Arsenal to nie klub. Arsenal to styl życia. Arsenal to oddawanie kanapek w podstawówce, Arsenal to problemy gastryczne na randce. Arsenal to chodzenie po mieście z plamą na swetrze. Arsenal to smarknięcie na kolegę w metrze. Arsenal to oglądanie w sylwestra powtórki meczu Arka – Korona. Arsenal to wypożyczanie bramkarza do Ekstraklasy, w której traci siedem bramek w trzech meczach. Arsenal to gołębie. Arsenal to pizza z ananasem, rodzynki w serniku, Arsenal to wytryśnięcie na talerz połowy keczupu, gdy wcześniej nic nie chciało lecieć.
Arsenal to PRZEGRYWANIE.
Ożesz w mordę, wyobraźcie sobie sytuację, która zdarzyła się naprawdę. Mamy Aubameyanga. Chłop potrafi dużo, także grać w piłkę, inaczej nie wydanoby na niego ponad 60 baniek w brytyjskiej walucie. Tenże Aubameyang gra w Arsenalu. Arsenal wygrywa pierwszy mecz z Olympiakosem 1:0. Drugi przegrywa 0:1. Jest więc dogrywka. W dogrywce strzela, ale też daje sobie strzelić w 120 minucie. Awans nagle ucieka.
I tenże Aubameyang – przypominamy, 60 baniek, uciekający awans – ma na bucie… coś takiego.
Kurza stopa, jak można tego nie strzelić? Jak można mieć na bucie uniknięcie takiej kompromitacji jak odpadnięcie z Ligi Europy (!) z Olympiakosem (!!) na etapie 1/16 (!!!) i tak to zmarnować? Chryste, ta sytuacja będzie śniła się Gabończykowi po nocach. Tak samo jak rzut rożny, po którym Cisse wpakował piłkę głową z taką łatwością, z jaką na porannym treningu nakłada klubowe dresy. Tak samo jak strzał El Arabiego, który uciekł obrońcom Arsenalu jak dzieciakom. Tak samo jak spartaczone sytuacje Lacazette’a czy Pepe. A przecież Aubameyang mógł być kryzysowym bohaterem. To on strzelił gola dla londyńczyków w końcówce. I to jakiego – nożycami! Chwilę później trzeba było jednak zrobić coś znacznie prostszego. I tego nie zrobił.
Widocznie szybko przesiąknął filozofią klubu. Arsenalu, jesteś niepodrabialny.
Arsenal – OLYMPIAKOS 1-2 (2-2 w dwumeczu)
113′ Aubameyang – 53′ Cisse, 120′ El Arabi
***
Instynkty drzemią w każdym z nas. Zwykle są one głęboko ukryte. Na co dzień o nich nie wiemy. Uświadamiamy sobie ich istnienie w sytuacjach kryzysowych, niecodziennych, gdy musimy podejmować krytyczne decyzje. O swoim instynkcie przekonał się dzisiaj obrońca Club Brugge, Simon Deli. O instynkcie bramkarza.
Rany, co to była za interwencja! Znamy bramkarzy, którzy pozazdrościliby Iworyjczykowi refleksu. Zresztą, obczajcie sami.
Technika? Jest, dobrze ułożone ciało, poprawnie wyciągnięta ręka. Refleks? Świetny, przecież napastnik stał ledwie kilka metrów obok. Sędziemu prywatnie mogła nawet podobać się ta interwencja, ale niestety dla piłkarza Club Brugge – był właśnie w pracy, więc podjął jedyną słuszną decyzję, którą zweryfikował jeszcze na wozie VAR.
Głupota kosztowała karnego (wykorzystał go z charakterystycznym podskokiem Fernandes) i wyrzucenie z boiska.
Czy to przez Deliego Club Brugge przegrał z Manchesterem? No nie, byłoby to dużą niesprawiedliwością wobec United, które rozegrało świetne spotkanie. Od samego początku wrzuciło czwarty bieg – nie minęło dziesięć minut, a Mata posłał dwie bomby, Fernandes poprawił strzałem w słupek – a gra przeciwko dziesięciu rywalom pozwoliła wrzucić piątkę. No i jeszcze przed przerwą:
a) piękną akcję United wykończył Ighalo (mięciutka wrzutka Fernandesa, przytomne wyłożenie do pustaka Maty, ale i sam strzelec umiejętnie się zastawił),
b) cudownym technicznym strzałem sprzed pola karnego gola zdobył McTominay.
