78 występów, siedem bramek. Na takim bilansie kończy się trwająca od sezonu 2016/17 przygoda Rafała Wolskiego z Lechią Gdańsk. Ofensywny pomocnik rozwiązał kontrakt z winy klubu. A to oznacza, że nawet gdy znajdzie sobie wkrótce nową drużynę – co nie będzie szczególnie skomplikowanym zadaniem, lada moment, jak podaje Przegląd Sportowy, powinien oficjalnie związać się kontraktem z Wisłą Płock – biało-zieloni wciąż będą zobowiązani do płacenia mu pieniędzy.
No nie ukrywamy, że słyszeliśmy o klubach zarządzanych roztropniej niż Lechia.
Zanim przejdziemy do podsumowań nadmorskiej przygody Wolskiego, wyjaśnijmy o co dokładnie chodzi z jego kontraktem. Otóż – pomocnik znajdował się w gronie tych zawodników, którzy nie dogadali się z Lechią i twardo zażądali swoich zaległych pieniędzy. Dlatego wylądował poza pierwszym zespołem i trafił na listę transferową. Chętnych na wykupienie go z Gdańska jednak zabrakło. Ale teraz, skoro umowa została rozwiązana z winy klubu, Wolski będzie miał znacznie łatwiej o znalezienie nowego pracodawcy. 27-latek mógł wnieść o unieważnienie swojego kontraktu z Lechią, ponieważ działacze trójmiejskiej ekipy w lutym spóźnili się z przelaniem na jego konto pensji. Co to oznacza? Oficjalne oświadczenie biało-zielonych tłumaczy wszystko: – Lechia Gdańsk jest zobligowana do wypłaty różnicy pomiędzy gażą, jaką zawodnik otrzymywał, a wynagrodzeniem z gry w innym klubie.
Trzeba powiedzieć wprost – doprowadzenie do takiej sytuacji to jest po prostu kompromitacja działaczy Lechii. Tym bardziej, że w kolejce do rozwiązania umowy czekają kolejni gracze, ze Sławomirem Peszką na czele.
LECHIA PRZEGRA Z ZAGŁĘBIEM? KURS 2,05 NA MIEDZIOWYCH W MILENIUM
Czy – pomimo nieprzyjemnej atmosfery wokół rozstania – w Gdańsku dobrze zapamiętają Wolskiego? Cóż, na dwoje babka wróżyła. Kiedy Rafał wrócił do Polski po nieudanych przygodach w lidze włoskiej i belgijskiej, wiosną 2016 roku w barwach Wisły Kraków rozegrał 14 spotkań, notując cztery gole i dziewięć asyst. W Lechii tak dobrych liczb Wolski nie wykręcił nigdy, a to przecież tylko jedna runda.
Za kadencji Piotra Nowaka był na pewno bardzo mocnym punktem gdańskiego zespołu. Świetnie się odnajdywał w ofensywnym systemie gry ówczesnego szkoleniowca biało-zielonych, nieźle wykonywał stałe fragmenty gry. Później jednak sprawy zaczęły się mocno komplikować – Wolski łapał kolejne kontuzje, niestety zazwyczaj bardzo poważne. Pauzował miesiącami, tyrając podczas żmudnych rehabilitacji. W poprzednim sezonie rozegrał tylko dziewięć meczów w Ekstraklasie i dwa w Pucharze Polski. Jakąś tam cegiełkę do sukcesów drużyny Piotra Stokowca dołożył, ale – no właśnie – była to cegiełka, a nie cegła.
W bieżącym sezonie szkoleniowiec Lechii dawał Wolskiemu całkiem dużo szans, zanim pomocnik nie został z przyczyn pozasportowych odsunięty od zespołu. Jesienią Rafał pojawił się na murawie w szesnastu meczach ligowych, spędził na boiskach Ekstraklasy w sumie 736 minut. Biało-zieloni desperacko potrzebowali reżysera gry w środku pola – ofensywnego pomocnika, który swoją kreatywnością skutecznie rozrusza skrzydła i ułatwi życie wysuniętemu napastnikowi. Stokowiec bez wątpienia liczył, że dobrze dysponowany Wolski może taką rolę w zespole pełnić. Ale 27-latek właściwie w każdym kolejnym występie rozczarowywał swoją dyspozycją.
Widać było gołym okiem, że jest bardzo daleki od optymalnej formy. Zdobył jedną bramkę, dwie wypracował. To tyle. A przecież mówimy o piłkarzu, który jeszcze w 2017 roku rozegrał trzy mecze w narodowych barwach. To nie jest jakaś prehistoria.
Co czeka Wolskiego w Wiśle Płock? Przede wszystkim – towarzystwo starych znajomych z Legii Warszawa, Dominika Furmana i Jakuba Rzeźniczaka. Fakt, że Wolski i Furman w 2020 roku spotykają się w ekipie “Nafciarzy” dość dobitnie potwierdza, że w karierach obu tych zawodników coś poszło bardzo, ale to bardzo nie tak.
fot. FotoPyk