Koronawirus albo już w Polsce jest, albo za moment będzie. Niestety, prawdopodobnie nie poradzimy sobie z tym nieoczekiwanym zagrożeniem lepiej niż inne państwa, więc media będą na bieżąco aktualizowały liczbę ofiar, wytyczały specjalne mapy zachorowań oraz najmocniej zagrożone epidemią regiony Polski. Daleki jestem od lekceważenia zagrożeń, ale jednocześnie przerażające jest dla mnie bardzo wybiórcze stosowanie elementu paniki.
Na początek może dlaczego się boję i uważam, że wszyscy bać się powinniśmy. Wbrew temu, co piszą najbardziej wyluzowani spośród publicystów – to nie jest wcale “taka trochę gorsza grypa”. Jak podaje Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, wśród chorych na grypę sezonową śmierć ponosi od 0,1 do 0,5 procenta pośród wszystkich chorujących, przy czym ponad 90% to osoby starsze. Niestety, odkąd moja żona pracuje z seniorami jako psycholog, słyszę o tym z pierwszej ręki. Gdy przychodzi zima, w instytucjach takich jak Domy Pomocy Społecznej czy inne domy spokojnej starości fala wirusów jest jak wyrok. To tam sytuacja jest najcięższa, to tam te “zwykłe” choroby zbierają śmiertelne żniwo. Ale statystyki prowadzone dla ogółu populacji nie mogą się mylić – to i tak 0,5% chorujących, a właściwie: maksymalnie pół procenta.
Jeśli przyjąć za wiarygodne dane, na które powoływał się tygodnik Wprost dwa dni temu – śmiertelność wśród zarażonych koronawirusem to ponad 3%, a przecież wciąż wielu chorych, zwłaszcza w Chinach, jest w stanie ciężkim albo bardzo ciężkim. Nie da się tego zestawić w żaden sposób, również z uwagi na charakter ofiar. Z Chin co i rusz docierają wieści o śmierci osób, których w teorii nie położyłaby nawet najcięższa grypa. Tempo rozprzestrzeniania się wirusa oraz bardzo długi okres uśpienia, w którym zarażony nie zdradza objawów i nieświadomie infekuje innych również muszą budzić uzasadniony strach.
Niestety, w ostatnich tygodniach sporo czasu spędziłem w poczekalni Szpitalnego Oddziału Ratunkowego a następnie na oddziale, gdzie leczyły się dzieciaki zarażone wirusem RSV. Widziałem na własne oczy, ile personelu brakuje, ile pozostało wolnych łóżek i jak długo czeka się w ogóle na jakąkolwiek diagnozę. Nie sądzę, by można było tutaj wskazać jakiegoś konkretnego winnego – po prostu, jako państwo jesteśmy na takim etapie rozwoju, że nie we wszystkich szpitalach matka ma na czym położyć głowę czuwając obok noworodka. Zresztą, szpital i tak działał bardzo mądrze – zakazano odwiedzania chorych, przy każdym łóżku mogła się znajdować tylko jedna osoba, nawet rodzice musieli się wymieniać na warcie – wszystko z uwagi na ten wyjątkowy okres zachorowań.
Bardziej przerażało mnie zachowanie… Cóż, wszystkich, moje także. W szpitalu dosłownie wszędzie znajdują się dozowniki, dzięki którym można zdezynfekować dłonie. Prośby, ostrzeżenia i nakazy dotyczące odzieży wierzchniej, ochraniaczy na obuwie i tym podobnych rzeczy wiszą na każdej ścianie, w każdej konfiguracji – jako przystępne graficzne plakaty, groźne formalne komunikaty, nawet jako piktogramy. Nie ma żadnego problemu, by kaszlący otrzymali maseczki. A mimo to przez wszystkie pomieszczenia i korytarze przebiegają dziesiątki, jeśli nie setki lekkomyślnych, jeszcze raz powtarzam, ze mną na czele. Dawno nie odczułem takiego wstydu, jak zatrzymany przez pielęgniarkę, gdy dziarsko maszerowałem w kurtce i bez ochraniaczy na oddział z chorymi niemowlakami, bo przecież “tylko wniosę torby”. A uwierzcie, byłem relatywnie ostrożny na tle pozostałych osób przewijających się przez szpital. Na SOR było szczególnie kiepsko, ale przecież drogi na oddział wiodą przez poczekalnie poszczególnych poradni. Wyobraziłem sobie, że w tym cyrku znajduje się choćby jedna osoba z koronawirusem. Czeka 6 godzin na SOR-ze. Siedzi wśród kilkudziesięciu dzieci z rodzicami w którejś z kolejek do poradni.
Nie było to szczególnie przyjemne.
Tyle dowodów anegdotycznych, więcej mówią te oparte na badaniach czy sondażach. TNS OBOP na zlecenie Rossmana stworzył raport, który nie zostawia złudzeń. Najlepsze smaczki (ha, jak to brzmi w tym miejscu!):
– 13% respondentów nie myje rąk po wyjściu z toalety
– 20% nie myje przed jedzeniem
– 27% przy powrocie do domu
– 31% przed rozpoczęciem przygotowywania jedzenia
Czyli mniej więcej co czwarty Polak przychodzi do domu, chwytając po drodze za klamki w bloku, poręcze w komunikacji miejskiej i dłonie napotkanych znajomych, po czym zabiera się za przygotowanie kolacji. Co piąty spałaszuje ją bez umycia rąk. Tu nie chodzi o koronawirusa, tu chodzi o zdrowie nas wszystkich. W szpitalu, w którym spędziliśmy ostatnie dni najwięcej pacjentów to młodsze rodzeństwo dzieciaków z przedszkola. Co u przedszkolaka jest katarkiem i kaszelkiem, dla noworodka staje się przyczyną hospitalizacji. A w przedszkolu, z którego wieści mam na bieżąco, jedna z nauczycielek stwierdziła, że w całej swojej karierze nie widziała tak skromnej frekwencji. Następnego dnia sama zachorowała.
Dlatego tak, boję się koronawirusa, ale też widzę skalę pozostałych zagrożeń. Według ostatniego meldunku epidemiologicznego tylko między 16 a 22 lutego dla dziewięciu osób śmiertelna okazała się grypa. Ale idźmy dalej. W ferie, czyli od 10 stycznia do 23 lutego, 291 osób zginęło na drogach, a ponad 10,5 tysiąca kierowców zostało przyłapanych na prowadzeniu pod wpływem alkoholu. Jak podaje portal Polityka Zdrowotna, 24 tysiące ludzi rokrocznie umiera na raka płuc. Jego główną przyczyną jest palenie tytoniu, dla mnie to jest wręcz niewyobrażalne.
Zanim zabije nas koronawirus, albo grypa, prędzej przejedzie nas pijany kierowca, albo dojadą choroby związane ze smogiem, fajkami czy ogólnie niezdrowym stylem życia.
Chciałbym, by panika związana z koronawirusem przyniosła nam jakieś szersze przemyślenia na temat wartości życia i zdrowia. Na temat profilaktyki, na temat tak diabelnie podstawowych rzeczy, jak rezygnacja z tytoniu, chlania przed wsiadaniem za kółko czy pochłaniania posiłków bez umycia rąk. Chciałbym, żeby zamiast siedemnastu artykułów o tym, że jest już koronawirus w Polsce (i trzydziestu czterech dementi, że jednak nie), powstawały zestawienia uświadamiające nam skalę prawdziwych polskich problemów.
Alkohol, fajki, smog, depresja, higiena, niechęć do jakichkolwiek badań profilaktycznych, brawura na drodze, rany, nawet bójki pod klubem – ostatnio w jednej zginął poznański zapaśnik. Mamy tyle do zrobienia, by ochronić swoje zdrowie, a w dalszej perspektywie życie, że śledzenie krzywej zachorowań w Chinach wydaje się naprawdę ponurym żartem.