Jak wyglądała druga połowa? Nietrudno się domyślić. Brugia pozostała bez sztycha, w zasadzie nie zagrażała, a Manchester przez większość czasu klepał piłkę w okolicach pola karnego Belgów. No i rzecz jasna dołożył kolejne trafienia. Autorem obu Fred – najpierw dopełnił formalności strzelając do pustaka, później został wypatrzony przed polem karnym i technicznym strzałem przy słupku ustalił wynik meczu. Wynik zasłużony, z Club Brugge, które rozpaliło nadzieję remisem u siebie, nie było czego zbierać.
MANCHESTER UNITED – Club Brugge 5:0 (6:1 w dwumeczu)
27′ Fernandes, 34′ Ighalo, 41′ McTominay, 82′, 90+3′ Fred
***
Najciekawiej zapowiadający się mecz spośród tych zaczynających się o 18:55? Jak dla nas – starcie Porto z Bayerem Leverkusen. W pierwszym meczu Niemcy wygrali 2:1, a że rewanż odbywał się w Portugalii, zapowiadało się na ciekawe odrabianie strat.
Do którego ostatecznie nie doszło.
Porto wyglądało tak, jakby nieszczególnie interesował ich awans do kolejnej rundy. Agresja? Znikoma. Ataki? Po linii najmniejszego oporu. Intensywność? Mizerna. W opozycji do Porto, Bayer zaprezentował solidność w obronie, nieustępliwość, skuteczne duszenie zagrożenia w zarodku. W zasadzie każdą z tych cech zaprezentował przy… pierwszej bramce. Bo to właśnie idealnie założony gegenpressing i odbiór na połowie rywala były w tej akcji kluczowe. Demirbay wyłuskał piłkę, wygrał pojedynek z jednym, a potem drugim obrońcą, otworzyło się wiele stref. Oddał do Havertza, ten zamarkował strzał, oddał do Alario, który nie pomylił się stojąc oko w oko z bramkarzem.
Było 1:0. Co oznaczał ten wynik? Ano to, że sytuacja – z perspektywy Porto – nie jest jeszcze dramatyczna. Strzelenie dwóch bramek oznaczałoby dogrywkę. Po zmianie stron widzieliśmy delikatne symptomy tego, że może się udać – a to trochę wyższy pressing, a to nieco więcej agresji. Zapału starczyło tylko na pięć minut. Najpierw Niemcy wysłali strzał ostrzegawczy w postaci uderzenia w boczną siatkę, później w sytuacji sam na sam Diaby uderzył w bramkarza, ale nim Porto się połapało, Demirbay już miał na nogę kolejną setkę i pokonał bramkarza. Nie minęło dziesięć minut, a Porto otrzymało kolejnego gonga – znów w tle nieudane sam na sam Diaby’ego, tym razem piłka spadła pod jego nogi, a ten wyłożył ją do pustaka Havertzowi.
Już po drugiej bramce Bayeru sytuacja była beznadziejna (Porto musiałoby strzelić cztery gole), a trzeci gol odebrał jakiekolwiek nadzieje, nawet te na obrót spraw jak z mokrego snu futbolowych romantyków. Porto schodziło z meczu z twarzą, gola honorowego zdołał wcisnąć głową Marega. Inna sprawa, że powinien zdobyć jeszcze jednego, ale źle przyjął piłkę w idealnej sytuacji. No i chluby Portugalczykom nie przynosi też Soares, który wyładował swoją frustrację na twarzy przeciwnika. Łokciem. Obejrzał za to oczywiście czerwo.
FC Porto – BAYER LEVERKUSEN 1-3 (2-5 w dwumeczu)
65′ Marega – 10′ Alario, 50′ Demirbay, 58′ Havertz
***
Co wydarzyło się w innych meczach?
1) Nie chcemy sobie wyobrażać, co będzie się działo jutro w portugalskiej prasie, ale na okładkach przeczytamy zapewne różne konfiguracje wyrażeń „wstyd”, „żenada”, „kompromitacja”, „hańba”, „frajerstwo” i „nie wracajcie do domu”. Wspomniane Porto to tylko jeden sezon serialu „jak odpaść z pucharów”. A wczoraj i dziś nakręcono ich… aż cztery.
Sporting Lizbona mógł czuć się pewnie przed rewanżem z Basaksehirem. Wynik z pierwszego meczu (3:1) sugerował, że nic wielkiego nie może się stać. Ale Turcy przycisnęli, do przerwy wygrywali 2:0 (świetny gol z wolnego Aleksicia!), sprawy zaczęły wymykać się spod kontroli. Nastroje kibiców z Lizbony uspokoił Vietto strzelając a 2:1. Wystarczyło dograć mecz do końca. I udało się, ale tylko do 90 minuty. W doliczonym czasie gry Visca uderzył z narożnika pola karnego i zapewnił swojej drużynie dogrywkę. A pod koniec dodatkowego czasu dał awans wykorzystując karnego. Podejrzewamy, że jutro będzie noszony w Stambule na rękach.
Odpadła wczoraj także Braga, przegrywając 0:1 z Rangersami. No i – bo to jeszcze nie koniec – dziś Szachtarowi nie dała rady Benfica. Zaczęła jak należy, przed przerwą strzeliła dwa gole, straciła jednego, a więc na tym etapie meczu miała zapewnioną dogrywkę. Po przerwie dołożyła kolejnego sztycha, ale potem dała sobie wbić dwa. Cztery portugalskie drużyny odpadają więc z Ligi Europy na etapie 1/16.
2) Wolverhampton nie musiało się dzisiaj przemęczać. Zaliczka 4:0 z pierwszego meczu sprawiła, że nawet na klasowego rywala – za taki mamy Espanyol – nie musieli wychodzić z nastawieniem „zwycięstwo albo śmierć”. Ostatecznie Anglicy przegrali 2:3, ale traktujemy to li tylko w kategoriach statystycznej ciekawostki.
3) Na ostrzu noża sprawy postawiła AS Roma. Dlaczego na ostrzu noża? Ano dlatego, że nie wygrała dziś swojego meczu, ale i tak – dzięki zaliczce – zdołała awansować. Włosi zremisowali z Gentem 1:1, w pierwszym meczu pokonali Belgów 1:0, więc to oni awansują.
4) Co u Polaków? Niezbyt dobrze. Jakub Świerczok pojawił się w 64. minucie meczu z Interem, gdy było już w zasadzie pozamiatane. Włosi prowadzili 2:1, wliczając w to pierwszy mecz, trzymali wynik 4:1.
Patryk Klimala znalazł się z kolei poza kadrą meczową. Niezbyt dobrze układają się losy Patryka w Szkocji – ostatnio wylało się na niego sporo krytyki, wielu kibiców po ledwie kilku tygodniach obwołało go kosztowną wpadką transferową.
Trzeci z Polaków, Grzegorz Sandomierski, siedział na ławce w meczu CFR Cluj w Sevilli. Jego ekipa spisała się dzielnie – osiągnęła remis 0:0, Hiszpanie awansowali dzięki bramkowemu remisowi w Rumunii.
FC BASEL – APOEL Nikozja 1-0 (w dwumeczu 4-0)
38′ Frei
Espanyol – WOLVERHAMPTON 3-2 (w dwumeczu 3-6)
16′, 57′ 90+1′ Calleri – 22′ Traore, 79′ Doherty
Gent – AS ROMA 1-1 (w dwumeczu 1-2)
25′ David – 29′ Kluivert
LASK LINZ – AZ Alkmaar 2-0 (w dwumeczu 3-1)
44′, 50′ Raguz
Malmoe FF – VFL WOLFSBURG 0-3 (w dwumeczu 1-5)
42′ Brekalo, 65′ Gerhardt, 69′ Joao Victor
Ajax Amsterdam – GETAFE 2-1 (w dwumeczu 2-3)
10′ Danilo, 63′ Olivera (sam) – 5′ Mata
Benfica – SZACHTAR 3-3 (w dwumeczu 4-5)
9′ Pizzi, 36′ Dias, 47′ Silva – 12′ Dias (sam), 49′ Stepanenko, 71′ Alan Patrick
Celtic – FC KOPENHAGA 1-3 (w dwumeczu 2-4)
83′ Edouard – 51′ Santos, 85′ Biel, 88′ N’Doye
INTER – Łudogorec 2-1 (w dwumeczu 4-1)
32′ Biraghi, 45+4′ Lukaku – 26′ Oliveira-Souza
SEVILLA – CFR Cluj 0-0 (w dwumeczu 1-1)
Fot. newspix.pl