Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Autor:

27 lutego 2020, 13:02 • 5 min czytania 0 komentarzy

Targi w małych miejscowościach. Wszyscy je znamy. Choćbyście mieszkali na najwyższym piętrze warszawskiego żagla, choćbyście po mieście poruszali się tylko helikopterem, względnie w złotych butach, musicie je znać, są stałym elementem kulturowym  naszego kraju. Ja robię czasem na jednym takim zakupy. Wyprawa na ósmą rano w piątek, a potem przechadzka wąskimi uliczkami – zestawy narzędzi w przecenie, zestaw kluczy po taniości bo bez trzynastki, obwarzanki, garnitury komunijne, kaczki, a także – nie ściemniam, autentyk ze stycznia – koszulka Jacka Krzynówka z reprezentacji Polski.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Gdy myślę o wewnętrznym rynku transferowym w polskiej lidze, mam przed oczami ten targ.

Można coś kupić? No pewnie, że można coś kupić. Można trafić nawet prawdziwą okazję, bo najtańsza wiertarka udarowa jaką w życiu widziałeś będzie wiernie służyć przez kolejne trzydzieści lat? Znam takie historie. Może nawet jestem ich współautorem. Zupełnie zdatne koszule, eleganckie i po domu, buty za trzydzieści złotych, wygodniejsze niż markowe.

To wszystko prawda.

Ale nie ukrywajmy, taki targ raczej nie jest bohaterem transakcji hitowych, transakcji prestiżowych. Taki targ, mimo zalet, nie wyczerpie listy życiowych potrzeb.

Reklama

Transfery wewnętrzne w Ekstraklasie są w zasadzie poniżej poziomu takiego targu, wiem, że niejednego z takich handlarzy bezpośrednim porównaniem bym uraził, bo transfery wewnętrzne w Ekstraklasie są w większości w jakiś sposób wybrakowane.

Są to transfery typu Kwiecień do Jagiellonii, czyli zakup rutynowy, jak – nie przymierzając – włoszczyzna w warzywniaku. Są transfery z biedy, czyli ktoś pilnie potrzebuje pieniędzy, nie może zatrzymać zawodnika, więc ci wędrują jak Imazy, Kostale, Mączyńscy i Carlitosy. Są transfery jak Robak, czyli oddany do Śląska emeryt, który jednak na emeryturę nie chce przechodzić. Są transfery takie jak Damiana Szymańskiego do Wisły Płock czy Adama Buksy do Pogoni Szczecin, czyli gdzie w młodego szczególnie się nie wierzy, oddaje go za paczkę gruszek, a on jednak odpala.

Zawsze coś. Zawsze jakieś szczególne okoliczności. Kończący się kontrakt. Kłótnia w klubie. Potrzeba zapłacenia w klubie rachunków za wodę i gaz. Nowy trener, który przywozi ze sobą bułgarskiego bramkarza i innego nie chce.

Dlatego transfer Slisza z Zagłębia do Legii jest transferem tak w naszych warunkach osobliwym. Zacznijmy od najbardziej oczywistego aspektu: pieniądze, które wędrują w lidze od ręki do ręki, są rekordowe. To znaczy, zapewne jakby za wyliczenia wziąłby się poważny ekonom, jakby wyliczył inflacje i inne takie, to pewnie wciąż coś z ery Cupiała, jakiś Żurawski, ale w zasadzie niczego to transferowi Slisza nie odbiera, skoro musimy sięgać do czasów, kiedy po ligowych murawach biegali Rafał Kocyba czy Jacek Berensztajn. Po drugie, Slisza z Zagłębia nikt wyganiać na pewno nie chciał, trener Sevela nie ma awersji do Polaków, Slisz nie zastawia co weekend telewizora matki żeby mieć na żetony w kasynie – nie, to była przyszłość, jak nie sportowa – sorry, taki mamy klimat – to finansowa. Slisz nie ma też dwudziestu ośmiu lat lat, nie jest po nieudanej przygodzie w Maladze, nie jest po dwóch operacjach więzadeł, nie odcina kuponów licząc na ostatni super transfer do drugiej ligi tureckiej – nie, jest piłkarzem arcyperspektywicznym.

Niedawno mieliśmy transfer Ramireza do Lecha, też ładnych kilkaset tysięcy euro poszło wewnątrz ligi, ale głowy nie dam, że te dwie jaskółki będą wiosnę czynić. Nie wiem bowiem co by się stało, gdyby Slisz nie miał klauzuli, ergo: gdyby Miedziowi mieli więcej do powiedzenia. Ramirez z kolei, dla mnie gwiazda ESA jesienią, zamieniał jednak klub z samego dołu, z perspektywami – przykro mi ŁKS-iacy – na rozpaczliwą walkę o utrzymanie. A jeszcze targów przy tym transferze było co nie miara, jakby potwierdzając, że wyrwać kogoś z innego klubu w lidze to sztuka.

W innych ligach naszego pułapu transfery wewnątrz ligi to norma, u nas to się zabetonowało. Kibice często patrzą na takiego zawodnika niemal jak na zdrajcę, dużo lżej mu jest, gdy wyjedzie za granicę – a że nas chcą, to opcje zazwyczaj ma, więc po co się szarpać? Nie będę uderzał w populistyczne tony, że zastój transferów wewnętrznych jest palącym problemem polskiej piłki, bo każdy przykład jest osobny. Słowacja ma mocną czołówkę, ale w dole są zespoły z ambicją wyłącznie szkolenia i oddawania talentów najlepszym; podobny schemat zobaczmy w Czechach, w Chorwacji, w Serbii, u nas, w o wiele bardziej wyrównanej lidze, to działa troszkę inaczej. Nawoływać „prezesi średniaków, sprzedawajcie czołówce!” byłoby żartem, są sprawy, w których Ekstraklasa musi działać wspólnie, ale transfery zawodników to zawsze indywidualna sprawa, rynek dziś doskonale odnajduje się w czasach globalizacji, więc zmusić nie ma do czego, to rynek musi tak działać, by to się opłacało. Na Słowacji tak to się poukładało, więc czołówka jest mocniejsza, przez co łatwiej im w pucharach – taki jest ich ekosystem, nasz jest inny, ale narzekać, że mamy mocniejszą dolną część stawki? Że dół stawki ma ambicje nim nie być, co nie należy do pola zainteresować Zemplina Michalovce? Myślę, że rozumiecie o co mi chodzi.

Reklama

Na pewno natomiast widzę atuty takich zakupów. W polskiej lidze, gdzie skauting istnieje mniej lub bardziej teoretycznie, najlepiej wyskautowaną ligą jest polska liga. To się dzieje samoczynnie. Tu faktycznie gracz był obserwowany w kilkudziesięciu spotkaniach. Tu można zdobyć rozległą opinię na temat jego mentalności. I nie ma tego ryzyka, że piłkarz będzie miał umiejętności, a potem wpadnie w ESA jak w trak. Każdy nowy obcokrajowiec meldujący się u nas powtarza w pierwszym wywiadzie to samo: ta liga jest najbardziej fizyczna, w jakiej grałem, nigdzie się tyle nie biega. Ostatnio tak mówił Raicević. Jorge Felix – czemu u was ta piłka tak lata. Do naszego kopania trzeba się przyzwyczaić, jak bierzesz kogoś stąd, omijasz tę przeszkodę.

Teraz natomiast szczególna runda przed Sliszem. Sądząc po tym ile osób pisze o nim per „Ślisz” widać, że choć to gracz, który mimo młodego wieku ma już sporo meczów ligowych na rozkładzie, tak raczej nie zapisał się w ogólnej świadomości. Przed chwilą spokojnie sobie grał, jak dawał radę to już mu to liczono za rozwój i dopisywano plusy przy nazwisku, teraz każdy będzie patrzył na jego nazwisko na koszulce, a tak naprawdę widział tam transferową kwotę. To duży test dla zawodnika. W tym momencie nie ma wielu zawodników w lidze, na których byłaby większa presja.

Czy to pewniak?

Pewniaków w futbolu nie ma.

Ale jak ładnie powiedział pewien ceniony menadżer, transfer ocenia się w momencie jego wykonania, a z tej perspektywy Slisz trzyma się kupy.

***

Jadon Sancho zgarnie kiedyś Złotą Piłkę.

Leszek Milewski

Najnowsze

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?
1 liga

Czy zmiany trenerów miały sens? Ranking i ocena roszad na pierwszoligowych ławkach

Szymon Janczyk
16
Czy zmiany trenerów miały sens? Ranking i ocena roszad na pierwszoligowych ławkach

Komentarze

0 komentarzy

Loading...