„Napoletani e coronavirus” – śpiewali kibice Brescii na przywitanie przyjezdnych spod Wezuwiusza. Na południu Europy taki cięty dowcip nikogo nie zdziwił, bo kibiców Napoli przeważnie wita się w podobny sposób. W zasadzie przeżyli oni już wszystko: na obcych stadionach kibice adresowali w ich stronę transparent „witamy we Włoszech”, życzono im drugich Pompejów i wysyłano do sklepów po mydło. Północ uważa, że Neapol to brud, smród i ubóstwo, a konflikt ten sięga wielu pokoleń. Nic dziwnego, że fani beniaminka z Lombardii też chcieli dogryźć południowcom. Nie spodziewali się jednak, że los tak okrutnie sobie z nich zadrwi.
Prześmiewcze śpiewy zdarzyły się bowiem tuż przed… wybuchem epidemii koronawirusa na północy Italii. Okrutna ironia – to w okolicach bliskich Brescii, która tak ochoczo drwiła ze „skażonego” południa, wirus zasiał największą panikę i spustoszenie. Neapolitańczycy natomiast, choć święci nigdy nie byli i potrafili odpłacić się pięknym za nadobne, pokazali ludzką twarz: „W obliczu tragedii nie ma rywalizacji. Zjednoczeni przeciw koronawirusowi” – głosił transparent wywieszony na Stadio San Paolo. Zawieszenie broni nie mogło się jednak udać, nie tyle między kibicami, co między klubami, które przede wszystkich pilnują swojego interesu. Od ponad tygodnia trwa więc regularna bitka o to, kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach rozegrane zostaną zaległe spotkania. Campionato falsato, w wolnym tłumaczeniu ustawione mistrzostwa, to jedno z najpopularniejszych określeń w Italii w ostatnich dniach, a co zuchwalsi zaczynają przebąkiwać o kolejnej odsłonie calciopoli. Prawdy w tym tyle, co mięsa w parówkach, ale każda ze stron ma inną receptę na chaos, wcielając się w rolę Rejtana, gdy tylko przeforsowana może być opcja proponowana przez rywala. Dlatego dziś Serie A najtrafniej określić trzema słowami. Burdello bum bum.
Żeby lepiej zrozumieć, jak doszło do tego, że dziś nie wiadomo kiedy i na jakich zasadach liga zostanie dokończona, należy się cofnąć do początku. Koronawirus we Włoszech zaczął się rozprzestrzeniać w weekend 22 i 23 lutego. Były to pojedyncze przypadki, jednak z czasem diagnozowano kolejnych chorych w regionie Lombardii i Wenecji Euganejskiej. Dlatego premier Giuseppe Conte błyskawicznie odwołał wszystkie wydarzenia o charakterze publicznym. Każdy, kto choć trochę kojarzy, jak wygląda włoski but, wiedział, że oznacza to spore problemy dla Serie A. Dlaczego? Ano dlatego, że rozmieszczenie klubów grających w najwyższej klasie rozgrywkowej na mapie jest takie:
Pięć drużyn w regionach bezpośrednio dotkniętych zakazem, kolejne w ich bliskim sąsiedztwie. Na rządowego bana nie załapali się jednak wszyscy i tu znajdziemy zalążek kłopotów. Początkowo zakładano, że sytuacja szybko wróci do normy. Że w kolejnym tygodniu mecze – w tym kluczowy dla walki o Scudetto pojedynek Juventusu z Interem – odbędą się bez problemów. Premier Conte stwierdził jednak, że trzeba będzie je odwołać. Po negocjacjach i to rozwiązanie udało się ominąć. Zamknięte trybuny nie cieszyły nikogo, zwłaszcza kibiców, którzy ostrzyli sobie zęby na hitowe starcie, ale jak mus, to mus. Wszystko zaczęło się więc układać, aż do dnia, w którym seria gier miała się zacząć. Wtedy gruchnęła bowiem wiadomość o tym, że spotkania zostają definitywnie odwołane.
Problemy zaczęły rosnąć niczym śnieżna kula. Przede wszystkim dlatego, że nie za bardzo jest gdzie wszystkie te mecze upchnąć. O ile większość klubów ma na głowie tylko ligę, tak Stara Dama i Nerazzurri rywalizują jednocześnie na trzech frontach: europejskim, ligowym i pucharowym w kraju. Pech chciał, że dodatkowo trafiło na sezon z Euro 2020 w tle, więc najprostsze rozwiązanie – wydłużenie rozgrywek, absolutnie nie wchodziło w grę. Liga zaczęła więc zmieniać kalendarz tak, żeby w ogóle dokończyć sezon, ale podejmowane przez nią decyzje zaczęły budzić kontrowersje. Zamiast odwołać całą kolejkę, stwierdzono, że nie Genoa na „skażony teren” do Mediolanu nie pojedzie, ale Atalanta opuści Bergamo i zagra w Turynie. Mało tego – na mecz będą mogli wybrać się jej kibice. Zaskoczenie wzbudził też fakt, że o ile mecze Serie A odwołano, tak w Serie B w piłkę spokojnie pykały sobie Chievo Werona i Livorno. Zresztą – pykał sobie każdy, bo od czasu wybuchu epidemii odwołano tylko jeden mecz Serie B.
Klubom Serie A szybko przestało się podobać, jak liga żongluje spotkaniami. Odwołanie naprędce meczu z Juventusem mocno rozzłościło władze Interu, które ustami Beppe Marotty doszukiwały się skandalu. – W czwartek liga wydaje komunikat, że gramy bez kibiców. Dzień później minister sportu prosi o zmianę decyzji i 48 godzin później okazuje się, że mecz jednak został odwołany. Skoro rząd wystosował taką prośbę, to tylko potwierdza, że Paolo Dal Pino podjął decyzję bez pytania nikogo o zdanie. Teraz musi więc przyjąć krytykę i wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje – grzmiał na łamach „La Gazzetta dello Sport” dyrektor Nerazzurrich.
Punktem zwrotnym okazała się odpowiedź Paolo Dal Pino, czyli prezydenta Lega Serie A. Zdradził on, że padła propozycja, by mecz rozegrać nie w niedzielę, a w poniedziałek. Skąd ta zmiana? W niedzielę o północy wygasała kwarantanna nałożona przez włoski rząd, więc spotkanie mogłoby się odbyć w normalnym trybie, czyli z kibicami na trybunach. – W piątek zaproponowaliśmy Interowi przeniesienie meczu na poniedziałek, co pozwoliłoby otworzyć stadion dla kibiców. Inter to rozwiązanie odrzucił, więc to on powinien wziąć na siebie odpowiedzialność, zamiast mówić o dezorganizacji rozgrywek. Marotta reprezentuje potrzeby Interu, ja wszystkich klubów Serie A, więc muszę godzić ich interesy – uważa Dal Pino.
Najmniej w tej sytuacji ma do powiedzenia Juventus. Nie chodzi o to, że Bianconeri nie mają głosu w tej sprawie, ale w przeciwieństwie do mediolańczyków, nie rozpętują wojny w mediach. To oczywiście podsyca plotki, że taki układ jest mistrzom kraju na rękę. W końcu gdyby mecz odbył się w maju, Inter rozegrałby hit tuż przed ciężkim starciem z Napoli. Juve czekałaby natomiast potyczka z dołującym Cagliari. Być może ta teoria spiskowa przetrwałaby trochę dłużej, gdyby nie wystąpienie Massimo Cellino, prezydenta Brescii, w jednym z programów telewizyjnych. – Andrea Agnelli był gotowy, żeby zagrać z Interem w niedzielę, bez udziału kibiców – zdradził szef beniaminka ligi. – Usłyszałem, że problemem jest to, że musielibyśmy pokazać światu puste trybuny podczas tego spotkania. A to byłby wizerunkowy strzał w stopę i pokazanie, że mamy problem. To mnie martwi, bo wychodzi na to, że problemem był tylko mecz Juve-Inter, a w lidze mamy przecież 20 zespołów, nie dwa.
Słowa Cellino znalazły swoje potwierdzenie. – Moim zdaniem jest promowanie ligi na świecie. Pokazanie pustych trybun byłoby złą reklamą. Podjąłem decyzję sam, bo mam do tego prawo, ale poinformowałem kluby i poznałem ich stanowisko w tej sprawie. Trzeba pamiętać, że prawem kibiców jest to, żeby obejrzeć mecz z trybun, a prawem nadawców rozgrywek jest pokazanie pełnych stadionów. Zachęcam wszystkich, żeby myśleli o lidze, nie tylko o sobie – skomentował sprawę Paolo Dal Pino.
Polityka i biznes zwyciężyły więc ze sportem, ale nie z Beppe Marottą. Inter szedł w zaparte, że władze ligi działają nieodpowiedzialnie, a oni na to nie przystają. Odrzucenie propozycji rozegrania hitu 2 marca na łamach „La Repubbliki” komentował tak: – To sprowokowałoby tworzenie hipotez. Są trzy powody, dlaczego się nie zgadzamy. Po pierwsze to sprzeczne z logiką i bezpieczeństwem publicznym. Alarm związany z wirusem nie zniknie w dobę, więc gra w poniedziałek z kibicami nie miałaby sensu. Po drugie, na stadionie byliby tylko kibice Juventusu, a to niesprawiedliwe. Po trzecie, przez tę decyzję Juventus rozegrałby swój mecz pucharowy w czwartek, tak samo jak my, więc moglibyśmy stracić na transmisji z naszego spotkania.
Zdaniem Marotty najgorszą decyzją podjętą przez władze ligi były przełożenie spotkania Interu z Sampdorią. Nerazzurri mogli zagrać za zamkniętymi drzwiami i problem byłby mniejszy, a tak zrobiły się nie jeden, a dwa mecze do upchnięcia w terminarzu. Coś w tym jest, bo tabela zrobiła się teraz mocno koślawa. Lazio, Roma czy Napoli grają regularnie, więc mają na koncie o dwa mecze więcej niż Inter. Co prawda dwa mecze mniej na koncie mają też Sampdoria czy Sassuolo, ale te drużyny nie mają na głowie dwóch dodatkowych pucharów. Nic dziwnego, że to mediolańczycy protestują najgłośniej. – W czwartek podjęto decyzję, którą w sobotę zmieniono. Powstał problem z terminarzem, który ciężko rozwiązać. Nie chcę się nawet zastanawiać, czy Juventus wywierał presję, żeby zrobić tak, a nie inaczej, cała sytuacja jest zła. Powinniśmy rozwiązać ją szybciej, bo przez zwlekanie zaczęto dorabiać teorie spiskowe. A co jeśli mecz z Sassuolo też będzie trzeba rozegrać bez kibiców? Przecież dopiero co liga wycofała się z tego rozwiązania. Zastanawiam się też, czemu decyzję o terminie meczu z Juventusem podejmuje się przed ustaleniem, kiedy zagramy z Sampdorią. Mamy do czynienia z campionato falsato – mówił Marotta.
Campionato falsato, klucz do zrozumienia sprawy. Większość kibiców odbiera ten zwrot wprost: jako ustawkę, synonim do calciopoli, którym miłośnicy teorii spiskowych już zaczęli nazywać obecną sytuację w Serie A. Dyrektorowi Interu chodziło po prostu o to, że rozgrywki zostały zdezorganizowane, ale dolało to tylko oliwy do ognia. Dal Pino oczywiście pozostaje w kontrze. – 13 maja to jedyna dostępna data, w której można rozegrać zaległy mecz. W innych krajach, zwłaszcza w Premier League, kluby przekładają mecze z uwagi na napięty terminarz i puchary, nikt nie robi z tego tragedii. Nie szukajmy problemu tam, gdzie go nie ma.
Ale problem jest i ukryć się go nie da. Podczas gdy koguty walczą, swoje trzy grosze zaczęły też wtrącać kurczaki. Bardzo aktywny w sprawie jest Joe Barone, dyrektor Fiorentiny. Jemu też nie możemy się dziwić, bo Viola bardzo mocno odczuła miotanie się ligi od jednej decyzji do drugiej. – Przestrzegamy wszystkich zasad, zostaliśmy poinformowali że zagramy bez kibiców, więc pojechaliśmy w piątek do Udine. W mediach zaczęły pojawiać się spekulacje, że mecz może zostać odwołany. Skontaktowałem się z władzami ligi i dowiedziałem się, że nie zagramy. W międzyczasie pojawiła się jeszcze propozycja, żeby grać w niedzielę, a nie w sobotę, ale nie przystaliśmy na to. I tak byliśmy już na miejscu dwa dni, mieliśmy zostawać trzeci? Ta sytuacja jest nie do zaakceptowania. Albo gramy wszyscy, albo nie gra nikt. Zasady mają być takie same dla wszystkich, nieważne czy grasz w Lidze Mistrzów, Lidze Europy czy w samej Serie A. To, co się teraz wyprawia, powoduje, że wracamy do obrazu ligi z lat 90. – mówił mediom przedstawiciel klubu z Florencji.
Swoją propozycję rozwiązania problemu przedstawiło również Napoli. – Dla nas uczciwe byłoby przesunięcie meczu Juventusu z Interem na środę, a meczów półfinałowych Pucharu Włoch na maj. W innym przypadku rozgrywki pogrążą się w chaosie. Skoro i tak musimy przesuwać spotkania, to lepiej rozgrywać mecze ligowe – ocenił Nicolo Lombardo, rzecznik prasowy klubu, na antenie Radia Kiss Kiss.
Transparent kibiców Napoli: „W obliczu tragedii nie ma rywalizacji. Zjednoczeni przeciwko COVID-19”
Z kolei stołeczna AS Roma proponowała, żeby odwoływać całe kolejki. – My zawsze jesteśmy gotowi do gry, więc na szczęście nas to nie dotyka. Myślę, że wstrzymanie całych rozgrywek byłoby dobrym rozwiązaniem. Nie mieliśmy jeszcze do czynienia z taką sytuacją, ryzyko jest duże, dlatego nie warto go podejmować – twierdził Gianluca Petrachi, dyrektor Giallorossich.
Wszystkie głosy i propozycje mają być rozpatrzone podczas specjalnego spotkania szefów klubów, które zaplanowano na środę, 4 marca. Problem w tym, że zgodnie z przewidywaniami Barone, termin jest zbyt późny. Fiorentina czy Inter otwarcie apelowały o zwołanie natychmiastowego spotkania i chyba miały rację, bo w międzyczasie jak grzyby po deszczu pojawiały się nowe doniesienia i pomysły. Jeszcze do wczoraj wydawało się, że w życie zostanie wcielona wizja Massimo Cellino. – Jedynym rozwiązaniem jest rozegranie zaległych meczów w przyszłym tygodniu i konsekwentne przesuwanie kolejnych kolejek o tydzień. Dzięki temu 13 maja wrzucimy w terminarz najbliższą kolejkę, a nie mecze z lutego i marca – stwierdził w jednym z programów prezydent Brescii.
Zwlekanie ze spotkaniem i przedyskutowaniem możliwych rozwiązań doprowadziło też do skandalu. Kolejne zmiany zaczęły męczyć Stevena Zhanga, właściciela Interu. Azjatycki oligarcha odpiął wrotki i obśmiał prezydenta ligi, Paolo Dal Pino. – Bawienie się terminarzem i lekceważenie zdrowia kibiców – jesteś największym klaunem jakiego w życiu widziałem. 24 godziny? 48? 7 dni? Co jeszcze wymyślisz? Może w ogóle nie chrońmy piłkarzy i trenerów, poprośmy, żeby grali dla ciebie 24 godziny na dobę? Mówię o tobie, Dal Pino. Wstydź się – napisał na swoim Instagramie chiński biznesmen.
Reakcja środowiska była natychmiastowa. Nawet Enrico Mentana, dziennikarz, który prywatnie jest kibicem klubu z niebieskiej części Mediolanu, skrytykował właściciela klubu. – Prezydent klubu z Serie A nie może nazywać w ten sposób szefa ligi. To uderza w klub i ośmiesza system. Ludzie zaczną myśleć, że właściciel Interu to wcale nie poważny biznesmen, a chłopiec przy kasie, którego trzeba pilnować, kiedy wrzuca coś do sieci.
Zwyzywanie szefa ligi nie mogło skończyć się inaczej niż postępowaniem, które już wobec Zhanga podjęto. Wpis był o tyle niefortunny, że do walki o terminarz włączyli się już… kibice. Nagonka przyniosła efekty – w Mediolanie fani Interu protestowali przed siedzibą ligi. Nie zabrakło też pstryczków w nos kibiców Juve, bo po sieci zaczęły krążyć zdjęcia transparentów o prostym przekazie: Calciopoli – powtórka z rozrywki?
Kibice Bianconerich odpowiedzieli równie dosadnie: Znowu chcecie dostać mistrzostwo za zajęcie trzeciego miejsca w lidze?
Zhang swoim wpisem niejako poparł teorię, że gdzieś na górze siedzi gość koszulce Juventusu, który pociąga za sznurki niczym Ojciec Chrzestny. Sugestie Marotty też odebrano w podobny sposób, tyle że… to Marotta, a nie przedstawiciel klubu z Turynu jest członkiem szerokiego zarządu rozgrywek. Więc kiedy liga na tapet wrzuciła plan, który zakłada m.in. rozegranie hitu w poniedziałek, 9 marca, a Beppe twardo obstaje, że Inter na to nie pójdzie, zaczęto żartować, że ten kłóci się z samym sobą. Ciężko też wyjaśnić, co Nerazzurri chcą ugrać, bo czasu nie cofną, a skoro nowe terminy im nie pasują, to rozwiązania się wyczerpały.
O tym, że sytuacja jest poważna niech świadczy fakt, że na oskarżenia kibiców i sugestie ze strony Interu odpowiedział już sam minister sportu, Vincenzo Spadafora. – Nie czas na to, żeby oceniać nasze decyzje ze stronniczego punktu widzenia. Powinniśmy wyjść poza prywatne interesy i zrozumieć priorytety wspólnoty. Naszym zdaniem rozgrywki wciąż pozostają uczciwe dla każdego – powiedział mediom polityk.
Wygląda jednak na to, że to koniec. Wczoraj włoskie media poinformowały, że włoski rząd planuje zawieszenie wszystkich rozgrywek sportowych we Włoszech na miesiąc. Pucharowy mecz Juventusu z Milanem, który miał być nawet częściowo otwarty – dla mieszkańców Piemontu – został odwołany. Podobnie stało się ze spotkaniem Interu z Napoli, co powoduje, że mediolańczycy mają na koncie trzy zaległe spotkania. Biorąc pod uwagę obowiązkową przerwę minimum 72 godzin między meczami, Nerazzurri w optymistycznym przypadku musieliby odpaść z Ligi Europy już teraz, żeby znaleźć miejsce w kalendarzu na zaległości. Ale w przypadku miesięcznego zawieszenia, sprawa będzie zamknięta.
Włochom pozostało już tylko żartować, bo co więcej można zrobić po takim sezonie? Od początku jest on szalony – podczas jednego z meczów na murawie wylądował spadochroniarz, Serie A próbowała walczyć z rasizmem dobierając małpom klubowe barwy. Absurdów znaleźlibyśmy znacznie więcej. Czy czekają nas kolejne zwroty akcji? Prawdopodobnie tak. Znany piłkarski satyryk, Gene Gnocchi, przepowiada trzy możliwe finały sprawy. Pierwszy to rozegranie meczu na Marsie z udziałem kibiców Juventusu, ale bez udziału fanów Interu. Drugi, to przełożenie całej kolejki na Wielkanoc i zmianę terminu świąt zmartwychwstania na połowę sierpnia. Trzeci? Inter zagra 13 maja z Juventusem i Sampdorią. Z jednymi rano, z drugimi wieczorem.
Ciekawostką w całym tym chaosie pozostaje fakt, że pół wieku temu Neapol faktycznie mógł być powodem dezorganizacji rozgrywek. „Tuttosport” przypomniało, że w 1973 roku południe Włoch opanowała epidemia cholery. Pod Wezuwiuszem z powodu tej choroby zmarło blisko 200 osób. Ostatecznie jednak udało się niemal bezproblemowo przetrwać kwarantannę, a po tytuł sięgnęło… Lazio, które dziś jest największym beneficjentem zamieszania. Dzięki odwołanym spotkaniom ligowych rywali, rzymianie wskoczyli na pierwsze miejsce w tabeli.
Jeśli jednak sezon zostanie zakończony już teraz, drużyna Simone Inzaghiego nie sięgnie po mistrzowski tytuł. Rozgrywki zostaną anulowane, a w mocy utrzymają się wyniki z poprzedniego sezonu, który Lazio skończyło jako… ósme. Czy Włosi rozważają inne rozwiązania? Być może sezon zostanie rozstrzygnięty po połowie kolejek, ale to póki co pobożne życzenie niektórych klubów. Na pewno nie tych z Serie B, która cały czas gra w najlepsze. W przypadku anulowania wyników z obecnego sezonu, nikt do Serie A nie awansuje. Na marne poszedłby więc rekordowy wyczyn Pippo Inzaghiego i jego Benevento.
Kluby Serie A mają też inny poważny problem. Dzisiejsa „Gazzetta” informuje o stratach giełdowych Juventusu czy Lazio. Odwoływanie kolejnych meczów i zamykanie trybun spowodowało też wytoczenie procesu dziewięciu klubom, jako firmom, którym klienci nie mogą ufać. Chodzi oczywiście o to, że kibicom należy się zwrot za wejściówki czy karnety, a nie do końca wiadomo, jak się do tego zabrać. Na taki ruch zdecydował się obecnie tylko Milan. Wygląda na to, że włoską piłkę czeka poważny kryzys, który jeszcze omija pozostałe topowe ligi świata, choć strach zawitał też do Anglii czy Hiszpanii. Na Półwyspie Iberyjskim nakazano zamknięcie trybun na mecze pucharowe z włoskimi drużynami. Pytanie tylko – co z kolejnymi rundami i rewanżami, które odbędą się w Italii?
Tego nie wie nikt, ale skoro Włochom pozostał już tylko śmiech przez łzy, to nie zdziwimy się, jeśli wkrótce ktoś zaproponuje rozegranie tych spotkań w Neapolu. Bo w końcu Neapol to już nie Włochy.
SZYMON JANCZYK
fot. NewsPix.pl