Nie trzeba było długo czekać na ogłoszenie nazwiska następcy Mirosława Smyły, niespodziewanie zdymisjonowanego ze stanowiska trenera Korony Kielce. Nowym szkoleniowcem zespołu zostanie doskonale w Kielcach znany i lubiany Maciej Bartoszek, któremu już raz udało się wyciągnąć Koronę z bagna.
Jednak o powtórzenie tego wyczynu nie będzie łatwo. Bo czasu mało, a bagno głębokie.
Przypomnijmy sobie sezon 2016/17. Po piętnastu ligowych kolejkach Korona Kielce miała na swoim koncie ledwie 17 punktów i bilans bramkowy 19 – 34. Ze względu na niezadowalające rezultaty, posadę stracił więc Tomasz Wilman. I wówczas na scenę wkroczył Bartoszek, który w ekspresowym tempie poukładał zespół, a przy okazji swoją charyzmą nawiązał do czasów Leszka Ojrzyńskiego i niezapomnianej „bandy świrów”. Ostatecznie kielczanie zakończyli rozgrywki na znakomitym, piątym miejscu w tabeli. Biorąc pod uwagę, jakim materiałem ludzkim dysponował Bartoszek – nie może dziwić, że zewsząd spłynęły wielkie pochwały pod adresem jego pracy. Jest takie powiedzenie, że z gówna bata nie ukręcisz z pustego i Salomon nie naleje. No więc Wilman rzeczywiście nie nalał, a Bartoszek jakimś cudem dał radę. Przejął zespół zajmujący czternaste miejsce w tabeli, ekipę typowaną do spadku. Po czym wprowadził ją do ligowej czołówki.
Jak zareagowali działacze Korony Kielce? Dali swojemu trenerowi podwyżkę, przedłużyli z nim kontrakt? No nie. Wypieprzyli go z roboty, zresztą jeszcze przed finałem sezonu. W klubie doszło bowiem do zmian właścicielskich, do akcji wkroczył inwestor z Niemiec, więc Bartoszek został odpalony, a na jego miejsce wskoczył Gino Lettieri. Ponoć Polak nie pasował do nowej koncepcji zarządzania drużyną.
Lettieri, cokolwiek o nim powiedzieć, okazał się niezłym fachowcem jak na warunki ekstraklasowe, więc od strony piłkarskiej ta podmianka się w jakimś sensie obroniła. Ale już od strony – nazwijmy to – etycznej, po prostu ludzkiej? Smród ciągnie się za okolicznościami rozstania z Bartoszkiem do dziś. Prezes Korony, Krzysztof Zając, opowiadał wtedy, że nawet gdyby Bartoszek zdobył z klubem mistrzostwo Polski, to i tak straciłby stanowisko. – Bartoszek nie gwarantował sukcesu w następnych latach. Nie chciałem tego podnosić na konferencji ze względu na szacunek do trenera – pierniczył beztrosko Zając, chyba samemu nie wierząc w te dyrdymały. Co zresztą potwierdzały kolejne spiżowe słowa płynące z jego ust: – Ja nie widzę w tym logiki. Taka jest decyzja.
Jak wiemy z perspektywy czasu – pozbycie się tej kuli u nogi, jaką według prezesa był Bartoszek, o dziwo wcale nie rozpędziło Korony w kierunku spektakularnych sukcesów. Podsumujmy. Jesienią 2016 roku Bartoszek wkroczył, żeby uratować klub przed spadkiem. Wiosną 2017 roku stracił pracę, bo blokował rozwój kieleckiego klubu i nie pasował do wizji nowych właścicieli. Wiosną 2020 roku Bartoszek ponownie przejmuje stery w Koronie, żeby… A jakże, uratować klub przed spadkiem.
Coś tam chyba właścicielom, prezesowi i reszcie osób odpowiedzialnych za klub nie weszło.
Widać zresztą, że Zając doskonale pamięta, w jak nieprzyjemnej atmosferze żegnał się z trenerem przed trzema laty. Pozwolił sobie dziś na takie słowa: – Nie kochamy się z trenerem Bartoszkiem, pewnie nigdy nie będziemy się kochać, ale mamy wspólny cel. Pomóc klubowi.
Wzruszające. Można powiedzieć, że z prezesa Zająca prawdziwy męczennik, dla dobra Korony ten przepełniony heroizmem człowiek nie cofnie się przed niczym. Nawet przed wyciągnięciem ręki do trenera, którego kiedyś bezpodstawnie z klubu odpalił (czy raczej: firmował odpalenie swoim nazwiskiem).
Oczywiście rodzi się pytanie – czy historia się powtórzy i Bartoszek znów wyratuje Koronę z opresji?
To jest już inny zespół niż ten, z którego trener odchodził wiosną 2017 roku. W 25. kolejce sezonu 2016/17 kielczanie zagrali w składzie: Borjan – Gabovs, Dejmek, Diaw, Grzelak – Marković, Możdżeń, Żubrowski – Abalo, Micanski, Palanca. Na ławce siedzieli: Kiełb, Górski, Mrozik, Aankour, Kwiecień, Kallaste i Pesković. Teraz porównajmy to sobie ze składem oddelegowanym przez trenera Mirosława Smyłę na ostatnie ligowe starcie ze Śląskiem Wrocław. Kozioł – Spychała, Gnjatić, Marquez, Szymusik – Żubrowski, Radin, Forsell – Cecarić, Pucko, Pacinda. Wśród rezerwowych: Papadopulos, Lisowski, Kiełb, Djuranović, Zalazar, Theobalds, Sowiński, Tzimopoulos, Osobiński.
Jak nietrudno zauważyć – powtarzają się tylko dwa nazwiska. Jakub Żubrowski i Jacek Kiełb. Do tego jeszcze trzeba doliczyć Marcina Cebulę. Totalnie przemeblowany skład. Bartoszek lubi nazywać Kielce swoim drugim domem, ale prawda jest taka, że w Koronie nie znajdzie się wcale w rodzinnym gronie.
Sytuacja jest więc trudna, choć na pewno nie beznadziejna. Mirosław Smyła nie pozostawia po sobie spalonej ziemi – jego pracę w Kielcach generalnie można nawet oceniać umiarkowanie pozytywnie. Dużo więcej dotychczasowy szkoleniowiec Korony zrobić po prostu nie mógł. Piłkarsko nowy-stary trener również zbyt wiele poprawić zwyczajnie nie zdąży. Sezon już niemalże na finiszu, nie ma czasu na wielkie kombinacje. Wydaje się, że podstawowym zadaniem Bartoszka będzie poprawa atmosfery w zespole, zaszczepienie w zawodnikach ducha walki. Korona na finiszu rozgrywek musi rywalom wyszarpywać punkty z gardła. Może rzeczywiście Bartoszek do pobudzenia drużyny nadaje się lepiej niż dobrotliwy Smyła.
Przede wszystkim jednak – trąci od tego ruchu desperacją. I wiarą w to, że wraz z powrotem Bartoszka sytuacja w zespole zmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. No ale cóż – jeśli w zimowym okienku transferowym wzmacnia się drużynę takimi zawodnikami jak Johnny Spike Gill i D’Sean Theobalds, to potem pozostaje tylko liczyć na cud.
fot. FotoPyk