śpiewkę i od nawoływania o podpisanie z Tevezem dłuższego kontraktu i gwizdania, gdy Ferguson decydował się w meczu z Arsenalem zdjąć go z boiska, przeszli do „we never wanted you anyway” („tak naprawdę nigdy cię nie chcieliśmy”) i wyzywania swojego byłego napastnika od kurew łasych na pieniądze.
Zmiana barw na te lokalnego rywala sprawiła, że i kibice zmienili śpiewkę i od nawoływania o podpisanie z Tevezem dłuższego kontraktu i gwizdania, gdy Ferguson decydował się w meczu z Arsenalem zdjąć go z boiska, przeszli do „we never wanted you anyway” („tak naprawdę nigdy cię nie chcieliśmy”) i wyzywania swojego byłego napastnika od kurew łasych na pieniądze.
Po dziś dzień Tevez pozostaje postacią, która ani po jednej, ani po drugiej części Manchesteru nikomu nie pozostaje obojętna. W siedem lat zawiesił na szyi dziesięć złotych medali, miał udział przy grubo ponad setce trafień zespołów z tego miasta, po drodze jednak wielokrotnie wchodząc w konflikt z bezpośrednimi przełożonymi. I prawem, bo był też przecież nie raz łapany na jeździe samochodem bez prawa jazdy, co ostatecznie skończyło się wyrokiem skazującym na 250 godzin prac społecznych.
Manchester City wygra z Manchesterem United na Old Trafford? Kurs: 1.80 w Milenium!
Pytany kiedyś, czy wobec tego, że stać go na najlepszą opiekę lekarską, podda się operacji plastycznej, by usunąć ze swojego ciała rozległe blizny – pamiątkę z dzieciństwa po oparzeniu wrzątkiem – odpowiedział: — Nigdy w życiu. Albo bierzesz mnie takiego, jakim jestem, albo nie.
Spokojnie można tę odpowiedź rozszerzyć daleko poza samą fizjonomię zawodnika. Niesfornego, ale piekielnie dobrego. Niereformowalnego poza boiskiem, na nim zaś przykładnego wojownika dającego swoim kompanom sygnał do zmasowanego ataku. Taki był jego urok.
Albo bierzesz go takiego, jakim jest, albo nie.
***
Liczby Carlosa Teveza w Anglii:
West Ham United (2006-2007): 29 meczów, 7 goli, 5 asyst
Manchester United (2007-2009): 99 meczów, 34 gole, 14 asyst
Manchester City (2009-2013): 148 meczów, 73 gole, 35 asyst
Sukcesy:
– zwycięstwo w Lidze Mistrzów: 2007/08
– zwycięstwo w Premier League: 2007/08, 2008/09, 2011/12
– zwycięstwo w FA Cup: 2010/11
– zwycięstwo w Carling Cup: 2008/09
– Klubowe Mistrzostwo Świata: 2008
– Tarcza Wspólnoty: 2008, 2009, 2013
– król strzelców Premier League: 2010/11
– nominacja do nagrody PFA Player of The Year: 2009/10, 2010/11
– drużyna sezonu PFA: 2010/11
***
SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl