Sami doskonale wiecie, że jak ognia staramy się omijać banałów i wytartych frazesów, które wdzięcznie brzmią, ale nic nie znaczą. Ale tym razem nie widzimy innego określenia na sytuację Korony Kielce i Lechii Gdański niż dobitne podkreślenie tego, że oba kluby mają problemy, choć funkcjonują w zupełnie innych czasoprzestrzeniach – Korona na dole tabeli, Lechia aspiruje do czołówki. Serio, może brzmi to banalnie, ale tak po prostu jest i już. Raz, że borykają się z problemami tożsamościowymi. Dwa, że z doraźnymi związanymi stricte z boiskiem. A trzy, że do tego meczu obie ekipy przystępują poturbowane i poobijane przez minioną kolejkę.
[etoto league=”pol”]
Skąd te ślady podbitych oczu i siniaków na kolanach? W skrócie: Lechia – wyłączając świetnego Kuciaka i pomocnego Nalepę – skompromitowała się na całej linii, pozwalając Lechowi na oddanie 40 strzałów na swoją bramkę, z czego dwa znalazły do niej drogę i pokazały, że klub znajduje się dopiero na początku żmudnej drogi budowy czegoś sensownego pod kątem trwającej już wiosny. Dodatkowo Komisja Ligi ukarała gdańszczan karą w wysokości 80 tysięcy złotych (za mało, dla takiego klubu to żaden wydatek, odrobią sobie na sprzedanych biletach z jednego meczu), ale też zakazem wstępu dla ich fanów w 8 kolejnych wyjazdowych meczach Ekstraklasy. Wszystko to za głupotę i zezwierzęcenie ich kibiców, którzy w Poznaniu zaczęli rzucać racami w sektor fanów gospodarzy, wśród których były również małe dzieci i generalnie zaprezentowali się jeszcze jakoś milion razy żałośniej od ich ulubieńców.
A Korona? A Korona, choć zagrała całkiem nieźle, to zebrała cięgi od Wisły Kraków i w rundzie wiosennej nie ma na razie na koncie nie tylko ani jednego zwycięstwa, ale też ani jednego zdobytego gola.
Zanim jednak jeszcze szerzej o Koronie, wróćmy do Lechii. W Trójmieście zimą przemeblowano skład. Pozbyto się drogich kontraktów, zawodników niepasujących do koncepcji, sprowadzono nowych zawodników i postawiono na nowy trzon. Na razie wypada to z różnym skutkiem, na pewno nie widać jednoznacznej poprawy, ani jednoznacznego pogorszenia. Sam Piotr Stokowiec na każdej kolejnej konferencji przyznaje, że jeszcze dopiero uczy się nowego składu i na to wszystko potrzeba czasu.
Może i potrzeba, raczej nie będziemy się z tym kłócić, ale na razie tego pomysłu specjalnie nie widać. Z nowych twarzy najlepiej wygląda Conrado, który choć filigranowy, choć odbijający się od silniejszych defensorów drużyn rywali, to ma potencjał, potrafi kiwnąć, potrafi zrobić przewagę i nie poddaje się po jednym czy drugim kopniaku w piszczel, a to ważna umiejętność. Gorzej przy nim wypada Tobers, który tak jak w zimowych sparingach zapowiadał się na nie lada wzmocnienie, może nawet transferowego czarnego konia, tak w swoich trzech meczach dwa razy zagrał bardzo słabo i raz przeciętnie. Za mało.
Debiutu dalej nie doczekał się Haydary, Ze Gomes w czasie swojego wejścia w meczu z Piastem nie pokazał absolutnie nic, Zwoliński w czasie dwóch występów równie mało (zebrał zjebkę za głupotę z Piastem) i na razie pozostaje tylko złudną nadzieją Lechii na coś nowego w ofensywie, a Saief zaliczył takie wejście w starciu z Lechem, że powinno się pokazywać je dzieciom w przestrodze przed tym, jak nie debiutować – gość po prostu postanowił postać i popatrzeć, jak Moder pakuje pierwszego gola, no brawo, fajny pomysł, ale nie na piłkarza chyba, nie?
W bardzo słabej formie jest też Mihalik, zawodzi, jakoś dwie klasy niżej niż Haraslin z jesieni, a temu też przecież było daleko od wyjściowej formy. Ale nie tylko on, bo paździerze z Lechem zaliczyli też chociażby Gajos (dajmy spokój z mówieniem, że stać go na coś więcej niż ławka albo przeciętność) i Lipski – – smutno patrzy się na tego chłopaka w dzisiejszej formie, kiedy kilka lat temu zapowiadał się na naprawdę niezłego piłkarza.
Generalnie w rezonie ten zespół utrzymuje Kuciak, w miarę sprawna obrona i Paixao, który choć jest specyficzny, to nie da się zaprzeczyć, że liczby go bronią – dziewięć bramek w tym sezonie, trzy w tej rundzie, wszystkie, które zdobyła Lechia. Tak czy inaczej, to nie jest zespół, który wygląda, jakby zaraz miał włączyć się do walki o europejskie puchary. Przynajmniej na razie. Napisalibyśmy coś jeszcze o gdańskich kibicach, ale to sobie chyba darujemy, bo szkoda na nich strzępić jęzorem po próżnicy.
Choć i tak przy Koronie, sytuacja kadrowa Lechii wygląda dobrze. Oczywiście, nie zaprzeczamy, że Mirosław Smyła zmienił ten zespół. Kielczanie nie borykają się już z toksycznym szkoleniowcem z chorymi zapędami do apodyktyczności, jest pomysł, momentami wygląda to przyzwoicie na miarę możliwości, ale dalej ten klub to jedna wielka Wieża Babel. Wystarczy prześledzić kadrę – naród za narodem, flaga za flagą, można się uczyć geografii.
Ale nie to jest nawet największy problem przedostatniego zespołu tego sezonu Ekstraklasy. Największy problem mają z ofensywą. Nie ma kto strzelać bramek i już. Żaden piłkarz Korony nie ma więcej niż trzech bramek na koncie w całym sezonie, razem mają strzelonych dwanaście bramek. Dwanaście bramek! Jak to w ogóle brzmi.
No, ale kim mają straszyć? Krótki rzut oka.
Bojan Cecarić? Dajmy spokój, facet w tym sezonie zapracował u nas trzy razy na notę dwa, dwa razy na notę trzy i raz na notę cztery, a wszystko to bez jakiejkolwiek zdobyczy statystycznej.
Michal Papadopulos? W tym momencie swojej kariery, to absolutnie nie jest zawodnik zdolny do regularnego strzelania.
Jacek Kiełb? Na razie miał bardzo spektakularne przywitanie przez kibiców w meczu z Górnikiem, ale za wiele nie pokazał. Oczywiście klasyk mówi, że Jacek Kiełb w Koronie jest zawsze groźny, no, ale zawsze to chyba nie teraz. Potrzebuje czasu, nie przepracował okresu przygotowawczego, tak od hurra burra ligi nie rozniesie.
I można być tak wymieniać dalej – Pacinda, Radin, Zalazar, Cebula, Pucko? Każdy z nich – tak, powiemy to – ma swoje zalety (Pucko największe), ale nie jest nimi wielki dar bramkostrzelności. Zostaje Forsell, który w Miedzi Legnica udowodnił już, że jest gościem, któremu nie obcy jest ani strzał z daleka, ani wykończenie, ani wypracowanie akcji kolegom. Na razie nas na kolana nie rzucił. Dostawał od nas noty kolejno 3 i 4, wiemy, że stać go na więcej, ale pytanie, czy w tym sezonie i czy z tymi zawodnikami?
Tak czy inaczej, oba zespoły muszą robić dobrą minę do sytuacji, w której akurat się znajdują. Nie jest to może jakoś specjalnie proste, powiedzielibyśmy raczej, że wymaga to fałszu pierwszej klasy, ale zawsze można próbować. Na pewno Lechii łatwiej będzie uśmiechać się, kiedy planowo pyknie Koronę, a Koronie, jeśli zaskoczy wszystkich i niespodziewanie pyknie Lechię. Jak będzie? Nie strzelamy, to Ekstraklasa…